[e-mail: Haroko] Wychodzi na to, że jestem starą, głupią cipą, myślącą waginą, która wilgotnieje na widok przystojnego małolata.
[e-mail: on] :) Ale z ciebie numer..., a na marginesie, to przedział wiekowy, który podałaś, obejmuje również mnie - więc może... żartowałem.
Jesień tego roku nie zachęcała do spacerów. W zeszłym o tej porze biegał jeszcze w krótkich spodenkach i sandałach. Teraz miał na sobie flanelową koszulę, a i tak wieczorny chłód powodował u niego dreszcze. Na siłę wyciągnął go na ten spacer. Chciał mu pokazać ‘magiczne’ miejsca poznane dzięki właścicielce Maksia, dużo, za dużo przerośniętego briarda. Fiśka biegała jak szalona i tylko od czasu, do czasu można było się domyśleć, że na spacer wyszli w trójkę.
– Widzisz ten dąb? – wskazał na drzewo oddalone od alejki o jakieś dziesięć metrów. – To jest najstarszy dąb w okolicy. – Wali cię? – spojrzał na niego zdziwiony. – Nie wygląda na taki, co by Brandenburgów pamiętał. Nie dość, że mnie z domu wyciągnąłeś to jeszcze jakieś krzaki pokazujesz. Mam problem, prawie umieram, a ty mi z historią wyskakujesz. W dupie mam tę twoją parkową botanikę.
No tak. Mógł się tego spodziewać. Dzień bez problemów to dla niego dzień stracony – pomyślał. Znowu będzie robił za psychiatrę, wróżkę i Bóg wie kogo jeszcze. Z drugiej strony uwielbiał być potrzebnym. Szczególnie jemu. Już tyle razy wsłuchiwał się w jego zatroskany głos, znał tyle jego sekretów...
– Wsadziłeś kij w mrowisko, to teraz powiedz, co mam zrobić? Pieprzona Haroko. Ja wiem, rozumiem twoje intencje, ale ty chyba sobie sprawy nie zdajesz, co się teraz dzieje. Palma mi odbija totalnie. A miałem już z tym święty spokój.
[e-mail: Haroko] Wojtku, nie będę pisała o muzyce, bo nie jestem krytykiem muzycznym i się na tym nie znam. Mnie się podobało. Nawet bardzo. Jednak muzyka grana na żywo w porównaniu do odtwarzanej (nawet najwyższej jakości), ma się tak jak żywy kot do zdechłego. Zajmę się moimi wrażeniami pozamuzycznymi... Pisałeś mi kiedyś, że nie jesteś w typie Waldka (albo Waldek twoim – już nie pamiętam). No to chłopie, albo w domu nie masz lustra, albo jesteś całkiem ślepy. Waldek, to jakby skórę żywcem zdjął z ciebie. Te same zalotnie odstające uszka... Włosy was tylko różnią. Spokojnie mógłbyś uchodzić za jego starszego brata. A tak nawiasem mówiąc, to z daleka miły jesteś misiaczek (mówię o powłoce zewnętrznej, a nie charakterze). Taka wielka przytulanka. Wyszłam trochę wcześniej (tak gdzieś po 12., 13. kawałku), tłumacząc się sama przed sobą, że muszę się spakować – jutro z samego rana mam być w Warszawie i pomagać Wojtkowi i Kubie w przygotowaniach do imprezy (jestem już prawie spakowana). Ale to gówno prawda. Bałam się spotkać z tobą oko w oko. Dlatego też nie prosiłam o miejsce przy stoliku. Gdybym nie wypisywała wcześniej tych wszystkich głupot do ciebie, to nic nie stało na przeszkodzie, żebym podeszła i się przedstawiła. Oto skutki Internetu. I jeszcze jedno. Gdyby nie strona internetowa i twoje powiadomienie nigdy nie dowiedziałabym się o jakimkolwiek koncercie, (a nie koncerciku). Ja tam wolę być 'pizdą', a nie 'pizdeczką'. Zgadnij jak od dzisiaj nazwałam mój wibrator? Dla ułatwienia podam ci pierwszą literę – 'w'. Boże, znowu zaczynam... Pozdrawiam ciebie i cały zespół i nie myśl o mnie źle. Tak na co dzień jestem chyba trochę mniej walnięta...
