Śmiało, osądzaj. Przeze mnie zostało to już tysiąc razy osądzone. W ciszy i w hałasie, w środku dnia i w środku nocy, w wannie, w kuchni, w garderobie. Wszędzie bolało tak samo.
- Dzień dobry, kochanie- mruczy zaspany, nie otwierając oczu. Przedziera się po omacku przez kołdrę, w poszukiwaniu najmniejszego kawałka mojego nagiego ciała. Odgarnia mi włosy znad karku. Czuję jego gorący oddech na swojej szyi. Delikatny dotyk miękkich ust. Wdycham cudowny, znajomy zapach mężczyzny. Przeciągam się jak kotka, kusząc go. Udaję, że tak niby przypadkiem chcę rozciągnąć kości o poranku, ale dobrze wiem, jak to na niego działa. Wyginam biodra w jego stronę. Głaszczę się po brzuchu i cicho pomrukuję. Czuję silny dotyk męskich dłoni na swojej talii. Powoli schodzą niżej i niżej, a moje pojękiwania stają się coraz głośniejsze. Przyciskam się z całej siły do jego ciała, pragnąc dotykać, smakować, wąchać. Po chwili nasze oddechy mieszają się i nie wiem już, który jest jego, a który mój. Nie wiem, gdzie jestem ja, a gdzie on. Czuję tylko, że mój świat faluje.
Bosymi stopami stoję w kuchni, trochę zimno od podłogi.
Lodówka, oczywiście, pusta.
- Skarbie, skocz po bułki- powtarza się co rano. A on, co
rano, zakłada czarną kurtkę i schodzi na dół do piekarni. Za mną wrze woda.
Ciche „tryk”, zalewam kawę. Ubijam mleko, dosypuję cukru. Trochę odlatuję. On
zastaje mnie w takiej pozycji, półśpiącą jeszcze, z łyżeczką w cukrze zamiast w
filiżance. Śmiejemy się. Potem robię kanapki, z pokoju słyszę poranne
wiadomości w radiu. Znowu coś, kochanie, zmień stację. On otwiera drzwi
balkonowe. Rześkie powietrze trochę mnie cuci. Ranna mgła stopniowo rozprasza
się. Siadam przy stole, podpieram ręką brodę i patrzę, jak się krząta, pakuje
do pracy. Co chwilę spogląda na mnie i się uśmiecha. Odwzajemniam uśmiech. Bez
słów, wystarczy. Wszystko wiem.
Subiektywna wyjątkowość. Przekonanie, że nikt nigdy tak.
Poczucie interakcji ze wszechświatem, tak głęboko zakorzeniona w archetypie
zbiorowej świadomości chęć zlania się w jedno. Wiesz o czym mówię, prawda?
Ciepło przepływające od koniuszków palców w stopach, aż po cebulki włosów.
Słodko drażniące. Upajająco zwodnicze. Tylko twoje.
Konstelacje losu najczęściej bywają przewrotne.
Ona naprawdę nie miała jak wrócić do domu. A gości się nie
wyrzuca, prawda? Zostań, zatem. Przyniosę ręcznik, pościel, czuj się jak u
siebie. Brzęczące kostki lodu w szklance miały dodać tajemniczości tej nocy.
Chemia wrażeń, suma spojrzeń, błogość myśli. Nie pamiętam dokładnie. Czarne luki w pamięci są obezwładniające.
Zasysają wszystko. Wiercę się pod kołdrą. Z całej siły zaciskam powieki,
próbuję zasnąć.
Kiedy dociera do mnie co się dzieje, czuję tylko jej język i
mój język. Moje ręce i jej ręce. Moje ciało i jej ciało. Wspólna gra złudzeń.
Wypieram strach. Przekraczam granice. Strząsam z siebie resztki wstydu, obnażam
ukryte dotąd rejony nieświadomości. Początkowo nie zauważam kolejnej pary rąk. Następnego
języka. Triangulacja doskonała. Misterna konstrukcja. Nie mam sił. Czuję tylko,
jak coś wtłacza mnie w sam środek piekła i zaciska obręcz na mojej szyi. Po
chwili nie czuję szyi. Widzę tylko jego ręce na jej ciele. Jej ręce na jego
ciele. Zamykam oczy. Nie czuję nic. Tylko mój świat faluje.
Dziś nie będzie bułek na śniadanie
W łazience rozbieram się. Patrzę na brzuch, piersi, ramiona,
które teraz nie są już moje. Są czyjeś. Czyje są? Czyje? Dotykam się w panice.
Gdzie jest moja skóra? Poranny prysznic chyba nigdy nie był taki gorący. Nie
potrafię zmyć z siebie tego zapachu. Przyprawia mnie o mdłości. Pocieram ciało
gąbką, kawałek po kawałku, ale nic nie czuję. Dlaczego nie piecze? Powinno
piec, przecież jest zaczerwienione. Drżącymi rękami robię makijaż. Słyszę, że on wchodzi. Przez
lustrzane odbicie patrzymy sobie w oczy. Uciekam wzrokiem. Wracam. Uciekam i
znowu wracam. On nadal stoi i patrzy. Boję się jego strachem. Mam wrażenie, że
jego oczy zapadają się, że on sam zapada się pod ziemię. Widzę ciągnące go w
przestrzeń demony, z osmalonymi rękoma i histerycznym chichotem. Rozrywające w
triumfie. Próbuje mnie dotknąć, ale odskakuję gwałtownie. Ubieram się i
wychodzę z domu. Na glinianych nogach stawiam swój świat. Rozmazuję dłonią po
policzku czarne smugi. Co teraz? Wiesz już? Za rogiem opieram się o ścianę, bo nie jestem w stanie iść
dalej. Duszno mi. Łapczywie próbuję złapać powietrze, ale nie umiem oddychać.
Czy tak się czuje, umierając? Bo jeśli tak, to znaczy, że umieram. Kulę się w
sobie i zaczynam wyć. Wpadam w jakiś dziwny,
przerażający trans. Wydaje mi się, jakbym rozpadała się na najmniejsze
komórki. Jakbym znikała. A w głowie tylko jedna myśl, bumerang, powraca. I wciąż, uparcie, jak motyl w
potrzasku, się tłucze.
Taka śliczna ona, taki śliczny on i taka piękna miłość.
A czemu mnie interesuje, czy tekst jest tak zwaną "prawdą"? Bo prawdziwe emocje i zdarzenia, przemyślenia itd. opisuje się diablo łatwo. Dowiedziałem się tego czytając pamiętnik mojej dziewczyny - Żeby nie było!!! za jej zgodą;) Ona pisać nie umie, wymyślenie tekstu jest problematyczną sprawą. Jej pamiętniki są piękne, zwykłe teksty - cóż. Już nie.
Niby to nie ma znaczenia - tekst to tekst - po napisaniu żyje własnym życiem. Albo jest dobry, albo zły;) Ciekawi mnie tylko, czy jest tylko projekcją wspomnień, czy także dziełem wyobraźni. W tym pierwszym wypadku = 5. W drugim zdecydowane 7.