Literatura

Piąty jeździec apokalipsy Część 1 na 8 (opowiadanie)

Matuszewski

Trochę polityki, trochę fantastyki, apokalipsa regionalna miasta stołecznego Warszawy.

Jest godzina dwudziesta trzecia z minutami, wiadomości w warszawskiej telewizji aż huczą. Andrzej siedział, po raz pierwszy od lat, w dużym pokoju razem z resztą rodziny i bez żadnych domowych awantur, w milczeniu, oglądał program. Każde mieszkanie ma włączony odbiornik, oglądalność stacji wynosi prawdopodobnie sto procent. Blokowiska migają niebieskim światłem na tle czarnych okien, doskonale zsynchronizowanym w tym trupim podrygiwaniu. W pubach nie słychać meczu, nie ma krzyków i brzęku szklanek. Jest monotonny głos spikerki i totalna cisza przerywana co najwyżej odgłosem kogoś powoli otwierającego usta.

            Niewyobrażalna wręcz fala przemocy, morderstw i samobójstw przebiegła przez stolicę, jednak wszystko rozgrywało się w zaciszu poszczególnych mieszkań. Nie było włamań ani rozbojów, nikt nie pił na ulicy, nikt nie przeklinał, chociaż przekleństwa same cisnęły się na usta. Ludzie krzywdzili się nawzajem tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, poza wzrokiem reflektorów.

W telewizorze rozbrzmiewały nazwiska, szukano zaginionych ojców i mężów, żon i dzieci. Co i rusz z Wisły wyławiano kolejne ciało, w kolejnym bagażniku znajdywano ślady krwi. Puste mieszkania rozbrzmiewały echem policyjnych butów trzaskających o posadzkę. Kolejny szczeniak powiesił się na pasku swojego ojca, jest ich tak dużo, że nazwiska zamieniają się w anonimową listę, z której nikt nie jest w stanie wyłapać swoich bliskich.

Program nadawano całodobowo, czasami skupiając się na bardziej okrutnych formach mordu. Warszawa zamarła w oczekiwaniu na to, kto będzie następny, chociaż każdy mógł nim być. Dziecko, dorosły, bez znaczenia. Na ekranie wypowiadali się liczni socjologowie, psychologowie, pokrzywdzeni i rzecznicy policji. Byli zgodni tylko w dwóch rzeczach – w tym, że coś takiego na całym świecie nigdy nie miało miejsca, oraz w tym, że jak jeden mąż nie wiedzieli jakie mogą być przyczyny tej anomalii.

- Cholera! – przerwał ciszę Andrzej, jednak nikt z jego rodziny nie spojrzał nawet na moment w jego stronę – To jest Krzysiek.

            W telewizorze pojawił się obraz chudego blondyna, który leżał w wannie z rozerżniętym nadgarstkiem zwisającym poza emaliowaną krawędź. Patolog stwierdził, że cięcia były zbyt mało poważne, więc nastolatek przez około pół godziny usiłował poderżnąć sobie tętnicę udową, a następnie gardło tępą żyletką. Wciąż trzymał ją w dłoni, ściskał w pokaleczonych do kości palcach, ale nie zdołał wyrządzić sobie większej krzywdy. Rany nie zagrażały jego życiu bardziej niż skaleczenie się ostrym nożem kuchennym. Czas jaki spędził w wodzie jednak starczył, aby serce odczuło upływ krwi, tej jednak także nie stracił w stopniu usprawiedliwiającym śmierć. „Umarł na wskutek stresu” powiedział ekspert. „Może zawał, nie jestem w stanie stwierdzić bez sekcji”.

            Policja próbuje ustalić, czy to było samobójstwo, jednak prawdopodobnie na sto procent tak było. W mieszkaniu były jeszcze dwa ciała, zmasakrowana kobieta, którą zamordowano młotkiem. Kamera najechała na jej twarz, operator zbliżył obraz tak, że można było zobaczyć jej powybijane zęby.