[e-mail: on] Zacznę od tego, że jeżeli dobrze zrozumiałem twój mail, to aktualnie pisze do ciebie 'wibrator'. Sprawa druga... jestem dość krytyczny wobec siebie, więc raczej ja obawiałem się tego spotkania. Latka lecę a 'wnętrze' nie bardzo chce się z tym pogodzić ...i jeszcze to twoje zainteresowanie 'młodymi'. Wiesz, taka samcza chora rywalizacja :). Nie ukrywam, że po części rozumiem twój 'niepokój' [przecież ludzie różnie reagują, na takie jak twoje, dość bezpośrednie wypowiedzi - to jednak mam do ciebie trochę żalu - że nie podeszłaś. Zachowałaś się trochę jak kobitka umówiona na randkę przez biuro matrymonialne - ale tak dla bezpieczeństwa usiadłaś przy innym stoliku by się najpierw 'pogapić i ocenić'. Na dodatek 'zmyłaś' się - i właśnie tym najbardziej mnie zasmuciłaś...
[e-mail: Haroko] Przeczytałam twego mejla Wojtku i poczułam się jak wredna suka. Do stanu równowagi doprowadziły mnie dopiero przemyślenia, że przecież zaproszona byłam na koncert, a nie wieczorek zapoznawczy. Stało się jak się stało i masz rację, że teraz mam przewagę nad tobą, bo znam całą twoją 'misiałkowatość', a ty, nawet nie wiesz, że nie mam cycków i jestem płaska jak decha (żartuję oczywiście, mam tylko zeza – też żartuję). Wydawało mi się, że zdjęcie na forum jest w miarę aktualne. Ale jak życzysz sobie nowsze, proszę bardzo. Jak będę następnym razem w Warszawie poproszę Wojtka (w moim życiu same Wojtki) o to, żeby mnie 'ładnie' sfotografował. Żebyś się na mnie już całkiem nie gniewał, mam propozycję. Co prawda w Szczecinie bywam dość rzadko, ale jak będę, czy nie dałbyś się zaprosić do jakiegoś fajnego miejsca. Sam wiesz najlepiej, gdzie u was takie są. Wojtek z Kubą mówią, że mnie trzeba sprzedawać w aptece na metry... Może chciałabym, żebyś i ty się o tym przekonał, a nie utwierdzał w przekonaniu, że ze mnie jakaś popierdolona, niewyżyta pizda... Nie będę rozwijała tego wątku, bo sama do tego doprowadziłam.
[e-mail: on] Powiem tak... momentami czuję się jak ktoś biorący udział w badaniach socjologicznych dotyczących ‘prowokacji i reakcji’. Tak jakby twoi dwaj przyjaciele byli studentami socjologii a ty ‘robisz za wabik’ prowokując przez Internet facetów do... powiedzmy prywatnych wynurzeń. Hanka, powiedz mi wprost, co ładna, młoda kobieta, mająca przyjaciół [W & K], z którymi może spędzać przyjemnie czas [w Mongolii :)], zainteresowana [zupełnie naturalnie] młodymi chłopcami, posługująca się dość bezpośrednim słownictwem [nazywając rzeczy po imieniu], mająca wibrator - i to mnie zastanawia najbardziej [biorąc pod uwagę twój wiek i, z tego co się zorientowałem, atrakcyjny wygląd], co taka kobieta może chcieć od... zupełnie przeciętnego faceta? Nie ukrywam, że otrzymując, dość niespodziewanie maile, zwłaszcza z Taką zawartością, a będąc - jak zapewne zauważyłaś facetem [którzy są raczej dość nieskomplikowanym gatunkiem, myślącym w pierwszej kolejności o seksie] wprowadziłaś dość poważne zamieszanie w moim ‘nieustabilizowanym’ życiu. Tak się składa, że będąc w pewnym wieku miewałem już dość ‘intrygujące’ przeżycia - ale to, co ty ‘odwalasz’ to całkowite SF. Czy mogłabyś, równie ‘bezpośrednio’ jak w poprzednich mailach, oświecić moją osobę?
