Czasem, gdy dopada mnie myślenie, a myślenie to rzecz straszna, czuję
się jakbym już nie panował nad swoim mózgiem i ciałem. Kładę się wtedy,
na wznak, na łóżku i leżę. Ciało jest nieruchome gdy w moim umyśle
wybuchają supernove, tworzą się i giną nowe światy, a pizza z
tuńczykiem jest dalej tak samo obrzydliwym pomysłem jak kiedyś. Leżąc
tak i mając chaos pod kopułą czaszki, czuję jeden punkt, tak między
oczami trochę powyżej linii brwi. Jest to punkt rodem z teorii
matematycznych, bez masy i wymiarów, a jednak tam jest i go czuję. I
następuje taki moment, sam nie wiem kiedy, gdy on zaczyna naciskać. Ten
punkt jest, tylko końcem, taką wisienką na torcie, czegoś znacznie
większego, co tak naprawdę naciska na moją głowę. To stożek,
nieskończenie wielki stożek a w nim jak w puszce pandory, wszystkie
nieszczęścia tego świata. Trapi mnie to wielce, i ciężko mi wtedy, bo
gdy w mojej głowie rodzą się nowe światy to ja muszę uważać by ten
punkcik nie przebił się tam do środka. Czasem podczas tego wzmożonego
wysiłku, gdy pocę się jak chińczyk na polu ryżowym, nachodzi mnie inna
dolegliwość. Przy dźwiękach Worm Is Green czy innego tripa-hopa, czuję
jak się topie, jak masło na rondlu, topię się powoli i calutki.
Wyobraźcie sobie jakie to trudne w jednej chwili utrzymywać całe zło na
czubku głowy zapakowane w wielki stożek mając jednocześnie świadomość,
że moja lewa noga już ścieka na podłogę! No,
ale udaję mi się, głównie dzięki Niej. Mówię wam gdy poczujecie, że
wasze ciało się topi, a czaszka zapada do środka, warto mieć kogoś- kto
najpierw wyrysuję palcem, w ciekłej masie którą kiedyś byliście,
wielkie lelum polelum, obliże ten palec, rozpuszczając przy tym w
ślinie jakąś cząstkę was (O mój Boże a jeśli tym razem była to
wątroba?) a następnie jednym zgrabnym ruchem wleje to wszystko czym
jesteście z powrotem do foremki. Następnie wrzuci do zamrażalnika i
wyjmie po odpowiednim czasie. Tylko tak da się to jakoś przetrwać i
udawać przed całym światem że jest ok.
To
wszystko co mnie dopada, ta bulimia, implozja czaszki i rozpuszczalność
ciała, to choroby urojone, ja wiem. Ale nie lekceważcie ich, bowiem choroba urojona jest równie szkodliwa, jak schorzenia fizyczne czy psychiczne i też mogą was udupić na tak zwane amen. Tak
jest, gdyż to wyobraźnia człowieka jest jego największym wrogiem,
wrogiem numer jeden, ponad faszyzm czy inne komunizmy. - tu był tekst
tak kontrowersyjny ze nie przeszedł cenzury klawiatury - "stary to zbyt
mocne jak to napiszesz to sam się przestraszysz" i miała racje. Ale
tak, śmiem twierdzić ze moja implozja jest straszniejsza od 11.09.02.
Wtedy przychodzi mi na myśl, że to wcale nie musi tak być, że ja to wyśniłem sobie wszystko. Wykoszmarzyłem raczej. Ale jednak ciągle się boję, że on już tam jest, albo zaraz będzie, że go przywołam. Ale nie, jeszcze nie.
Udaje mi się wtedy w przypływie euforii i poczuciu niesamowitego
triumfu nad owym punkcikiem, zakrzyczeć "NIE DORWIESZ MNIE SKURWIELU,
NIE TYM RAZEM". A często jest tak, że moja ostateczna reakcja to tylko
głośne bekniecie czy bąk puszczony mimochodem.
Mimochodem w
pierogarni, jak to pięknie brzmi. W pierogarni nigdy nie byłem tym
bardziej nie puszczałem tam bąków. Bąki to co najwyżej zbijam. A
pierogi lubię, nawet powiem, że ruskie chociaż czerwony jak Kwaśniewski nigdy nie bylem.
I mam
już dość, dość tego, że w samotności w mojej głowie rodzą się plany tak
straszne, że boję się je jakoś sklasyfikować. Wybiegam z domu. Potykam
się o chodniki i potrącam ramionami całe rzesze ludzi. I nie III
rzeszę, tylko naprawdę opór.
A gdy
tak ich mijam, w biegu do nikąd, to słyszę jak krzyczą : "Bibeloty,
bibeloty" a ja im odkrzykuję: "odpierdolcie się od mojego życia". I
czując się trochę jak Hrabal w "Aurorze na mieliźnie", rzucam im w
twarze pełne pogardy spojrzenie.Wręcz krzycząc przy tym "Gardzę wami". Inna sprawa to to, że słyszę jak
moje usta wypluwają coś na kształt "po ile ten wazonik". W takich
chwilach to już mam dość samego siebie. Do szału doprowadza mnie też
fakt istnienia pozorów. Pozory, pozory wszyscy pozory. I gadamy tak do
siebie na okrągło. Biegnąc słyszę i widzę to. Mimo, że pędzę, jak
robotnicy bimber za komuny, przed siebie to wszystko ogarniam. Słyszę
dwie koleżanki w lumpeksie "nie do twarzy Ci w tym kochanie". niedotwarzyprzepoczfarzy. A tak naprawdę to myśli sobie "Ty kurwo, podrywasz mi faceta", ja wiem.
Wtedy
tak sobie myślę czy to może ja od tych chorób które mną targają już nic
nie rozumiem, czy może oni od tych wysokooprocentowanych lokat i
funduszy od środków na gazy, przez nowy telefon LG (life isn't good
beybe) i dżem ze stonki po okna PCV za którymi
siedzi dziewczyna cud miód, zgłupieli doszczętnie i drą mordę jak
mandaryna w opolu - "Bibeloty, bibeloty". A ja im na to wtem dumnie
odpowiadam : "spierdalajcie" mając przez to na myśli "spierdalajcie".
Czuję się wtedy dobrze. Całkiem dobrze, bo wreszcie wyraziłem siebie.
Dobiegam wtedy na skraj chodnika- krawężnik. Stop. Krok do przodu.
Spadam w dół. By mieć pewność, na wypadek gdyby upadek mnie nie zabił- dodatkowo strzelam
sobie w głowę plastykowym bananem. Tak kończę każdy swój dzień.
pozdrawiam
zgadzam się, że dałoby radę trochę to okroić ale cóż tak już jest i niech zostanie.
a przekleństwa? czasem się przydają, czasem jest za dużo ale akurat uważam, że odpowiednio użyte dają rade.
5.