            Z balkonu zwisał mężczyzna – najpierw przytwierdził psią smycz do poręczy, potem do swojej szyi, a następnie rzucił się w dół, zostając na wysokości okien sąsiadów z dołu. Dwóch mężczyzn usiłowało podciągnąć go do góry, w tym samym czasie po mieszkaniu biegał zdezorientowany labrador, którego oko kamery czasami łapało w kadrze. Skomlał i wył na przemian, i to właśnie nie zmasakrowane ciała, a tragedia tego zwierzęcia wywoływały w ludziach odruch wymiotny.

- On jest z mojej klasy! – kontynuował Andrzej

            Matka spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. W oku błysnęła baldo-błękitna łza, w której odbijał się malutki ekran. Andrzej nie mógł uwierzyć, ta kobieta nie płakała w swoim życiu nigdy. Złamała kostkę, kiedy miała go urodzić – ojciec był w pracy, a ona doszła do szpitala sama. Winda się zepsuła, ale zeszła z dziewiątego piętra na dół, a kiedy doszła na miejsce jej stopa nadawała się tylko do operacji. Kości zgrzytały o siebie, torebka stawowa w strzępach. Nie uroniła jednej nawet łzy, zawsze uważała, że trzeba być twardym.

            Policja przypuszcza, komentowała Reich-Modlińska, że ojciec blondyna zabił żonę w przypływie furii, po czym sam popełnił samobójstwo. Chłopiec, kiedy przyszedł do domu zastał tragedię i nie wytrzymał presji – zamiast powiadomić policję sam także postanowił odebrać sobie życie. Był bardzo zdeterminowany, stąd rozliczne rany na całym ciele. Nie ulega wątpliwości, że zadał je sobie sam.

- Przykro mi synku – powiedziała i przytuliła go.

            Był zbyt zdziwiony aby oponować. Matka nigdy go nie przytulała, nigdy nie tytułowała „synkiem”. Nawet „dziecko” mówiła sporadycznie. Patrzył na nią, na te jej łzy i mimo całej niechęci jaką żywił do tej kobiety, było mu żal. Gdyby nie ta tragedia, gdyby nie setki warszawiaków, które odebrały sobie życie Andrzej nigdy by nie zrozumiał jak ważna jest rodzina i o co w tym wszystkim chodzi.

            Patrzył to na nią, to na ekran. Potem wstał i wyszedł, chociaż miał całą masę wątpliwości. Policyjna wersja była do kitu – Krzysiek nienawidził swoich rodziców, a oni jego. Andrzej też go nie lubił, a w zasadzie to Krzysiek najpierw znielubił Andrzeja, kiedy ten przyłapał go na całowaniu się w szatni z innym kolegą z klasy.

            Nikt nie wiedział, prócz nielicznych osób, że chłopak był homoseksualistą. Krzysiek zaczął grozić, mimo to Andrzej nie miał zamiaru dzielić się z nikim ta informacją. Każdy ma prawo do własnych wyborów, nie ma nic złego w byciu gejem. Mimo to stosunki między kolegami się oziębiły, a w pewnym momencie rodzicie Krzyśka dowiedzieli się o jego „chorobie”, jak to określali. Ojciec wrzeszczał, że go wydziedziczy. Matka wyzywała od zboczeńców i pedałów, lamentowała, że nie będzie miała wnuków. Taka sytuacja trwała dobrą chwilę, chodził do szkoły jakiś taki przybity. Znosił to dzielnie, bo co miał niby zrobić, ale kiedy ojciec podniósł na niego pięści, odznaczył się wyjątkowo męską postawą. Odszedł. Nie wziął ze sobą nic, przeprowadził się do tego kolesia, z którym się całował. To był jakiś student z politechniki, Andrzej go nie znał, ale słyszał, że jakoś zaczęło im się powodzić.

