To miało być najzwyklejsze, najnudniejsze pozbawione fantazji lato jakie mnie czekało. W czerwcu sesja egzaminacyjna, w lipcu praktyka a sierpień i wrzesień praca na działce. Miało być... ale czy było? Zaczęło się od sesji i tylko to było w nim normalne.
W czasie sesji, w dniach przerwy między egzaminami, wylegiwałam się nad jeziorem położonym niedaleko mojego miejsca zamieszkania i uczyłam się. Lubiłam to miejsce, było tam dużo zieleni, można było poleżeć w cieniu brzózek lub jak ktoś woli to poopalać się na pomoście. Ja zawsze wybierałam opcję brzózki. Lubiłam poleżeć w cieniu i popatrzeć na delikatną tafle jeziora, którą od czasu do czasu przerywał plusk w wodę lub płynąca motorówka. Wszystko wydawało się zwyczajne i naturalne. Przychodziłam, kładłam się w lekko zacieniony miejscu, zakładałam słuchawki z których płynęły piosenki Ivy Bittowej i czytałam notatki. Dzieciaki biegały, taplały się w wodzie i wszędzie ich było pełno, a ich rodzice opalali się i sączyli coś zimnego. Młodzież szkolna bawiła się w najlepsze i wokół nich roztaczała się energia młodości i zabawy. Ludzie mniej więcej w moim wieku siedzieli zazwyczaj przy piwie i ożywczo dyskutowali nie wiadomo o czym. Normalny widok wakacji, prawda? Ja też tak myślałam. Nie było w tych wakacjach nic, czego być nie powinno.
Pewnego dnia zbierałam się do domu wcześniej niż zwykle z powodu egzaminu nazajutrz. To był ważny dla mnie egzamin z filozofii. Uwielbiałam filozofie więc nauka z tego przedmiotu przychodziła mi z lekkością. Wtedy właśnie wszystko się zaczęło. Jakiś nastolatek – miał może z 16 lat- podbiegło do mnie, szybkim ruchem wziął mnie na ręce pobiegł na pomost i wrzucił mnie do wody. Byłam w takim szoku że nie zdążyłam zareagować. Wylądowałam więc kompletnie ubrana w wodzie. Myślałam że się tam utopię. Kiedy wynurzyłam się z wody zobaczyłam stojących na brzegu chłopców mających ubaw po pachy i jednego mężczyznę mniej więcej w moim wieku który zbliżał się szybko do brzegu jeziora i wszedł do wody. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć z tego wszystkiego. Zbliżał się do mnie kiedy próbowałam się podnieść.
-Nic pani nie jest?- zapytał kiedy brał mnie na ręce.
Byłam tak zaskoczona, że nie bardzo byłam w stanie odpowiedzieć, więc tylko pokiwałam głową że nie. Wyszliśmy na brzeg. Nieznajomy ciągle trzymał mnie na rękach. Jego uścisk był delikatny a zarazem stanowczy. Nie wiedziałam czy te ciarki na plecach to z szoku czy może pod wpływem jego dłoni. Chłopscy przestali się śmiać.
-Z wami, a szczególnie z tobą- tu nieznajomy wskazał prowokatora całego zamieszania – porozmawiam później na temat zachowania na terenie kąpieliska.
Mężczyzna posadził mnie na ławeczce.
-Przyniosę pani coś suchego do ubrania- obrzucił mnie troskliwym spojrzeniem, a ja szybko wykrztusiłam tylko coś o moich rzeczach i notatkach. Po chwili nieznajomy wrócił z moimi rzeczami, ręcznikiem, męskim t-shirtem, szortami i kubkiem ciepłej herbaty. Dopiero wtedy zobaczyłam jak on dokładnie wygląda. Był to przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna, o kasztanowych włosach i kojącym uśmiechu. Jego dłonie były delikatne i takie męskie. Chyba każda kobieta marzyła o tym aby dotykały jej takie dłonie.
- Proszę to wypić. Lepiej się pani po tym poczuje, a ja pójdę z kimś porozmawiać i zaraz do pani wrócę.