– Czy ja cię, kurwa, już do końca życia będę za to przepraszał – przyciągnął go do siebie i z czułością pocałował w czoło. – Święty spokój, to ty będziesz mieć w grobie. Siedzisz tylko przy komputerze, gdzie nie ma nic, żadnych... uczuć. Gdybyś przynajmniej jakieś dupy tam oglądał? – przytulił go do siebie jeszcze mocniej. Przechodząca obok właścicielka szczekliwego pudelka przyspieszyła kroku. Spojrzała na nich jak na dwie stare cioty. Właściwie w połowie miała rację.
Popatrzyli na siebie z uśmiechem i przywołali Fiśkę, która biegła za pudelkiem bynajmniej nie w przyjaznych zamiarach.
[e-mail: Haroko] ...i właśnie się pakuję. Wyjeżdżam niespodziewanie do Mongolii...:) No może nie do samej Mongolii, ale trzydzieści kilometrów od granicy. Zawsze to lepiej brzmi, niż do Rosji. Tym bardziej, że mamy też wizy mongolskie i planujemy, jak wystarczy czasu (i pieniędzy) też tam być. Będzie to trudne, bo do najbliższego przejścia dla cudzoziemców jest 250 km. (...)
– Jak ja nienawidziłem tej suki. Zanim zorientowałem się, że zabrnąłem za daleko i skończy się to tak jak się skończyło, było już za późno. Nie mogłem się opanować. Myślałem, że wiesz, że ona to ja? Te same imiona, Mongolia... Przecież to my mieliśmy tam jechać. Tak, byłem nią, tą coraz wulgarniejszą dziewuchą i coraz bardziej jej nie znosiłem. Nie chciałem, żeby zrobiła ci jakąkolwiek krzywdę, uwierz mi, proszę.
[e-mail: Haroko] Otworzyli drzwi, a gęsta atmosfera buchnęła na klatkę schodową. Gdyby była siekiera w domu, to nie potrzebowałaby skrzydeł, żeby unosić się w powietrzu.
– Co z wami chłopcy? – spytała bez sensu, a oni spojrzeli na siebie, jak bullteriery przed walką.
– Wymyślił, że koniecznie musi być kobyle mleko – powiedział Kuba i spojrzał się wymownie na Wojtka. – Od tygodnia wszędzie szukam i nic. Już prędzej biedronkowe bym dostał...
– A kozie jest?
– Kozie, owcze, nawet karmiących matek, a kobylego nie.
– Założę się, że nikt w życiu nie pił ani kobylego, ani koziego. Kupcie kozie, powiedzcie, że to kobyle i nikt się nie pozna.
Spojrzeli na nią jakby conajmniej świat uratowała od zagłady. Chcąc zmienić temat zagadnęła:
– Byłam wczoraj na koncercie.
– No i jak tam ten twój Wojtuś? – jadowicie zapytał Wojtek.
– Po pierwsze nie mój, po drugie Wojtuś to ty jesteś, jak ci nie stanie, a on jest Wojtek, a po trzecie to się... od niego odpierdol. Lepiej powiedz, ile ma być ludzi, co trzeba przyszykować i zabierajmy się do roboty.
Przeszli z kuchni do pokoju. Jak zobaczyła co tam się dzieje, to szczęka jej opadła. Na podłodze rozłożona była gruba folia ogrodnicza, a na środku stały dwa olbrzymie snopy siana. Minę miała chyba dziwną, bo od razu Kuba zaczął:
– Mieliśmy przywieźć wywrotkę ziemi i w nocy wiaderkami wtargać ją na górę. Rozumiesz, żeby takie klepisko tu zrobić. Baliśmy się jednak, że podłoga się zarwie i wylądujemy u sąsiadów. Stanęło tylko na tym sianie. Trzeba je równo rozrzucić...
– Was chyba, doktoranty, pogięło. I co to ma być? Taki step niby?
– No prawie. Zrobimy tutaj wnętrze jurty z otworami na balkon, drzwi i część pustej ściany, na którą rzucane będą Wojtka zdjęcia.
– Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Idę do kuchni, tylko powiedzcie mi, co mam robić.
– Kawy sobie zrób – zagadnął trzeźwo Wojtek, bo od przyjazdu nic nie piła. – Zaraz jadę po zamówioną baraninę i trzeba ją będzie zapeklować, żeby przegryzła się do wieczora.
