bez - senność

gravity-of-love

Tak rzadko się zdarza - to szczęście, gdy trwa, zda się, że już wiecznie... Jak łatwo jest je stracić i choćbyśmy nie wiem jak próbowali nie zatrzymamy go na długo, kiedy odejść przyjdzie czas... Szczęście raz nam dane, w jednej tak nagłej chwili, w najbardziej niespodziewanym momencie wypala się, wypala u źródła, z którego płynęło, wypala się w jednej chwili i... tak długofalowe pozostawia skutki, że człowiek w swym ciągłym trwaniu niknąc z dnia na dzień powoli przywyka do tych zwykłych, cyklicznych zdarzeń, ale... czy można wszystko tłumaczyć tylko człowieczeństwem samym w sobie i tak brutalnym, że aż piszczy?  Na szczęście, którego pogrzeb oglądamy nieraz latami zakrywając usta niezdolne do śmiechu i jałowe, nie ma żadnego wytłumaczenia. Żadna filozofia się pod to nie podepnie i nawet człowieczeństwo, ten los człowieczy nie jest usprawiedliwieniem płaczu pozostającego po radości... taki to spadek szczęścia! Pielęgnowanego niczym młody kwiat na wiosnę, niczym upragnione dziecię samotnej matki, i tak skazani jesteśmy na niewiedzę, w toku codzienności zdarzeniowej, ciągu kolejnych wyjaśnień, których właściwie nie ma, sny po raz kolejny gnębią schorowane serce, cierpiące nieurodzaj, powodzie krwi, zatrutej krwi, głód, wewnętrzny głód pożerający całą tą świadomość, świadomość napędzającą siły, siły potrzebne, by... potrzebne, gdyż bez z nich będąc bez sił nic nie moglibyśmy, i tak nic nie możemy, zrobić, ale...
to, co tak bardzo staramy się osiągnąć jest niczym, jak tylko cichym westchnieniem mar sennych prześladującym umysły wrażliwe, bo jedynie wrażliwość jest w cenie, gdy nieosiągalne jest odkupienie. Zwykli śmiertelnicy nigdy nie pojmą sensu dwóch słów, słów tajemniczych życiem, tym życiem które nas toczy niczym jakaś choroba, nieuleczalnie śmiertelna, i wokół całego tego zamętu jesteśmy my, w swoich malutkich granicach zamknięci, lęk przed zmianami pozbawia nas możliwości czucia tego, co czuć tak pragniemy, stwarzając sobie to więzienie, w iście pospolity sposób zamykamy sobie usta, by zatonąć w przerażonych do granic wytrzymałości źrenicach oglądanych co dnia w lustrze z myślą, żeby wreszcie zakończyć to wszystko, bo własny widok wzbudza takie odrzucenie, że już chcąc nie chcąc siebie nie chcemy.
Tymczasem wszystko toczy się swym zwykłym trybem, lecz jakby obok, należąc do schematu wybijam się z niego jak mogę, nie pasuję w te ramy, chcę inaczej, lecz co z tym moim chceniem i niechceniem skoro nadal trwam w tej matni, z której widzę dwie drogi wyjścia, z których do przyjęcia jest tylko ta jedna, która jest tak niedostępną, że gdy po nią sięgam zawsze muszę się sparzyć. Może zły czas wybieram, nieodpowiedni moment, ale który to niby skoro próbuję każdą chwilą i zawsze to samo?
Nie można codziennie wymiotwać swoją ułomnością na twarze innych ludzi ukrytych za szybą niczym za wielkim murem nieprzebytym, tak obcych i dalekich, że przytłaczają nas naszą własną bronią - samotnością, tą samą, której za wszelką cenę próbujemy się pozbyć szukając stada i próbując wkupić się w jego szeregi, będąc w gronie wszystko wydaje się takie łatwe, lecz pustka wypełniająca się brzegi samotnym łkaniem nocą jest przy nas, jest nierozerwalnie nieodłączną częścią tego oto cudu jakim jest życie... Kolejny dar, który wraz ze śmiercią zostaje nam odebrany, i naprawdę nic człowiek mieć nie może, nic... nawet więzi urywają się! co gorsza za życia, i tak śmierci nie doczekawszy umieramy w samotności z dala od innych, od tych, których tak kochamy, których tak kochaliśmy, którzy nas tak kochali... wszystkie te słowa w przeszłość uciekają, niewypowiedziane milkną, niewyraźnie usłyszane i wyblakłe, już nie należą do naszej rzeczywistości... Czym jest w końcu rzeczywistość? Co dzieje się naprawdę, co tak realnie istnieje? Bo ja już nie wiem, co jest prawdą a co kłamstwem... I jak ja mam nazwać moje sny, gdy w nich tyle rzeczy tak prawdziwych, gdy w nich moje wszystkie lęki rozpryskują się niczym iskierki światła w rozbitej tafli szkła... migając tysiącem ogników rozpierzchają i nie nękają mnie już więcej, lecz gdy się budzę, rzeczywistość, uderza ze zdwojoną siłą, więc wolę nie spać, by tego nie czuć... wymiotuję wszystkim, wszystkim! albowiem nic nie jest do przyjęcia, nic nie jest takie jak być powinno, jakim je Bóg stworzył, ten wspaniałomyślny-dobry-kochający-pożal-się-Boże-Bóg, bo On najlepiej wie. Ale, czy można to wszystko zwalić na Boga?...
Oceń ten tekst
gravity-of-love
gravity-of-love
Opowiadanie · 11 października 2007
anonim
Usunięto 1 komentarz