Zmierzał w kierunku chłopca, który wrzucił mnie do jeziora. Nie słyszałam słów. Widziałam tylko głupawą minę chłopca i gwałtowne ruchy mojego wybawiciela. Po około dziesięciu minutach, mężczyzna i chłopiec szli w moją stronę.
-Chciałem przeprosić panią za moje skandaliczne zachowanie. Zrozumiałem że nie powinienem wrzucać pani do wody. To było głupie z mojej strony wiem, ale pani leży tu prawie codziennie od 2 tygodni i cały czas czyta i chcieliśmy jakoś panią od tego oderwać i chyba wybraliśmy najgorszą formę. Przepraszam, bo to był głównie mój pomysł.
Byłam w takim szoku że prawie zakrztusiłam się herbatą i nie bardzo wiedziałam co zrobić, więc tylko odbąknęłam “ok”. Nie wiem jak temu mężczyźnie udało się przekonać mojego oprawce do takiej mowy.
Przez chwile ja i mężczyzna wpatrywaliśmy się w siebie, jak w jakieś nadzwyczajne zjawiska. Ja pewnie wyglądałam jak zmokła kura z moimi płomiennorudymi, mokrymi włosami. On za to wyglądał jak grecki bóg z jego opalonym natartym olejkiem ciałem. Chyba właśnie w tej chwili coś między nami zaiskrzyło. Można było wyczuć w powietrzu tę magię która snuła się między nami.
-Zaprowadzę panią do pokoju żeby mogła się pani wysuszyć i przebrać.- czekał na moją reakcję.
-Julia, mam na imię Julia – dopowiedziałam widząc jego lekko zaskoczoną minę. Uśmiechną się i to był chyba najpiękniejszy uśmiech jaki w życiu widziałam.
-Wiem. Kilka dni temu był tu pewien ksiądz i na Twój widok powiedział : “widzę że moja Julka pilnie się uczy na egzamin u mnie”- był lekko rozbawiony widząc moje zaskoczenie. Pewnie wyglądałam jak zdziwione zwierzątko.- Ja mam na imię Robert.
Zaprowadził mnie do pokoju -chyba swojego- i powiedział że wróci za 15 minut więc mogłam spokojnie wziąć prysznic i ubrać się w suche rzeczy. Przepłukałam też swoje mokre ciuchy żeby nie przesiąknęły zapachem jeziora tylko nie wiedziałam co z nimi zrobić, więc chwilowo powiesiłam na suszarce. Po równych 15 minutach wrócił Robert. Przyniósł kanapki i dzbanek ciepłej herbaty.
-Ciekawie wyglądasz w moich ubraniach- uśmiechnął się stawiając to co przyniósł na małym stoliku- pomyślałem, że zanim wysuszymy Twoje rzeczy to może coś zjesz.
-Dziękuje, powiesiłam ubrania na suszarce mam nadzieję że Ci to nie przeszkadza.
-Nie, ale wyschną szybciej jak włączę grzejnik i je tam przewieszę.- Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć już go nie było.
Właśnie tego dnia wszystko się zaczęło. Długo rozmawialiśmy, o wszystkim i o niczym. Oczywiście podziękowałam za wyciągnięcie mnie z wody i opiekę nad moją skromna osóbką. Śmialiśmy się i bawiliśmy w najlepsze. Dochodziła 1 w nocy kiedy Robert odwoził mnie do domu. Wymieniliśmy się numerami telefonów i pożegnaliśmy się.
Od tamtego dnia marzyłam żeby go spotkać lub żeby zadzwonił. Czekałam i nic. Zaczęłam już nawet myśleć że to wszystko co się wtedy wydarzyło to może był uraz po upadku do wody i tylko mi się wydawało że był taki miły dala mnie. Może taka była jego praca skoro mieszkał nad tym kąpieliskiem. Po czterech dniach bez wieści od Roberta stwierdziłam, że już nie zadzwoni. Marzenie prysło równie szybko jak się pojawiło.