– A czy jakieś normalne żarcie przewidujecie?
Spojrzeli na nią bezrozumnym wzrokiem.
– Normalne, czyli zjadliwe. Nie każdy rzuci się od razu na tę baraninę, a niektórzy nawet jej nie cierpią. I co? Mają cały wieczór głodni chodzić?
Chyba dotarło.
– To powiedz mi, co mam jeszcze kupić – Wojtek już wkładał kurtkę i czekał. Wzięła kartkę i długo się nie namyślając zrobiła listę. Przechwycił ją jak biegacz pałeczkę i już był za drzwiami.
– Wiesz, on jest chyba zazdrosny – powiedział Kuba, gdy zostali sami.
– O co znowu?
– Nie o co, a o kogo. No wiesz, o tego Wojtka, drugiego.
– Raz człowieka widziałam na oczy. Nie mogę się powstrzymać, żeby mu głupot bez przerwy nie wypisywać, tak, że ma mnie za jakąś zboczoną kretynkę. I podświadomie robię to chyba specjalnie, bo boję się, że gdyby były to normalne listy, to a nuż...
– A ja myślę, że ciebie to podniecało. Cholera, kupiłem to jak małe dziecko. Od samego początku. I wiesz co, gdybym nie chciał się z nią umówić, ciągnąłbyś to dalej. Gdybyś tylko wiedział jak od samego rana włączałem kompa i patrzyłem czy coś napisała. Nawet nie zauważyłem, że godziny, w których wysyłała mejle, to te same, twoje ulubione. Przecież czwarta rano to twój czas. Najgorsze w tym jest to, że uwierzyłem i dałem się emocjonalnie w to wciągnąć. Trzy lata miałem spokój. A teraz nie wiem co robić.
[e-mail: Haroko] – Nie kończ – przytulił ją do siebie i oboje się rozpłakali.
– Boi się o ciebie, żebyś znowu nie wpakowała się w jakiś związek bez sensu. Najchętniej wziąłby tego Wojtusia, sorry Wojtka na przesłuchanie, zapalił mu lampę prosto w oczy i wypytywał dwie doby o jego zamiary. Jest jak kwoka, która swoje pisklęta chroni przed żarłocznym jastrzębiem. Boimy się, bo wiesz jak ostatnio to się skończyło. Przez pół roku dochodziłaś...
– Daj mi w końcu zapomnieć o tym kretynie. Zdrajca z małym fiutem.
Roześmiali się obydwoje. Wytarła nos i łzy przeciągając twarz po jego podkoszulku.
– Muszę z tym skończyć, zanim się zaczęło – postanowiła twardo. – Ale najgorsze jest to, że on mi się naprawdę podoba. Jest taki akuratny. Po co ja poszłam na ten koncert? Łudziłam się, że będzie stary i brzydki, a tu masz, akurat w moim typie. Żaden macho; taka duża przytulanka.
Wzięła łyk kawy i siorbnęła tak, że obudził się kot śpiący na parapecie. Znowu się roześmiali.
Do wieczora już o tym nie rozmawiali. Nie mieli nawet jak. Kuba z Wojtkiem robili 'jurtę' z pokoju i miała tam zakaz wstępu dopóki nie skończą, a ona w kuchni zajęła się jedzeniem.
Wrażenie było imponujące. Po pokonaniu szczelnych zasłon nie było już pokoju w centrum Warszawy; była jurta na mongolskich stepach. Co prawda materiał, z którego została zrobiona miał się tak do oryginału, jak góralska muzyka do Chopina, ale zaskoczenie było duże.
Z przybyłych gości znała tylko dwóch chłopaków, których spotkała wcześniej na jakiejś imprezie. Miał być też docent, u którego doktoryzuje się Kuba, ale może lepiej, że nie przyszedł...
Piło się spirytus zaprawiony jakimiś ziołami. Całe szczęście, że w kieliszkach wielkości naparstka, bo smakował jak krople nasercowe. Na balkonie skwierczała baranina pieczona na elektrycznym grilu, na ścianie, dzięki zdjęciom Wojtka, zmieniały się krajobrazy, a z niewidocznych głośników sączyła się ledwo słyszalna muzyka. Na całe szczęście, bo była święcie przekonana, że są to mongolskie pieśni patriotyczne z czasów socjalizmu. (Skąd to wytrzasnęli?) Siedziała cicho, a oni opowiadali, opowiadali, opowiadali... Zadawali pytania tylko w kwestiach spornych, jak to było, kiedy mieli dwa różne zdania na ten sam temat. Impreza zakończyła się w momencie zapalenia wodnej fajki. To znaczy impreza trwała nadal, ale dla niej...