            Rodzice Krzyśka straszyli go, że jak nie wróci to pożałuje, ale był dorosły i mógł robić ze swoim życiem co chciał. A teraz znaleźli go w jego starym mieszkaniu i niby miał zabić się na wieść o śmierci rodziców? Co za bzdura, on ich nienawidził.

            W kuchni było ciemno, podobnie jak na dworze. Ktoś zapomniał włączyć światło, bloki wydawały się być opuszczone, ale migoczące światło ekranów rozwiewało ponurą wizję. Otworzył lodówkę, ale nie potrafił się zdecydować na co ma ochotę. Prawdę mówiąc wcale nie chciało mu się jeść. Był głodny, nie jadł nic od dobrej doby, ale tak jakby to nie był dobry moment na jedzenie.

            Nikt nie znał przyczyn tej fali przemocy. Były różne teorie, od zatrucia po inwazję obcych. Telewizja oszalała, znani i poważani ludzie wygłaszali swoje idiotyczne wymysły, ale nic i nikt nie potrafił zmienić faktu, że nie było wiadomo o co chodzi. Problem był tym bardziej zadziwiający, że dotknął tylko Warszawę. Tylko niektóre dzielnice. Usynów, Wilanów, Mokotów, ale Praga dalej zachowywała się normalnie.

            Tam wskaźnik przestępczości nawet się wyzerował. Kontrole obiegły wszystkie markety w „podejrzanym” rejonie, wszystkie budki z warzywami, każde źródło wody zostało sprawdzone. Nie znaleziono kompletnie nic.

            Nie mógł na niczym się skupić. Myślał nawet o tym, żeby poczytać książkę, bo telewizji nie dało się oglądać – nie było w niej nic, prócz wiadomości. Rząd ogłosił narodową żałobę, cholera wie po co, ale to było jedyne sensowne działanie na jakie się zdobyli. Lekarze i policjanci z innych miast przybywali tabunem do stolicy, ale ich obecność w żaden sposób nie zmieniła sytuacji. Było ich za mało, na ulicach nikt nie chodził, telefony nie działały, bo każdy sąsiad dzwonił na komendę, aby zgłosić prawdopodobne zabójstwo na jeden krzyk za ścianą.

            Wrócił przed telewizor, w tym momencie najważniejsze było przebywanie z kimś innym, niż własna psychika. Szukał oparcia, a gdzie miał go szukać, jeśli nie u siebie w domu?

            Wciąż wiadomości, jakby cokolwiek miało się zmienić. Pokaz horroru trwał, na ekranie przewijały się na przemian zmasakrowane ciała i przerażone twarze. Nikogo nie dziwiło, że w telewizji pokazuje się przemoc. W tym wypadku było to niezwykle medialne. Gdyby cała sytuacja trwała dłużej niż trzy dni, uruchomiono by specjalny program. Wieczorem – patolog przedstawia – nawiasem mówiąc projekt już się pojawił. Upadł po tym, jak jego pomysłodawca wyskoczył przez okno. Było o tym głośno, co ciekawsze, ten też chodził do klasy Andrzeja.

            Jego stary jest prezesem TVN-u, czy jakąś inną szychą. Synek udzielał się jak tylko stał się bardziej odpowiedzialny niż przeciętny człowiek w jego wieku. Asystował, czyli nosił ołówki i parzył kawę, co jest oczywiście łakomym kąskiem dla każdego w jego wieku – ale nie dla niego. Chciał więcej, mógłby to mieć, gdyby jego ojciec nie był cholernym sknerusem. Wszyscy na komunię dostawali zegarki i rowery, nawet komputery, on dostał krawat. Ojciec nigdy o niego nie dbał tak, jak by mógł. Uważał, że najlepszym wyjściem dla tego chłopaka byłoby go nie rozpieszczać, w związku z czym zaniedbywał go. Dla tego chłopaka nigdy nie istniał, nie dawał kieszonkowego, na nic nie pozwalał i tylko wymagania miał wielkie. Facet wzbogacił się na sprzedaży terenu w okolicy Wału Zawadowskiego, zarobił na tym krocie i szybko wskoczył na wysokie stanowisko stosując niewiadome techniki „dyplomatyczne”.

