Młoda i ja

Krzysztof Hoffmann

 

Młoda i ja

 

To nic, że na dworze szaro, nijako, zniechęcająco. To nic, że o takich chorych porach wstają chyba tylko ci, którzy wstać muszą i nieprzytomnie zakochani. To nic wreszcie, że ja sam położyłem się, do cholery, trzy godziny temu i ...

 

...i wcale, ale to wcale nie mam ochoty na pionizację, w dodatku przymusową. Feldfebel stoi jednak od jakiegoś czasu nade mną, dzierży kij w dłoni i drze się jak opętany - zostały mi zatem co najwyżej dwie minuty, abym w pełnym pogotowiu stawił się na posterunku. Przytomny. Gotowy do boju.


I nieważne, że kij w rekach mojego dręczyciela jest tylko cieniutkim szczebelkiem od drewnianego łóżeczka.

 

I nieważne, że jego wrzaski pomału zaczynają układać się w jedną, sensowną całość.  Sensowną ? Litości, jest piąta czterdzieści !  Jedzie pociąg z daleka” ... Czy to jest sensowne o takiej porze ?

 

I nieważne,  że mój oprawca to piękna kobieta.  Piękna trzyletnia kobieta.

 

Jeść ! Pić ! Siusiu ! Na rower ! Klocki ! Bob Budowniczy ! Na plac zabaw! Na lody! Do babci! Do sklepu! Buuuuuuułkę!!

 

Zro !Bi ! Łam ! Kuuuuuuuuuuuuupę!

 

Dzień dobry, tatusiu.

6.00
Inwazja Mocy


Świat Młodej jest z pozoru dość prosty. Dla kogoś nie zagłębionego w temacie,  kogoś patrzącego z zewnątrz, ten mały świat składa się w zasadzie z dwóch biegunów. Na jednym z nich znajduje się to, czego Młoda aktualnie chce. Na drugim  to, czego nie chce za Boga ; „nie ma mowy” syczy wówczas zjadliwie i patrzy złym okiem. Warto dodać, że wspomniane bieguny dość często zmieniają swoje położenie względem  siebie.

 

Chrupiące zbożowe kulki w kolorze brązowym (a więc imitującym czekoladę), zalane ciepłym mlekiem, były hitem zeszłego miesiąca. Młoda zajadała się nimi w zasadzie przez cały dzień. Na śniadanie, na obiad, na kolację, na podwieczorek, w nagrodę i za karę . Nic tylko te kulki i kulki -  może dlatego, że tak fajnie spadały na umytą przed chwilą podłogę – można było je wtedy rozdeptać w drobny mak albo upchnąć hurtem pod łóżkiem.  Są kulki, trach – i nie ma kulek. Za to jest śmietnik i fajnie, proszę państwa, jest.

 

Dziś jednak młoda siedzi ze spuszczoną głową i grzebie niemrawo w miseczce. Pytam więc, co się dzieje, choć odpowiedź jest mi dziwnie znajoma jeszcze przed jej udzieleniem.


     - Tatusiu, jak ja nie lubię tych kulek ....
     - .....


Dziecko ma w oczach łzy  i czuję, że większą krzywdę mógłbym wyrządzić jej tylko wtedy, gdybym ukochanego, wielkiego, brązowego misia - straszydło wysłał w roczną podróż dookoła świata,  złośliwie wyposażając go w wykluczające się nawzajem bilety lotnicze.  Nie bardzo jeszcze kojarzę, co dzieje się wokół  ( to chyba skutek wspomnianej już  przymusowej pionizacji), ale żałosny ton dziecka porusza i we mnie ckliwą nutę – Cokolwiek, skarbie, cokolwiek, WSZYSTKO tylko nie płacz, błagam ....


     - Pamapki .....


