reinterpretacyjny wiersz

madchen

Zostałem wezwany. Niedziela, punkt jedenasta. Od kiedy jestem wzywany, wszystkie te poniedziałki, środy, piątki zlewają się w ciężką, chropowatą masę - chodzę po pokojach w jakimś frenetycznym szale, przejadam się fosforyzującym od salmonelli tortem. Matka mówi, że dom w którym mieszkam jest namiastką domu, w którym umrę. Samoudręczanie, asceza. Po deszczowym i brzydkim lecie przyszła rozpulchniona zupełnie brzydka zima. Zostałem wezwany.

Czyli homogenizowani idioci, produkcja taśmowa. Dziesięć lat od kiedy Dżony wyciągnął na wierzch wszystkie smutki, niedoczekania. Ponadnarodową organizację biednych dzieci łasą na moje lalki, samochody, czekolodowe słonie. Zostałem wezwany, tak. Seria onirycznych obrazków z dzieciństwa kontra upiorny realizm. Albo Apollo i Marsjasz w średnio lukratywym sticomie, Dżony daj spokój. Dziesięć lat, poniedziałki - środy - piątki, ruszam tyłek z domu, żeby pooglądać sobie tę robaczywą podszewkę społeczeństwa, niziny. A we mnie jest jasność perwersyjna, taką mi Dżony przekazał wiadomość dziesięć lat temu. Albo pięć. Wycieram nos w chustkę, w społecznie rentowny zapach, jedyny właściwy kolor. Ach.




Zostałem wezwany, zero złudzeń. Koszmar ascetyczny i komunistycznie zgrzebny, mało spektakularny, codzienny. Po trzaskającej głodem zimie przyjdzie parne lato. Czarne, trujące porzeczki, żarty się skończyły. Wycieram się w noc, w prześcieradło. Mgłę.

madchen
madchen
Opowiadanie · 18 grudnia 2007
anonim
  • sick
    fajne, bo plastyczne, obrazek ze słów i nic poza tym.

    · Zgłoś · 16 lat