Był to mój pierwszy dzień praktyk w domu dziecka. Miałam ogromną tremę, mimo iż w pierwszym tygodniu miałam siedzieć w administracji. Weszłam do pokoju kadrowego gdzie pani Krystyna miała mnie skierować do pokoju administracji. Pani Krystyna właśnie miała mnie odprowadzić do pokoju administracji gdy zadzwonił telefon. Chyba było to coś pilnego, bo powiedziała że już biegnie. Spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem i wtedy ktoś zapukał do drzwi i wszedł. To był on uśmiechnął się na mój widok i ja również zrobiłam to samo, mimo że byłam zaskoczona jego widokiem. On moim chyba też. Ale zobaczyłam ten jego uśmiech i rozpłynęłam się. Byłam tak szczęśliwa. Jednak z drugiej strony nasunęło mi się pytanie: dlaczego nie zadzwonił tak jak obiecał.
-Spadł mi pan z nieba panie Robercie -pani Krysia odetchnęła z ulgą – czy mógłby pan zaprowadzić panią Julię do administracji- zapytała i nieczekając na odpowiedź dodała – Julia panu wszystko wyjaśni po drodze – i wybiegła jakby się paliło.
Przez chwile patrzyliśmy na siebie ciesząc się ze spotkania. Jednak musieliśmy wrócić do rzeczywistości, chociaż oboje czyniliśmy to niechętnie. Ja miałam tylko ochotę rzucić się w ramiona Roberta i zapomnieć o wszystkim.
-Co ty tu robisz, miałem zadzwonić do Ciebie dzisiaj.- kusiło mnie żeby powiedzieć, że adoptuje dziecko ale powiedziałam mu o moich praktykach i zadałam mu takie samo pytanie jak on mnie. Okazało się, że Robert jest opiekunem w domu dziecka. Umówiliśmy się że spotkamy się po pracy. Nie mogłam się tego doczekać. Chyba oboje czuliśmy to samo. Zauroczenie, fascynacja, zakochanie...
Od tamtego dnia zaczęliśmy się spotykać. Chodziliśmy na spacery, jeździliśmy na rowerach i wybieraliśmy się na różne wycieczki, czasem chodziliśmy nad jezioro nad którym się poznaliśmy. Były też wieczory kiedy po prostu leżeliśmy wtuleni w siebie i patrzyliśmy w niebo i przepowiadaliśmy sobie swoja przyszłość z gwiazd. To były najwspanialsze chwile mojego życia. Czułam się taka szczęśliwa. Po pewnym czasie wiedziałam że to jest miłość. Kochałam Roberta i wiedziałam, że on kocha mnie. Razem mogliśmy zmieniać świat. Czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Po krótkim czasie postanowiliśmy zamieszkać razem. Wszystko co razem planowaliśmy udawało nam się więc uważaliśmy, że skoro i tak spędzamy razem dużo czasu i sypiamy często jedno u drugiego to czemu nie. Chcieliśmy spędzać jak najwięcej czasu ze sobą. Planowaliśmy już wspólną przyszłość. Robert poznał moją rodzinę, a ja jego i chyba żadna ze stron nie miała nic przeciwko naszemu związkowi. Było jak w bajce. Czułam się przy nim jak księżniczka. Wiedziałam już wtedy, że Robert to miłość mojego życia. Z nim wszystko było takie piękne.
Rok po tym jak się poznaliśmy pojechaliśmy nad to jezioro. Wspominaliśmy tak zwykłe lato, które dla nas stało się tak niezwykłe. I wtedy stało się coś czego sie nie spodziewałam.
Siedzieliśmy na ławeczce i wtedy Robert nagle uklęknął przede mną. Był trochę zdenerwowany ale z jego oczu można było wyczytać bezgraniczną miłość.
-Julio, wiesz jak bardzo cię kocham. Wiesz, że jesteś miłością mojego życia – Robert mówił, a ja wpatrywałam się w niego jak w obrazek i łzy zaczęły napływać mi do oczu, oczywiście łzy szczęścia.- Dziś mija rok od dnia w którym się poznaliśmy, od dnia kiedy wyciągnąłem cię z wody. Ja już wtedy wiedziałem, że to nie był przypadek i tak naprawdę dziękowałem temu chłopcu. A dziś, po roku czasu chcę cię prosić abyś została moją żoną, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Czy zgodzisz się?
Cóż ja mogłam zrobić w takiej sytuacji? Tylko zarzuciłam mojemu ukochanemu ręce na szyję i wyszeptałam mu cicho do ucha przez łzy które spływały po moich policzkach- Tak- i wtedy nasze usta złączyły się w najczulszym i najsłodszym pocałunku jaki może łączyć dwoje ludzi.