            Nie miał nawet skończonej szkoły, nie tyle studiów, co liceum. A teraz rządził się jak panisko, sprzedał ziemię na którą harował jego z kolei ojciec, od syna wymagając wszystkiego, czego sam nie był w stanie zrobić. Andrzej wiedział, że ten kolega czuł się ograbiony z dzieciństwa. Po chwili zastanowienia nie mógł przypomnieć sobie człowieka, który by kochał swoich rodziców.

             W telewizorze grzmiał jakiś redaktor, chyba ten sam co z Interwencji. Stał pod domem, jednak tym razem nikt nie tworzył wokół niego koła, nie było barierki, nikt nie wyszedł na ulicę. Zamiast tego na szczycie cmentarnej bramy wisiał zamordowany chłopak, ubrany jedynie w spodnie.

            Miał długie włosy, które krew skleiła na twarzy, a szyję przebijał pręt zwieńczający bramę. Redaktor krążył wokół i było widać jak bardzo jest mu niedobrze, mimo to zwracał uwagę na szczegóły. Skórzana kurtka na ziemi, znamię, czy też ranę po oparzeniu w kształcie gwiazdy na piersi i tatuaż o tym samym wzornictwie na prawym ramieniu. Redaktor pokazywał, jakby szczycił się tym, że jeszcze Nie ma policji, jakby oprowadzał gości po własnym domu. Jakby miał wyłączność na tragedię.

            Chłopak był wypatroszony, jego wnętrzności ktoś zabrał ze sobą. Miał wycięty język, a na szyi zastygł mu deseń świeżej krwi. Redaktor podszedł bliżej, jakby mimo wstrętu chciał zajrzeć trupowi w oczy. Mówił coś o satanistach, o obrządku, a w pewnym momencie wrzasnął jak oparzony. Rzucił mikrofon, rodzina Andrzeja aż podskoczyła, serca trzepotały niby ptaki zamknięte w zbyt małych klatkach. Martwy chłopak ruszył głową. Był to ruch zamierzony, a nie jakieś pośmiertne drgawki, spojrzał w obiektyw, otworzył boleśnie usta, a z wnętrza pociekła struga czerwonej śliny. Redaktor zwymiotował na własne buty. Kamera opadła, ukazując przekrzywioną płytę chodnika. Było można usłyszeć tylko wrzask operatora, „wezwijcie pogotowie” krzyczał. Dziennikarz mu nie pomagał, stał przed obiektywem, który filmował jego zarzygane buty.

- Pomóż mi go zdjąć! – wrzeszczał ten operator, ale buty stały jak wryte

            Było słychać stęknięcia, cała Polska zamarła oglądając te zapasy. Policja tez najwyraźniej je widziała bo za chwilę powietrze wypełniło się wyciem syren i piskiem opon. Kolejne buty weszły w kadr, ktoś przeskoczył kamerę uderzając ją nogą, obraz zawirował. Stękanie ustało, zdjęli ciało i dziwnym zbiegiem okoliczności położyli je obok magicznego oka kamery. Ktoś rozpoczął bezsensowną reanimację. Chłopak nie miał jelit, nie mógł żyć. Ręce schowane w białych rurkach materiału pompowały, ale chłopak już się nie ruszał. Jego przekrzywiona głowa znajdowała się w samym centrum ekranu.

            Widzowie mieli dość. Choć ostatnie dni przygotowały ich w jakiś sposób na ten widok, nie bardzo mogli znieść spojrzenia tych dogasających oczu. Stawały się powoli takie szkliste, bez wyrazu, widać było jak upływa z nich życie. Matka Andrzeja wstała z kanapy, poszła po ciemku do łazienki i z donośnym odgłosem narzygała do kibla.

