A jednak. Tam na zewnątrz coś się rozpoczyna, coś bulgocze, studzienki kanalizacyjne zarastają podejrzaną mgłą, asfalt wylewa się na chodniki razem z błotem, całorocznym deszczem. Początek października, idę z Dżoen wzdłuż torów kolejów, rozedrgany tymi wszystkimi słowami, co widziałem w gazetach, średnio atrakcyjnych ulotkach, twarzach. Idę ostrożnie, zamykam oczy. Włosy Dżoen pachną jodyną, fleszbek z tego wczesnego, lepiącego się do rąk dzieciństwa - krew i piasek na kolanach, matka wmawia mi, że jestem kobietą. Ciszej. Dżoen śpiewa piosenkę Lejditronu, opita jak kleszcz, rój pcheł. Słowa, słowa, ciągi wyrazowe, nielogiczno-fizyczne, kiedyś popadnę w jakiś nieludzki dialekt, żywy proch. Tam na zewnątrz coś trzeszczy, coś zakłóca nasze mało wytrawne monologi. Nasze chodzenie.
Nie kop kamieni, nie kop kamieni, nie pluj. To mnie wszystko boli. Ludzie mnie bolą i zwierzęta, psy bezpańskie. Ty myślisz, że ja tu jestem dla zabawy, Huljo, że to jest wszystko miód i bańki mydlane, strasznie sympatyczne, strasznie krzepiące. Totalna biodegradacja, ogólnoeuropejski makijaż odkleja się od twarzy, gdzie tylko spojrzyszysz. Nastroje są schyłkowe, potrzeby wzrastają, iluzje padają. Bartoszewski odgraża się natychmiastową emigracją, nie wiem o co mi chodzi. I tyle mam na głowie, muszę pilnie podłożyć bombę pod świat, muszę to wszystko pilnie wysadzić.
Takie są kiepskie te prognozy, Huljo, taka kiepska noc. Frustraci polscy w obrazkach, from Warsaw with love.
złe
madchen
madchen
Opowiadanie
·
17 grudnia 2007
pozdrawiam
ukłony.