Byłam chyba najszczęśliwszą kobietą na świecie. W przyszłym roku w dniu naszego poznania wypada sobota więc chcieliśmy zaplanować ślubna ten dzień. Ja w marcu miałam bronić pracę magisterską, więc wszystko było idealnie. Przygotowani też szły gładko. Tak jakby wszystko nam sprzyjało.
W końcu nadszedł dzień ślubu. Była to wspaniała uroczystość i wesele z wielką pompom. Ta noc była nadzwyczajna. Gdy zakończyło się wesele i w końcu zostaliśmy sami kochaliśmy się tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Jakby to był nasz pierwszy raz i ja już wtedy wiedziałam, że ta miłość na pewno wyda na świat swe owoce. Było namiętnie i w powietrzu unosił się zapach miłości niczego więcej do szczęścia nie było nam potrzeba.
Początek naszego małżeństwa był wspaniały oboje pracowaliśmy w tym domu dziecka w którym się spotkaliśmy po raz drugi. Z rodziną, też nam się układało i w życiu towarzyskim podobnie. Po miesiącu -zresztą tak jak przypuszczałam- okazało się że jestem w ciąży. Robert tak bardzo się ucieszył na to dziecko, że postanowił to uczcić i zabrać mnie na wycieczkę. Nie mam pojęcia gdzie chciał mnie zabrać, bo miała to być niespodzianka. Po pracy kazał mi iść do domu i tam czekać, bo on musiał jeszcze coś załatwić. Zrobiłam dokładnie to o co mnie prosił i żałuję tego do dziś.
Czekałam długo. Martwiłam się bo nie wracał przez wiele godzin. Po głowie zaczęły krążyć mi najczarniejsze myśli. Zaczęło się zmierzchać, a jego komórka nie odpowiadała. Czułam dziwny niepokój, wiedziałam że coś jest nie tak. Moje serce płakało i bolało jakby zaraz miało umrzeć. Bałam się że Robertowi może się coś stać. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi poderwałam się natychmiast modląc się, żeby to był Robert. Pragnęłam tego z całego serca. Otworzyłam drzwi drżącymi dłońmi. Niestety to nie był on. Było to dwóch policjantów z bardzo poważnymi minami. Weszli do środka i poprosili żebym usiadła. Pamiętam tylko strzępki tej rozmowy. Robert, wypadek, nie miał szans. Wychwyciłam tylko te kilka słów i ich ogólny sens. Dzień który miał być tak piękny, okazał się najgorszym dniem w moim życiu. Robert nie żyje. Tylko te słowa krążyły mi po głowie. Już nie powstrzymywałam łez. Mój cały świat legł w gruzach. Chciałam wierzyć że to nie prawda. Że to się tak naprawdę nie wydarzyło.
Długo nie mogłam się pozbierać. Płakałam co noc, wspominając nasze pierwsze spotkanie, nasz pierwszy pocałunek, nasze życie i nasz ślub. Dla mnie życie bez niego nie miało juz sensu. Chciałam znaleźć się znów u jego boku. Jednak myśl o tym co – a raczej kogo- zostawił w mym łonie kazała mi się pozbierać. Wiedziałam, że mój ukochany pragnął tego dziecka i kochałby je bezgranicznie... gdyby żył.
Tak więc dziś po trzech latach od śmierci mojego męża mały Robercik ucina sobie popołudniową drzemkę a ja opisuję wam historię mojego dawnego życia, bo teraz już nic nie jest takie samo. Tylko nasz synek utrzymuje mnie przy życiu. Dziękuje Ci kochanie że chociaż jego zostawiłeś ze mną dzięki temu wiem że nie zostawiłeś mnie samej. Zawsze będę cię kochać Robercie...
Mnóstwo literówek, błędy ortograficzne, braki w interpunkcji, powtórzenia (nie wiem, ile razy czytałam pod rząd, że bohaterka była zszokowana). Dbamy o czytelnika i dlatego nie puszczę tekstu do publikacji, nim nie zrobisz w nim porządku i nie przemyślisz raz jeszcze co można zmienić, by stał się znośny.