W liceum kochał się w swojej nauczycielce. Pierwsze spotkanie, a właściwie kontakt miał miejsce w dniu rozpoczęcia szkoły, na korytarzu przed pracownią fizyki. Siedział na podłodze przed drzwiami i czytał numer ‘Jazzu’. Kupił go nie dla artykułu o Sonny Rollinsie tylko dla Pink Floyd. Dziwnym zrządzeniem losu to był dzień, w którym zainteresował się jazzem tak na poważnie. Najwidoczniej artykuł o Gilmourze był krótki, bo przeczytał pozostałe. No więc, siedział tak sobie zaczytany, a tu mu jakaś małolata, nic nie mówiąc, wyrywa z rąk jego lekturę. – A spadaj... - powiedział. To chyba były jego jedyne słowa w tym półroczu jakie do niej skierował. Inne, to odpowiedzi na pytania z zakresu fizyki podstawowej. Tak, to była ona.
Potrafiła zaskakiwać. Otwierała drzwi i zdecydowanym krokiem wchodziła do klasy. Oczywiście, w jednej chwili wszystkie nasze mordy w kubeł. Odgarniała długie blond włosy, i zamiast iść prosto do okna i usiąść tak jak zwykle na parapecie, podchodziła do tablicy, na której pisała: ‘Wyjąć kartki’. Nie powiedzenie: ‘Dzień dobry’ nie wróżyło nic miłego, a teraz ta kartkówka. Kto znowu na nich na kablował? To jej metoda. Była młoda, niewiele starsza od nich i tylko trzymanie twardą ręką za twarz tę całą zgraję dawało efekty.
Co do tej miłości, to była raczej nieodwzajemniona. O poprawce z fizyki na półrocze trzeciej klasy woli nie wspominać. Gdyby nie dziewczyny z pierwszej ławki, to by się nie dowiedział, że go od skurwysynów wyzwała. Jego i Kubę, bo te ‘erotyczne wizje’ mieli wspólnie. Przynajmniej razem działali. I za co? Za to, że się przez cały semestr patrzyli w nią jak w obrazek. Prosto w oczy. Prowokując do jakiejkolwiek reakcji, uśmiechu... Naiwni. Dużymi literami pisali na kartce ‘I love Alice’ – tak miała na imię, i stawiali ją tak, by zobaczyła ich kulfony. Koniec był na ogół smutny – dla nich. Odpowiedź przy tablicy, na szczególnie upierdliwe pytania z astronomii.
Alka, to w ogóle niezły numer. Była w klasie dziewczyna, Baśka, która właściwie nigdy nie była pytana, bo miała na głowie inne ważne obowiązki. Otóż Baśka robiła kawę. W drugim pomieszczeniu, takim magazynku na pomoce naukowe, na jednej z półek stała kawiarka. Metalowe urządzenie na prąd w kształcie wysokiego czajnika. No i ta Baśka była oddelegowana do jej parzenia. Najwyraźniej nieźle jej to wychodziło, bo robiła ją przez kolejne cztery lata. A Alka? No cóż. Mimo, że miała do dyspozycji ogromną katedrę stojącą przed dwoma rzędami ławek siadała na parapecie - to było jej ulubione i jedyne miejsce. Po odpytaniu kilku pechowców wypijała kawę i następnie palcem wydłubywała pozostałe w szklance fusy, które ...zjadała. I cóż począć z ufajdanym paluchem? - wycierała go w ciężkie bordowe zasłony. Bez krępacji, przy nich. Te zasłony to zdobycz mamy Kuby. W tych ciężkich czasach pracowała w Domach Towarowych ‘Centrum’. Zasłony służyły do wszystkiego, tylko nie do tego, by mimi zasłaniać. Można się było w nie powycierać, albo za nie schować, by nie okazywać emocji przed klasą... Tak samo zaplecze. To kawiarnia, ale też palarnia Alki. Niestety nigdy nie dowiedzieli się do czego mogła jej służyć katedra, bo na pewno nie do przemawiania.
Niestety, Alka zamiast zainwestować uczucia w małolata oddała się inne miłości – górom. Chciał tą miłością zarazić również swoją klasę i kilkakrotnie zabierała ją do Zakopanego. Efekty były raczej mizerne, mowa o fascynacji, dlatego większość czasu spędzała na graniu z nimi w pokera... na pieniądze. Kiedyś, chyba rozgoryczona przegranymi, postanowiła ich wszystkich uśmiercić. Wracając z jednego z wypadów, to chyba była wyprawa do Murowańca, stanęła na środku wąskiej ścieżki i powiedziała: - To jest droga do miasta i wskazała kierunek, sama zaś zjechała na tyłku zboczem niknąc w jednym z licznych uskoków terenu. Co mieli zrobić? Poszli.
On też nie zdołał ‘zarazić' się górami. Może dlatego, że urodził się w Szczecinie. Też nie miało go gdzie wywiać? Przecież mówi się 'wiatr od morza', a nie od lądu. Chyba, że go ze Szwecji przywiało. W gruncie rzeczy, to on taki bardziej przystojny blondyn był, więc może...?
Życie w liceum nie było aż tak atrakcyjne jakby się mogło wydawać. Zacznijmy od tego, że wylądował w klasie matematyczno-fizycznej. To pierwsze potknięcie w jego nowej szkole. A tak się starał na egzaminie, tak ściągał od Frączaka, że... a, szkoda gadać. Frączak najwyraźniej miał dobry dzień, a on... pecha. O wiele więcej potknięć zaliczył Kuba, i to już w pierwszym tygodniu. Zdążył w tym czasie przelecieć trzy litery alfabetu, by w ten oto sposób skończyć na ‘c’. To ich wspólna z Kubą literka. Przez następne cztery lata.
Właściwie, w ciągu tych lat nie wydarzyło się nic godnego uwagi by poświęcać czas na ich opisywanie. No, może tylko to, że Kuba, jako późniejszy student PWSSP, już w liceum chodził obwieszony częściami aparatu fotograficznego i połową skrzypiec na szyi. Obaj przekłuli sobie uszy, i nie tylko. Nie, nie, żadne tam pępki, nosy czy brwi. Kuba przebił sobie policzek i wciągał językiem czarną nitkę. Oczywiście na lekcji fizyki, czym doprowadzał Alkę do wymiotów. Co w tym dziwnego zapytacie? I dobrze zrobicie. Wykonanie powyższych zabiegów w latach siedemdziesiątych, to mniej więcej taki wyczyn, jak by teraz ktoś przeciął się piłą łańcuchową na pół i skleił ‘kropelką’. Dziwadło czy ekstrawagancja? A może przejaw głupoty?
[02] Old school
Valhalla
Valhalla
Opowiadanie
·
11 listopada 2007
Idzie do publikowanych z moją oceną - wartościowy.