Pojawił się za nią jak duch. Czuła coraz szybszy oddech na swojej szyi. Chciała wessać jego usta, ale bała się odwrócić. Ci ludzie przed nią. Siedzący, leżący. Co oni tutaj robią w momencie, kiedy ona na wyciągnięcie ręki miała jego krocze? Przywarł do jej pleców całym sobą i nareszcie poczuła jego zapach. Pot przemieszany z pożądaniem. Słodko-kwaśny, jak chiński sos. Zlizać go całego, a później zjeść po kawałku... Opanuj się, wszyscy na ciebie patrzą. Co oni tutaj robią, w tym gnieździe rozkoszy? Przerwać to natychmiast, skończyć zanim się stanie – ta myśl dochodząca gdzieś ze skraju mózgu nie pozwoliła cieszyć się rękoma pieszczącymi jej piersi. Druga myśl, to obawa, co zrobią Wojtek z Kubą jak go zobaczą? Zabiją. Zabiją i zawekują. Ilekroć do nich przyjedzie będą go podawać na obiad. Jej przytulanka podzielona na miliony kawałków. Nie wiadomo, czy ta myśl, czy następne pociągnięcie fajki sprawiło, że żołądek o mało się nie wynicował. Rzygać. Gdzie tutaj się rzyga...?
– No to teraz powiedzcie, skąd mieliście to świństwo, tylko mi nie wmawiajcie, tak jak wszystkim, że z Mongolii? Przy mnie nic nie zrywaliście, ani nie kupowaliście.
Siedzieli we troje w kuchni pijąc kawę i nie była to poranna kawa ze względu na południową porę.
– Przy tobie nie, bo baliśmy się, że dostaniesz pierdolca na granicach i wszystko się wyda. Chociaż roślina jest legalna i nie jest na żadnej liście pograniczników – sam siebie uspokajał Kuba.
– I tak wam nie wierzę, botanicy z bożej łaski. Jęczmienia od żyta nie potrafią odróżnić, a tu raptem wiedzieli jakiego chwasta zerwać – pomyślała.
– Kupiliśmy. Początkowo mieliśmy sami znaleźć, ale nic nam z tego nie wychodziło...
– To już wiem, dlaczego ciągle chodziliście z nosem przy ziemi, jakbyście coś zgubili, albo bali się wdepnąć w gówno.
– Ale trzeba przyznać, daje kopa – zauważył Wojtek. – Ja tam leciałem z wami wszystkimi samolotem i było miło do momentu, kiedy samolot zamiast lądować na lotnisku zaczął się topić w bagnie. Ja pierdzielę...
– A ja byłem na wystawie rzeźby monumentalnej. Pamiętam wszystkie dokładnie. Mogę wam narysować. Czegoś takiego w życiu nie widziałem.
– Macie szczęście, że to krótko trzyma i nie ma się po tym kaca – chciała uciąć temat, ale po ich wyczekujących spojrzeniach, wiedziała, że się nie wywinie. – No dobrze. Czy ja nawet w narkotycznym widzie nie mogę się porządnie puścić? Nawet na haju dbam o tę swoją wątpliwą cnotę.
Spojrzeli na nią z jeszcze większym zaciekawieniem.
– Nie z wami chłopcy, nie z wami.
Jednocześnie wydali jęk zawodu.
– Nawet się nie chcę domyślać, kto to był – powiedział udając obrażonego Wojtek.
– Zaczęło się całkiem zmysłowo, ale ledwo się zaczęło, a już się skończyło. Sama myśl, co z nim zrobicie, doprowadziła mnie do wymiotów. Pewnie i bez tego bym się porzygała. Uciekam, a wy zabierajcie się za sprzątanie. Szkoda, że Ciotka – spojrzała na kota – nie jest krową, bo by wam przynajmniej siano zżarła.