Staję zatem nad kuchennym stołem z potencjalnym narzędziem zbrodni i kroję pamapki. Do pamapek Młoda najbardziej poważa sobie okropne, czekoladoniepodobne mazidło o konsystencji i wyglądzie kupy – odrzuca mnie na samą myśl o tym paskudztwie, ale czego nie robi się dla jej uśmiechniętej buzi ? ( Wewnętrzny Głos Rodzicielskiej Uczciwości : Czego nie robi się dla świętego spokoju ?!). Młoda zaś już za chwilę radośnie rozmazuje smarowidło po stole i krzesłach (nie zapomniałem na szczęście zdjąć z nich wieczorem moich spodni – duży plus! ), przez chwilę próbuje wcisnąć sobie kawałek chleba do ucha, a kiedy chlebek za nic w świecie nie chce się w nim zmieścić, obraża się i na zawsze ( 7 minut ) postanawia zamknąć w swoim pokoju. A więc Młoda obraziła się ! Nareszcie. Alleluja. Bogu niech będą dzięki. Jak często niskie odruchy biorą górę nad uczuciami tacierzyńskimi : mogę w spokoju zaparzyć sobie kawę ! Dzięki Ci, Dobry Panie za to, że do kobiety w wersji podstawowej dodałeś gratisowo zestaw fochów – w dodatku tak przewidywalnych od pierwszych dni jej zycia ... Moje dziecko jest szczęśliwsze ode mnie, dzieci chyba w ogóle są w lepszej sytuacji niż dorośli – nie mają najmniejszej potrzeby komplikowania sobie czegokolwiek.  Kiedy budzą się rano, są zwarte i gotowe do czynów i Czynów – bez żadnych wstępów i rytuałów. Ja niestety bez kawy nie zacznę. Dzięki Ci zatem Boże ponownie za to, że jednak mogę ją sobie przygotować.


     - Tatusiu nie chcę pamapek ...


Właściwie i tak długo wytrzymała.
    

Przez najbliższe dwie godziny przejdziemy więc jeszcze przez owoce w słoiczku (horror) , twarożek w plastikowym pudełeczku, serek Bakuś i suchą bułkę, która przetrwała w kącie kuchni zapomniana przez wszystkich. Na koniec do łask powracają brązowe kulki. Tym razem nie ma łez ani dąsów – jest za to starannie wyczyszczona miseczka i uśmiech Żaby Szerokoustej. – Zobacz, mleko też pypiłam! Byłam grzeczna. GRZECZNA !!! Dasz mi nagrodę?...
    

A kiedy wreszcie Młoda jest najedzona i zadowolona, ja dopijam kawę. Dochodzi siódma, kawa smakuje jak zagotowane siano, ale jest bosko. Życie ... jest piękne.

10.00
Kocham ten stan

 

Gdybym miał napisać coś za Goethem , napisałbym pewnie „Cierpienia młodego współtwórcy”. Rzecz dotycząca młodych tatusiów. Poczesne miejsce zająłby w tej opowieści obszar, który przez ostatnie półtora roku znienawidziłem chyba bardziej niż cokolwiek na świecie, z fizyką i chemią nieorganiczną włącznie. Właściwie mógłbym napisać to sobie na czole i chodzić tak przyozdobiony przez cały boży dzień. Ale taka niestety jest ta smutna prawda, do której być może wstyd się przyznać : NIENAWIDZĘ PLACÓW ZABAW !!!
    

Już od pierwszych chwil widzę, że dzisiaj (znowu !) lekko nie będzie. Młoda trenowała ostatnio na naszym domowym regale zaawansowaną wspinaczkę skałkową, zabrana więc przez niefrasobliwego tatusia ( IDIOTA ! ) na NIE TEN plac zabaw, natychmiast postanowiła przećwiczyć zdobyte umiejętności. I na nic zdały się moje tłumaczenia, prośby, groźby, obietnice szlabanu na to oraz tamto oraz desperackie próby wręczenia korzyści zabawkowej – stojąc na samym szczycie idiotycznej sznurowej drabiny, przez której oka przeleciałby średniej wielkości , dobrze wypasiony słoń (a co dopiero trzyletnie dziecko), Młoda uśmiecha się tryumfalnie i oznajmia :


     - Zobacz tatusiu! Nie śpadłam.

       Tatuś idiota, powtórzę po raz wtóry.
    

Robi mi się zimno – teraz najważniejsze zadanie to sprowadzenie Młodej na dół, możliwie w jednym, niezbyt rozwrzeszczanym kawałku. Obrzydliwie standardowa babcia w mo... (cenzura) berecie, która przyszła na plac ze swoim dwuletnim Kajtusiem wznosi oczy do nieba i mruczy pod nosem jakieś ( bez wątpienia dobitne, trafne i słuszne)  komentarze o okropnie niegrzecznych dzieciach. Spogląda przy tym na mnie z takim potępieniem, że powinienem chyba zapaść się teraz pod ten wyłożony tartanem plac zabaw lub choćby spłonąć ze wstydu,  czy jakoś tak... Nie zapadam się jednak i nie płonę, bo nie mam kiedy – zdążam tylko chyłkiem, by dziecko nie widziało, wywalić język prawie do pasa; babcia prawie dostaje apopleksji. Młoda w tym czasie bezpiecznie schodzi z lian i znajduje nowe zajęcie – z zapałem rzuca w Kajtusia kamieniami. Kajtuś, co można było łatwo przewidzieć, wybucha rykiem godnym Wrzeszczących Facetów i wiem już, że mo ... (CENZURA !!!) beret będzie miał temat do dyskusji przy herbatce i kruchym ciasteczku z innymi beretami na najbliższe dwa tygodnie. Biorę dziecko pod pachę i mrucząc jakieś przeprosiny pod adresem nieszczęsnego Kajtusia, wynoszę się do piaskownicy. Młoda protestuje tylko przez chwilę – możliwość zjedzenia PRAWDZIWEGO piasku jest dużo bardziej pociągająca niż wszystkie Kajtusie tego świata. Siedzi więc moje dziecko w piasku robiąc zupę i drugie, ja zaś znajduję chwilę na drugą przyjemność tego dnia – jest szansa, że zdołam wypalić pół papierosa zanim młoda coś sobie zrobi.

 

14.00
Myślę więc jestem.


Jeśli jest coś trudniejszego niż teoria ciągów,  tym czymś będzie zapewne seria tysiąca przedziwnych, wykluczających się nawzajem pytań (przedziwnych – bo głupie pytania przecież nie istnieją). Jeśli jest coś trudniejszego od wzmiankowanej serii – proszę, bardzo proszę, niech trafi to jasna cholera, niech zeżre to rdza - i to dziś, już teraz, na zawsze. Ja w każdym razie nie chcę tego czegoś znać.
    

Kiedy młoda po raz pierwszy wsadziła palec do pieluchy, po czym radośnie wrzasnęła : „BE!” na określenie tego, co tam znalazła – byliśmy wszyscy w siódmym niebie : oto nasz potomek zaczyna nabierać zaawansowanych cech ludzkich. Mowę młoda odkryła zresztą bardzo prędko, w wieku niecałych dwóch lat paplała już jak najęta (nie zawsze z sensem ale zawsze wspaniale), w wieku zaś lat trzech umiejętność ta przerodziła się w niezwykłą erudycję i dogłębną ciekawość poznawczą. Tak dogłębną, iż niejednokrotnie niebezpieczną. Głównie dla starszych od niej.
    

Przyzwyczajamy się ostatnio do autobusów – nie dlatego, byśmy w sposób szczególny ukochali Zakłady Transportu Autobusowego. Wehikuł, którym zwykliśmy się poruszać jest niewiele młodszy ode mnie, na pewno zaś o wiele bardziej zużyty. Właśnie przypadła kolejna z chwil jego słabości, a do miasta jechać trzeba – zostaje więc poczciwy czerwony autobus, który w moim dziecku wzbudza uczucia co najmniej ciepłe. Ja zaś odkrywam na nowo jak można przejechać setny raz tę samą trasę i wcale, ale to wcale się nią nie znudzić.


Pętla, początek trasy. I zaczyna się...


     - Tatusiu, czemu tu stoi tyle autobusików ?


Tłumaczę więc dziecku : Jeździły, skarbie, po mieście i bardzo się zmęczyły. Baaaaaardzo. No i stoją tu sobie teraz i odpoczywają.


     - Czemu  się zmęczyły ?
     - Bo musiały rozwieźć różnych ludzi w różne miejsca. Wiesz, to dość męczące ...
     - A czemu ?


Autobus ostro rusza, przewraca się jakaś kobiecina a moje dziecko wcale tego nie zauważa - ja zresztą też rejestruję zdarzenie jedynie kątem oka. Za bardzo koncentruję się na tym, co odpowiedzieć młodej, aby zaspokoić wreszcie jej ciekawość.


     - Ludzie muszą jeździć do pracy a nie wszycy mają samochody. I gdyby nie autobus, nie mieliby jak się tam dostać.


Zanim wypowiem ostatnie słowo wiem już, że poległem.


     - Czemu ? – oczy młodej przypominają pięć złotych.


Tłumaczę więc kolejne powikłane historie dnia powszedniego a moje dziecko zdaje się chłonąć tę wiedzę jak przysłowiowa gąbka. Zręcznymi unikami uprzedzam kolejne „czemu”, robię mistrzowskie wypady, balansuję, wykonuję robinsonady, lawiruję, spłycam i gmatwam ... Młoda jest wniebowzięta a mnie język staje kołkiem. Most Grota, Wisłostrada, Starówka... Kiedy dochodzimy do kwestii bardziej egzystencjalnych, nikczemnie wykorzystuję swoją przewagę wieku i doświadczenia w nadziei, że Młoda chociaż na chwilę odpuści.


     - Musimy zarabiać pieniądze córeczko, bo niestety tak to wszystko jest poukładane.Wszyscy musimy to robić, mimo że nie zawsze się nam to podoba.  Jeśli nie mamy pieniędzy, nie mamy też nic innego. Nie ma lodów, lizaków, ubrań, zabawek ... – Sam nie wierzę, że to mówię, ale zdaje się że proza życia każdego, najbardziej nawet zatwardziałego idealistę, sprowadzi wprost na twardę glebę codzienności. I tak oto odnoszę moje małe, ohydne zwycięstwo, przekazując własnemu dziecku prawdy, w które jeszcze nie tak dawno sam nie chciałem wierzyć. Dziecko milknie a ja zastanawiam się, czy aby nie przesadziłem. Przesadziłem. Uciszyłem ją,  ale czy aby na pewno tak, jak życzyłby sobie schowany gdzieś głęboko, wcale nie tak odległy, ktoś równie mały jak ta moja młoda ?


Moje zwycięstwo (na szczęście) nie jest jednak trwałe. Znów świeży entuzjazm bierze górę nad stetryczałymi prawdami tego świata, które przecież tak łatwo przewrócić. Wielkie niebieskie oczy patrzą niesamowicie poważnie.


     - Tatusiu, czy wszyscy ludzie muszą jeść ?
     - Oczywiście kochanie.
     - I dlatego muszą mieć pieniążki ? Żeby kupić jedzenie ?
     - Tak.
     - Czemu ?
     - ..............


     Koniec trasy. Egzekucja odroczona.

     Sam nie wiem, czemu.