            Andrzej natomiast patrzył jak zaklęty. Znał tą twarz. To był Sebastian. Sebastian metal z jego klasy. Był satanistą, grał w zespole black metalowym. A teraz leżał z twarzą na ziemi i oczami, które mogą zobaczyć wszyscy widzowie w całej Polsce.

            Chłopak jakby zaskoczył. Pobiegł do pokoju, minął matkę wychodzącą z ubikacji i pomknął prosto do komputera. Lista nazwisk. Musiał znaleźć ją w Internecie. W Internecie można znaleźć wszystko. Zanim zamknęli szkołę przyszło do niej tylko dziesięć osób z jego klasy. Wcześniej tłumaczył to szokiem, potem nie mógł zweryfikować kompletnie nikt, bo wysiadły centrale telefoniczne. Ludzie z całej polski dzwonili do studiujących dzieci, nauczyciele do domów swoich uczniów, matki do córek, córki do ojców, żony do mężów, a mężowie do kochanek. W tym całym galimatiasie gubili się wszyscy, telefonistki w pierwszej kolejności, w drugiej wieloprocesorowe komputery obsługujące najwyższej jakości sprzęt telefoniczny.

            Internet zadziałał z miejsca. Dziwnym zbiegiem okoliczności strona z nazwiskami nie działała, więc Andrzej sięgnął po plan „b”. Odszukał pierwsze wiadomości odnośnie fali morderstw, te sprzed trzech dni, kiedy to nikt jeszcze nie domyślał się skali zajścia. Trafił na artykuł o dziwnym zabójstwie. Dominik D. strzelił sobie w głowę po… nie czytał dalej. Dominik Darczuk. Numer dziewięć w dzienniku, mógł za to oddać głowę. Danny nie przyszedł do szkoły następnego dnia.

            Siedział tak pół nocy i znalazł całą listę. Była Agnieszka S., Robert T., Marek Kiniorski, tu już z nazwiska. Wszyscy oni nie przyszli do szkoły następnego dnia. Pokonał zmęczenie i zmusił się do przeszukania artykułów z dnia następnego. Tutaj znalazł resztę klasy, nawet dwa nowe nazwiska, o których nic nie wiedział, że zginęli. Na przykład tuż za Wałem Zawadowskim znaleziono kolejne dwa ciała. Jeden z nich był chłopcem w wieku lat dwunastu, drugim osiemnastolatek. Młodszy chłopiec prawdopodobnie uległ wypadkowi, wjechał w drzewo, nabił się na wystającą gałąź i zmarł na miejscu. Jego brat powiesił się na swoim pasku tuż obok ciała. Zmasakrowany quad leżał w rowie, na zdjęciu jego szczątki już się dopalały.

            To był Adamczyk. Prawdopodobnie z bratem, policja nie ustaliła tożsamości chłopaków, ale Andrzej bez trudu ich poznał. Dziwne było to, że do tej pory młodszy brat Adamczyka nigdy nie jeździł – quad był własnością licealisty i nikomu innemu nie było wolno go ruszać…

            Wyglądało jakby jego klasa ucierpiała w pierwszej kolejności, w dodatku w bardzo dziwnych okolicznościach. Prasa zasugerowała, że to jakaś nowa sekta, ale nikt nie miał nawet czasu ustalić, że wszyscy umarli z pierwszego dnia pochodzili z jego szkoły.

            Chciał donieść o tym policji. Wstał, ale ze zmęczenia zakręciło mu się w głowie – rodzice poszli już dawno spać, jednak telewizor był ciągle włączony. Podszedł, aby go wyłączyć, ale właśnie wtedy usłyszał kolejny reportaż. Pogłośnił odbiornik – prezydent mówił całkiem jasno, że jego zdaniem to sprawka kosmitów. Twierdził, że jest okres przedwyborczy i opozycja wykorzystała pozaziemską wiedzę jakiejś starożytnej cywilizacji, żeby zdeprymować jego rządy. Jakby na potwierdzenie swojej teorii kazał aresztować wszystkich, którzy nie należeli do jego partii. Na dole ekranu widniała data – 30 czerwca. Akcja trwała od około północy, do godziny piątej i właśnie się zakończyła.