– Jakie sprzątanie? Za tydzień następna impreza. Gary pomyjemy i to wszystko – powiedział Kuba.
– To już beze mnie. Mam was dosyć na jakiś czas – dodała z takim uśmiechem, że nawet im przez myśl nie przeszło, żeby się obrazić.
– Poczekaj chwilę, wskoczę do wanny i cię odprowadzę.
– Dzięki Kubuś, ale chcę się przejść sama, na świeżym powietrzu. Dobrze mi to zrobi.
– Dasz sobie radę? – zapytał poważnie Wojtek i wiedziała, że nie było to pytanie o podróż.
– Muszę. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba i tylko ja, mimo waszych szczerych chęci, mogę sobie z tym poradzić.
– Zadzwoń, gdy już będzie wszystko wiadomo. Martwię się o ciebie.
Uśmiechnęła się tajemniczo i zaczęła głaskać pod włos kota. Ciotka zdezorientowana otworzyła ślepia.
Chciała się z nimi pożegnać, a oni wzięli ją między siebie i ścisnęli jak w imadle. Już miała wrzasnąć, ale dała spokój. Pocałowała ich po kolei, zakręciła na pięcie i już jej nie było...
Nie było jej tak bardzo, że nie byli pewni, czy ona w ogóle istnieje?
[e-mail: on] Miałem ci coś wysłać, ale... Myślę jednak, że ludzie, którzy mieliby ochotę się 'zaprzyjaźnić' powinni się od siebie bardziej 'różnić' - wtedy jest chyba ciekawiej... Jedno już wiem - seks z twoim 'wnętrzem', który powolutku dajesz mi poznać, byłby zajebisty [chyba takiego słowa byś użyła :)]. Pozostaje jeszcze powłoka... Jak będziesz dalej tak postępować to myślę, że nawet gdybyś nie miała jednej nogi, była seledynowa i dwa razy w tygodniu odwiedzała swojego psychiatrę, to pomysł z hotelowym przedpokojem, o którym ci wcześniej pisałem, jest aktualny. Piszę, co myślę, więc nawet jak mnie 'wkręcasz' to i tak się przed sobą wytłumaczę. Co wy wszyscy z tym 'jedzeniem ludzi'? Może nie uwierzysz ale ja mam też przyjaciela [najlepszego na świecie, od 30 lat], który ma na imię Kuba :) i on też mówi, że jak umrę przed nim to mnie spali i popiół będzie dodawał do swojego jedzenia. Jest kochanym gejem...
[e-mail: on] Jeszcze jedno... Tak się składa, że potrafię czytać między wierszami. Dlatego myślę, że mamy problem, a raczej możemy go mieć. Ha, może powinniśmy zaprzestać tej korespondencji i całej znajomości. Po tym wszystkim, co napisałaś, trudno by mi było pozostać jedynie twoim przyjacielem. Napisałaś o swojej ostatniej osobistej porażce, którą chyba dość boleśnie przeżyłaś... Wybacz, ale nie chcę być przyczyną kolejnej. Wystarczająco w swoim życiu 'namieszałem' - płacę za to po dziś dzień - i obiecałem sobie, że nigdy więcej nikogo nie skrzywdzę... zwłaszcza, że zapłaciła za to moja ukochana córka i wspaniała, była żona. Możesz sobie tylko wyobrazić jak się w tej chwili czuję... jestem poważnie rozdarty, bo znajomość z tobą mogłaby odmienić moje beznadziejne 'puste' życie. Schlebia mi bardzo, że ktoś taki jak ja mógł kogoś takiego jak ty 'zainteresować' [no chyba, że jesteś seledynowa :)]. Błagam, zastanów się nad tym, co się w tej chwili dzieje... Nie wiem czy aktualnie sprostałbym wyzwaniom i odpowiedzialności za drugą osobę... Cholera, ale mnie załatwiłaś...!
