Powroty

szlengel

Wracamy do domu przez najpaskudniejszą zimę w dziejach, zamarznięci jak kawałki mięsa w olbrzymim zamrażalniku miasta. Idąc tak blisko siebie przypominamy pingwiny, wykorzystujemy każde ciepło, jakie tylko uda nam się wytworzyć. Ludzie na przystankach zbijają się w gromady, kobiety w futrach kurczowo ściskają żuli, staruszki trzymają swoje sunie pod płaszczami. W taki dzień nikt nie ma najmniejszej ochoty na umieranie. Przestrzeń wydaje się nie do pokonania, równie dobrze dwa najbliższe bloki mogą być wyspami po dwóch stronach oceanu. I dryfujemy, bo jest zbyt zimno, byśmy mogli zorientować się, w którą stronę mamy iść. Godzinę temu siedzieliśmy w barze i piliśmy wszystko, co mogło być grzane. Grzaną wódkę, piwo, wino. Trafiliśmy na wigilię dżokejów, małych facecików, których można złapać w dłoń i zgnieść w kulkę. Wszyscy przyszli z równie małymi kobietami, namiastkami kobiet, choć wszystko miały na miejscu. Malutkie tyłki i cycki.

Nie byliśmy w temacie, ścigały nas te wszystkie żarty o wyścigach na ćwierć kilometra, nawet nie na ćwierć mili. W kółko puszczali te same piosenki z szafy grającej, która była w tym miejscu od początku świata, nie poruszona nawet o milimetr. Mieli ze sobą masę sprzętu - butów, uprzęży i siodeł, z którymi robiliśmy sobie zdjęcia, wlewając w gardła kolejne porcje ciepła. Sylwetki dżokejów przypominały nam dzieci, w upojeniu rozczulaliśmy się jak banda idiotów, pokazując sobie wszystko palcami, głaszcząc po policzkach i poklepując po plecach. W końcu podzieliliśmy się z nimi opłatkiem, wycałowaliśmy tak jak wszyscy ludzie w tym kraju i wyruszyliśmy w drogę. Odprowadzali nas i dodawali otuchy, ale w końcu porzucili za najbliższym rogiem. Zaczęliśmy maszerować w kierunku, w którym poszła pierwsza osoba. Jak marionetki. Zamarzaliśmy.

Patrzyliśmy tylko pod nogi i dlatego zauważyliśmy pierwszą kroplę krwi na kostce brukowej. Zdziwiło nas to, że w takiej temperaturze ktoś może krwawić, skoro nam zamarzły języki, choć bardzo staraliśmy się by były jak najbardziej suche. Jednak ktoś, przez rozbity nos albo usta, wydał na świat tę kroplę i z pewnością udało mu się też zrobić to z następnymi. Zaczęliśmy szukać. Wtedy nie baliśmy się już niczego, może z wyjątkiem tego, że nie znajdziemy następnych śladów. Ale one tam były, w równych odstępach, krople idealnie rozpryśnięte na ziemi.

Jest tak: idziemy tym tropem, wolno, ale niezwykle stanowczo. Gdy ktoś zaczyna narzekać albo jest bliski płaczu, dostaje w twarz otwartą dłonią. Na tym mrozie to działa i udaje nam się zachować porządek, wszyscy idą i wypatrują, szukają. Nie mam pojęcia, ile to trwa, ale przechodzimy kilka ulic i jesteśmy już w innej dzielnicy. Bloki są tu niskie, oprócz nich są garaże i chyba nic więcej. Krople krwi zaczynają się kończyć, odległości między nimi są coraz większe, i wszyscy myślimy, że za chwilę tak po prostu się to skończy. Nie kończy się jednak. Między garażami jest wielka, zamarznięta czerwona kałuża. Przez chwilę się przyglądamy, potem nasza koleżanka bierze kilka kroków rozbiegu i stawia prawą stopę na tym lodowisku. Z wdziękiem jedzie kilka metrów, potem odwraca się do nas, uśmiecha. Nic nie jest cudowniejsze od tego uśmiechu. Zaczynamy się śmiać. Po chwili już wszyscy bawimy się bez skrępowania. Ślizgamy się i jeździmy w parach, solo, wszyscy razem. Robi się cieplej. Śpiewamy kolędy. Ktoś wyjmuje butelkę rumu, pijemy po kolei. Zaczynamy podstawiać sobie nogi, popychać się i podcinać. Padamy na lód i od razu wstajemy, masując bolące miejsca. Rozcieramy krew, która płynie z pękniętych warg i rozbitych nosów.      

szlengel
szlengel
Opowiadanie · 3 stycznia 2008
anonim
  • ataraksja
    Dziwny klimat stworzyłeś. Taki trochę niepokojący. Od początku miałam wrażenie, że mimo usilnych prób rozgrzania grupy bohaterów, wszystko wokół nich, cały świat jest jedną wielką lodówką. Tropienie zamarzniętych kropel krwi i czerwona kałuża - ślizgawka dodatkowo spotęgowało odczucie chwilowości życia. Tak, jakby kapiąca z rozciętych warg i porozbijanych nosów bawiących się krew, miała stworzyć wspólnie z tamtą, zamarzniętą wrażenie pozrności i próżności wszelkich wysiłków, jakiejkolwiek aktywności życiowej...

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    ElektrycznyPies
    Ty wiesz, że ja takie lubię.

    · Zgłoś · 16 lat