Huśtawka nad trawą

Trzyczternascie

 

  Buuuuj, buuuj, buuuuuj. Ściera się wszystko we mnie, manicheizm św. Augustyna. Papier ścierny, szry, szry, szry. Nie dobro, nie zło, ale skrajności. Skrajności są wymiarami mojego bycia. Jestem funkcją rosnącą, opadającą, nigdy stałą. Moje efy od iksów, amplitudy nastrojów. Huśtawka nad zieloną trawą. Parabola. Wypchnięty z równowagi, oscylujący, rozdmuchany. Mam słabą pamięć, pamiętam tylko kolory. Szarość ciszy między nami, ojca wzrok ciepłopomarańczowy wśród winogron, rozmazany fiolet farby olejnej na twym brzuchu. A teraz się bujam i smutno podziwiam kontrast, nasycenie, jasność. Nowe kolory. Jaskrawi się wszystko i winietuję. Twoje dawne czerwone feromony teraz czarne jak węgiel. Tak jak w karbonie, z żywej zieleni czerń czarno czarna. Egon Bondy powiedziałby: „Kurwa fiks!”. Ja nic nie mówię, usta wypełnia mi powietrze. Na huśtawce, nogami majtam, nad zieloną trawą, co jak węgiel palę.

Trzyczternascie
Trzyczternascie
Opowiadanie · 28 listopada 2007
anonim