– Tak, podniecało. Ale na swój sposób, i mylisz się, że ciągnąłbym to dalej, gdybyś nie chciał się z nią umówić. Jak przyjedziesz do mnie, to ci pokażę, że jej pożegnalny list powstał na długo wcześniej niż dotarła twoja propozycja hotelowego pieprzenia. Po coś ty to, kurwa, pisał? Jak tak, to dwóch zdań od ciebie nie mogę się doprosić, jak do tej pizdy, to byś trzy razy dziennie mejle słał. Myślałem, że jak jej rano odpisałeś, to dasz spokój, a ciebie wzięło... Załamałeś mnie tym drugim listem kompletnie. Wiedziałem już, że choćbym zrobił z niej najgorsze kurwiszcze, to i tak nic nie pomoże. Zadurzyłeś się w niej na amen. Moja wina. Gdybyś był dla mnie obcą osobą, pewnie czułbym jakąś satysfakcję, że jako dziewczyna, przez Internet rozkochałem w sobie faceta. Ponieważ jesteś mi tak bliski – żadnej.
[e-mail: Haroko] Urodziłam się tylko dla Ciebie. W zasadzie wyklułam z kokonu, bo przecież nie wyszłam z żadnej dziury. Od razu miałam swoje 29 lat, doświadczenie życiowe i tylko jeden cel w życiu. Miłość. Miłość do ciebie, by odmieniła twoją monotonię.
Moja misja powoli dobiega końca. Już nie mam siły fruwać na skrzydłach modliszki i zaprzątać ci głowę sobą co rano. Muszę znowu przemienić się w niewidzialnego anioła. Trochę smutno się z tobą rozstawać, ale takie jest życie. Nic nie poradzę, że zaraz już mnie nie będzie. Nie będę mogła ci napisać, jak bardzo cię kocham. Nie będę nazywać cię moją dużą przytulanką. Dobrze, że chociaż wiem, że jest ktoś, kto tak czule do ciebie mówi. Ja już nie nazwę cię wcale.
To nieuniknione. Nawet nie wiesz jak bardzo. Anioły nie mają ciała, więc nawet nie moglibyśmy się kochać. Pozwoliłam, byś uwierzył, że istnieję i mimo moich zapewnień, że mnie naprawdę nie ma, ty wciąż obstawałeś przy swoim. Dlatego powoli rosły mi skrzydła. Role się odwróciły. Ty już mnie zjadłeś, i teraz ja powoli zacznę odgryzać swoje z nadzieją, że znowu odrosną mi anielskie. Będę fruwała wtedy nad tobą i kiedy będzie ci bardzo źle, pomyśl sobie o Haroko, spójrz w górę, a ja tam będę. Będę czuwała, żeby żadna suka nie wgryzała się w twoje ciało i dziecięcą duszę.
Jesteś wspaniałym człowiekiem, tylko dlaczego ty o tym nie wiesz? Wszystkie jesienne liście szepczą o tym dookoła, a ty idziesz z pochyloną głową, patrząc pod nogi, głuchy na ich wołanie.
Jeszcze wszystko przed tobą. Jeszcze cały świat jest do zdobycia. Pokaż swojemu przyjacielowi, że jeszcze coś ci się chce w życiu robić, bo nawet nie wiesz, jak on się o ciebie martwi. Martwi się tym, że jak umrze, to już nikt nie będzie cię kochał (przynajmniej tak mocno, jak on i ja).
Żegnaj Wojtku, i nie miej do mnie żalu, że przez te parę tygodni pozwoliłam ci oderwać się od twojej codzienności. Wspominaj mnie mile, a ja już zaczynam swój lot, bo ze Stargardu do Szczecina jest jednak kawałek drogi; nie wiem ile czasu będę frunęła na tych swoich odrastających skrzydłach, a chciałabym być już przy tobie jak się obudzisz...
[e-mail: on] To miał być ostatni mail do ciebie - ten poprzedni. Myślę jednak, że jestem ci coś winien... Przede wszystkim dziękuje ci, że... spędziłaś ze mną te kilka chwil. Że byłaś obok mnie. I wiesz co? - pozostaniesz na bardzo długo. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale... chyba się w tobie zakochałem - jeżeli tak można nazwać stan, w którym się teraz znajduję. Czuję się jakby odeszła ode mnie ukochana osoba. Najśmieszniejsze jest to, że nawet nie wiem jak wyglądasz...
Wolnym krokiem brnęli w głąb parku. Przeszli obok koncertowej muszli, potem przez mostek, aż do tej rozwalającej się chałupy.
- Chciałem ci jeszcze coś pokazać, ale chyba sobie odpuszczę – spojrzał na coraz ciemniejsze niebo.
- Ja mam dosyć. Dalej mnie nie zaciągniesz. I tak przekroczyłem miesięczny limit kilometrów – uśmiechnął się. – Do chałupy i z powrotem.
[e-mail: Haroko] Chciała od razu coś zmienić w swoim życiu i po raz pierwszy zamiast autobusem, do swego zapyziałego miasta wybrała się pociągiem. Nawet nie kupowała biletu. Osoby nieistniejące nie muszą przecież za nic płacić. A tego, że jej nie ma była prawie pewna.
Jej ulubione miejsce w przedziale zajmował facet z gazetą. Usiadła mu na kolanach, a on nawet nie poczuł jej ciężaru. Dalej wczytywał się w rubrykę sportową.
Jak go przekonać, że te parę listów nie stanowi dowodu na jej istnienie? Żaden sąd na tej podstawie nie wydałby metryki urodzenia. Jeżeli jej nie ma, to nie ma też żadnego Wojtka i Kuby, kota Ciotki i ich mieszkania. Nie ma wyjazdu do Mongolii, wspomnień i imprezy, na której się porzygała.
Czy na podstawie kilku listów można uwierzyć w istnienie człowieka? To tak jak z wiarą w Boga. Wierzymy, bo chcemy, żeby był i nad nami czuwał. Zawsze w razie niepowodzenia, jest się do kogo zwrócić.
Facet z gazetą wysiadł. Konduktor sprawdzający bilety utwierdził ją w przekonaniu, że nie istnieje. Zajrzał tylko do przedziału przez zamknięte drzwi, i poszedł dalej. Oparła głowę o szybę. Wieczorna mgła snuła się leniwie po polach, a ona patrzyła w dal nic niewidzącym wzrokiem...
Pociąg powoli wtaczał się na stację, kiedy postanowiła, że nie wysiądzie. Po co? Nie ma już nic. Ani swojego miejsca na ziemi, ani nawet jej samej. Został tylko on i pragnienie, żeby uwierzył, że nigdy nie było żadnej Haroko, Halszki, Ha, a nawet Hanki, którą sam wymyślił.
Może zostaną jakieś wspomnienia oddalające się, jak ten pociąg ruszający wraz z nią ze stacji, by powoli zniknąć w mroku...
Fiśka jak zwykle biegła przed nimi i tylko od czasu, do czasu sprawdzała, czy są w zasięgu jej wzroku.
To opowiadanie, to małe studium psychologiczne.
Nowa forma literacka?
Czy książki zapisane w takiej formie, czekają na nas w niedalekiej przyszłości?
Całość interesująca, tzw. - 'inna bajka'.
Jeżeli to zdarzenie wydarzyło się naprawdę – to tylko głównemu
bohaterowi pozazdrościć takiego przyjaciela.
Oceniam bdb.
Ps. osobna ocena dla Przyjaciela [czyt. Haroko] – jako ktoś wartościowy.
Twoje opowiadanie ma w sobie ekscytujące drugie dno. Historia rozpoczyna się niby banalnie - ot, romans w sieci, jakich setki, tysiące. Ale w miarę lektury pojawia się zagadka, jak w najwymyślniejszej partii szachów. "Podwójność" Haroko przykuwa uwagę wręcz magnetycznie, a kiedy już uwazny czytelnik odkrywa rozwiązanie zagadki... No cóż, ja się niemal "rozpuściłam" czytając ostatnie dwa maile Haroko. Jest w nich obraz duszy i serca cudownego, wrażliwego i wartościowego człowieka. Najpierw było mi żal, że Haroko nie mogła się ucieleśnić, ale potem pomyślałam, że to głupie myślenie, bo jeśli ma się obok siebie realnie takiego przyjaciela, to tylko zazdrościć (ja zazdroszczę konstruktywnie) ;))
Dla mnie świetnie napisane, ze swadą, bardzo dobrze rozłożona dramaturgia i przeplatanie maili żywymi dialogami.
Moim zdaniem tekst jest prawdziwą perełką wśród wszystkich opowiadań, które miałam do tej pory przyjemność przeczytać :)
Pozdrawiam. :)
dla mnie wyśmienite.