Jechała na spotkanie obciążona odpowiedzialnością za decyzję, którą podjęli kilka dni wcześniej. Ścisk jaki panował w autobusie nie pozwalał na wykonanie żadnego ruchu, a zaduch z przepoconych ubrań wypełniający wolną przestrzeń był na tyle silny, że nie mogła zebrać myśli. Jeszcze chwila a eksploduje. Przymknęła oczy i zaczęła liczyć... 6, 7, 8...
Gwałtowne hamowanie wytrąciło ją z letargu, który wydawał się nie mieć końca. Nareszcie. Szła szybkim krokiem, prawie biegła. Nie zwracała uwagi na przechodniów, którzy wytrącani z szeregów przesuwających się z prędkością ruchomych schodów, odwracali się w jej stronę z wyrazem zdziwienia na twarzy. Skręciła w bramę. Lekkość, z jaką pokonywała strome schody była tak nienaturalna, że na moment stanęła. Już tylko kilka stopni.
Stał w końcu słabo oświetlonego korytarza, z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszcza. Nieruchoma sylwetka sprawiała wrażenie manekina, który za moment przewróci się i roztrzaska plastikową głowę o kant pobliskiej umywalki.
Jej kroki słyszał już od kilku chwil. Podeszła do niego i stanęła oddalona jedynie o kilka centymetrów. Poczuł na swych ustach ciepłe wargi, przez które delikatnie wślizgnął się język.
— Módlmy się... — powiedział robiąc miejsce przy drzwiach. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Łagodny dźwięk otwieranego zamka rozniósł się po korytarzu.
— Musimy kupić wieszak.
Jeszcze w przedpokoju przylgnęła do niego, jakby chciała stopić się w jedną całość. Wargami objął jej nos i delikatnie wsysał wydychane powietrze. Odsunął się tylko na tyle, by móc z namaszczeniem rozpinać guziki jej płaszcza. Czym dłużej to trwało, tym bardziej ich oddechy stawały się częstsze i krótsze. Podłogę usłały ubrania, a powietrze wypełniła namiętność. Delikatnie objął pośladki i posadził ją na szafce. Chwycił za włosy a ‘frotka’ strzeliła jak z procy i już po niej. Można nurzać się w gąszczu rozpuszczonych włosów. Na chwilę tylko zatrzymał się na wargach i wsunął język bardzo, bardzo głęboko. Omiótł brodawki najpierw lewą, później prawą. Wtulił twarzą w brzuch. Czuł cały zapach jej miłości, a czym bardziej zbliżał się do tego miejsca, tym bardziej był jak zwierze. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona i wszedł w nią najgłębiej jak mógł.
Obudzili się prawie jednocześnie. Palcem przesuwał po jej krągłościach, chcąc dotrzeć do najintymniejszego miejsca.
— Już dosyć. Brzuch mnie boli, chyba dostanę okres — poderwała się nagle i podeszła do lustra by poprawić makijaż.
Przytulił się do jej pleców i całował szyję. Przechyliła głowę by zrobić miejsce dla ust. Ręką objęła kark i ścisnęła.
— Masz piękne piersi — palcami delikatnie szczypał odstające brodawki.
Ujmując jego dłonie odwróciła się:
— Bardzo cię kocham.
— Wiem.
Mówił ściszonym głosem. Zamknął oczy i przytulił się jeszcze mocniej. Rozluźnili objęcie. Przybliżyła twarz do lustra i delikatnym ruchem dłoni starła z dolnej powieki rozmazany tusz. Przejeżdżający tramwaj wprawił pokój w lekkie drżenie.
Siedział na kanapie opierając się plecami o słomianą matę rozwieszoną wzdłuż ściany. Pił herbatę śledząc jej ruchy.
— Zimno tu. Znowu nie napalił.
— Wiesz, że nie ukryjesz się przede mną?
Spojrzała na niego pytająco.
— Wywęszę cię. Całe miasto zasnute jest zapachem twojej miłości.
***
Słowa jakie dotarły do jego uszu były na tyle głośne, a przy tym tak bardzo znajome, że otworzył oczy. Biały kwadrat sufitu wydawał unosić się ku górze.
— Która godzina?
— Już po siódmej.
— Co to jest? — spytał widząc zastawioną naczyniami białą skrzynkę po jabłkach.
— Twoje śniadanie. Byłem już w sklepie.
Na skrzynce stał talerzyk z rogalami posmarowanymi masłem i dżemem, obok którego nad kubkiem kakao unosiła się mgiełka pary. Przechylił się i wysunął spod łóżka paczkę Carmen. Ręka zawisła bezwładnie muskając delikatnie dywan. Dym wypuszczał na przemian nosem i ustami. Leżał znowu na plecach patrząc w jeden punkt sufitu, który teraz znajdował się na swoim miejscu.
— Pamiętasz wczorajszą rozmowę? ...Pójdziesz do niej?
Do pokoju przedostało się poranne słońce.
Cyrk
Przebierz się w strój normalności
Zmęczone plecy wyprostuj
I trwaj na posterunku
Codzienności naszej
Reflektory robaczków
Świętojańskich rozświetlając
Arenę próżności
W pełnym świetle
Ukazują naszą bezradność
Kostium klauna poszedł
Do prania
A my bez niego
Nic nie warci
Zdaje się nie należy sugerować się numeracją i czytać sobie można w dowolnej kolejności.
‘Ony’ odrywa w ‘Śniadaniu’ kolejny kawałek siebie i daje nam do pożarcia.
Jestem ciekaw kiedy zostaną z niego same kości i kapuśniak można będzie tylko na nich ugotować...? (‘Haroko’, ‘Menu’) ;)
Zapach jednego i drugiego aż drapie w nozdrza.
Przez chwilę czytelnik może poczuć się 'dotykaną' lub sam 'dotykać'... .
Jak dla mnie - to kilka chwil obcowania ze szczerym uczuciem.
Na chwilę przywołałeś smak takich chwil.
Lubię czasami coś takiego poczytać.
Witaj, dziękuję za komentarz. Jak zawsze można na ciebie liczyć :).
Daj spokój...Pozdr.
pozdrawiam
czy doczekam się 'Kolacji'?
Z tym językiem to jak z wężem wślizgującym się do dziury - ja tak sobie to wyobraziłem... ;)
Pozdrawiam :)
Razem - Ona i On ... namiętni, chwilowi kochankowie celebrujący miłosne "śniadanie". Ale miałam też jakieś przedziwne wrażenie, że to Jemu na koniec bardziej zależało na zmienieniu rytuału ukradkowych spotkań w coś... trwalszego lecz w rzeczywistości - niemożliwego? Takie wrażenie umacnia we mnie finał - rzeczywiste śniadanie mimo "sytości" ma smak smutku. Podkreśla go jeszcze mocniej wiersz stanowiący coś w rodzaju epilogu.
Po poprawkach tekst ma zdecydowanie bardziej wyrazisty smak :)
Publikacja. Voila!
Marek?
gra wszystko.