18.00 i później.
Myśli uczesane

 

Świat Młodej nie składa się oczywiście wyłącznie z jedzenia, placu zabaw, jeżdżenia autobusem lub rozklekotanym samochodem i zadawania pytań. To tysiące, jeśli nie setki tysięcy malutkich zdarzeń, które poukładane w jakiś pokrętny wzór , tworzą całość. Ta całość ma na imię : Mały Człowiek i jest doskonalsza niż dzieła Michała Anioła.


     To radość i szczęście z rzeczy niewielkich lecz pięknych
     To irytacja z rzeczy nieistotnych ale bolesnych.
     To smutek z rzeczy oczywistych lecz nieuniknionych.
     I tak dalej.

 

Idziemy spać. Po długiej walce o rower, którym nie jeździ się po domu (jeździ się, tylko ja o tym nie wiedziałem albo zapomniałem), po kąpieli, która skończyła się urwanym prysznicem, po kolacji, która miała być pyszna a była obrzydliwa (w końcu i tak zjedliśmy pizzę) i po dobranocce, która była idiotyczna ( ja ) i cudowna ( Młoda ), idziemy wreszcie spać. Mam cztery głowy, siedem rąk i nie wiem jak się nazywam ( „Tata Krzysio” oznajmiło moje dziecko, kiedy głośno to wyartykułowałem). Jeszcze tylko chwila, jeszcze zwyczajowe poklepanie lampki na dobranoc (żeby nie było jej,broń Boże, smutno zasypiać ... ), jeszcze krótka walka o to, czy przykryjemy się dzisiaj kocykiem czy „kokuderką” .... i już. Młoda wtula się we mnie i ... I nagle, tak samo jak każdego dnia wieczorem, przekonuję się, że gdyby nie te wszystkie małe i duże głupotki, które tak naprawdę są wielkimi i jeszcze większymi mądrościami (tylko my jesteśmy zbyt głupi lub zbyt zmęczeni żeby to rozróżnić) – nie byłoby mnie.


     - Dobranoc malutka.
     - Dobranoc tatusiu.

Hello darkness my old friend …

 

Krzysztof Hoffmann
Krzysztof Hoffmann
Opowiadanie · 7 grudnia 2007
anonim
  • ataraksja
    Zostałam "pojmana" na arkan "uczuć tacierzyńskich" ))
    Ciepły, pełen humoru i życia tekst.
    Poprawię już sama dwie literówki, ale mam sugestię, żebyś jednak powiększył czcionkę, bo oczy okropnie się męczą przy czytaniu.
    CZEMU? :D

    · Zgłoś · 16 lat
  • Krzysztof Hoffmann
    Piękne dzięki za dobre słowo (i za korektę) . Co do czcionki - obiecuję, że się niebawem poprawię :-))

    · Zgłoś · 16 lat
  • Said Muslim
    super świetne!
    podoba mnie się bardzo.
    nie mam teraz siły by napisać więcej.
    pozdrawiam.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Ona
    Nie zrobię , żadnych uwag - bo od tego są tu lepsi ode mnie - profesjonaliści. Ja napiszę jedynie swoje odczucia.
    Kiedy czytałam to opowiadanie , przed oczami stawał mój świat - jakże podobny.Również nie darzyłam sympatią placów zabaw - a powinnam :). Moj syn mimo, 11 lat, nadal zadaje wiele pytań, mowi cały czas jakby za ilość wypowiadanych słow dziennie, dawali w nagrodę - bilet na Marsa :).
    Od momentu pojawienia się na świecie - Młodych , życie nasze zmienia sie bezpowrotnie. Jest dokładnie tak, jak napisał Krzysztof - nie ma czasu na łyk ciepłej kawy.
    Ma klimat Twoje opowiadanie - i odnalazłam tu kawałek siebie. Pozdrawiam.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Krzysztof Hoffmann
    O kurczę ;)
    Wszedłem po jakims czasie na Wywrotę, a tu miła niespodzianka - pięknie Wam dziękuję za te wszystkie miłe komentarze :)
    pozdrawiam serdecznie,
    k

    · Zgłoś · 16 lat