            Policja szarpała się z członkami rządu, oni wściekle protestowali przeciwko uwięzieniu. Główna twarz, że tak powiem jedynej partii mogącej zagrozić pozycji prezydenta w nadchodzących wyborach szła w kapturze i tylko po głosie rzucającym wściekłe obelgi dało się poznać kim on jest.

            „Nie zabijesz nas wszystkich kurduplu!” ryczał bez sensu, kopał i usiłował gryźć przez opuszczony kaptur. W którymś momencie policjant trzymający go za ramię zamachnął się i wymierzył politykowi potężny cios w brzuch. Kiedy ten się zgiął, stróż prawa poprawił prawym sierpowym na szczękę. Ktoś zasłonił kamerę, przeniosła się do studia, Smoktunowicz oznajmiła, że za dwie godziny prezydent wyda orzeczenie.

            Andrzej zrezygnował z zawiadamiania policji, nie miało to najmniejszego sensu. To nie byli kosmici, ani opozycja. Andrzej wiedział, że zaczęło się od jego klasy i że jeżeli koszmar ma się skończyć musi powstrzymać go sam. Było tym łatwiej, że wiedział gdzie powinien zacząć - jedynym tropem jaki miał zdawał się być chłopak Krzyśka, który desperacko odebrał sobie życie w wannie.


dobry 6 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
ataraksja
ataraksja 13 pazdziernika 2007, 08:57
Rozumiem, że ciąg dalszy nastąpi? Piąty jeżdziec musi zostać nazwany po imieniu lub choćby określony symbolicznie.
Mogę pogratulować ostrości widzenia. Problem z którym boryka się nie tylko Warszawa (coś o tym wiem), potraktował Pan nie jak prowokację, lecz w kategoriach socjologicznych.
Styl opowieści może szokować okrucieństwem opisów, ale nie oszukujmy się, przecież to tylko pozory. Media serwują nam dokładnie to samo niemal namacalnie. Miesza się w Pana opowiadaniu kryminał i horror, z jakimś zmęczonym, czarnym humorem (szklana TV pogoda). Jedno co podnosi włosy na głowie - fakt, że po zakończeniu lektury ma się wrażenie, że to jednak nie do końca fikcja...
Mam pytanie odnośnie pisowni nazwiska znanej prezenterki - ma być Reich - Modlińska, czy Resich - Modlińska? Zauważyłam, że innych nazwisk prezenterów TV Pan nie zmieniał.
Czekam na ciąg dalszy, o ile nastąpi... Ocena bdb.
Matuszewski 13 pazdziernika 2007, 13:01
Nie tylko piaty zostanie określony, ale także będzie odpowiedzialny za przyjście pozostałych czterech. W zasadzie trzech, bo śmierć pojawiła się na scenie pierwsza.

Tekst - uprzedzam od razu, będzie fantastyką. Prezenterów nazwałem z nazwiska, "Reich" jest nawiązaniem do 30 czerwca. Polityków nie nazywałem z nazwiska - nie dlatego, że obawiam się ruchu pana Kaczyńskiego;) - dlatego, że ja nie mam zamiaru pokazywać tego co dzieje się dziś. Ten tekst nie krytykuje polityków dnia dzisiejszego, a wszystkich, którzy byli i będą.

Zapewniam, że opowiadanie nie ma nic wspólnego z humorem, nawet najczarniejszym;) Ciąg dalszy nastąpi po remoncie, jako że Apokalipsę to ja mam teraz w domu:)
przysłano: 12 pazdziernika 2007 (historia)

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca