KSIĘGA PIERWSZA
„ARGO" WYRUSZA W DROGĘ
ROZDZIAŁ 1. PELION NARADA
Tolimak krył się właśnie za górami Engras de Orcrist w południowym Segnar, kiedy z rozjaśniającej horyzont poświaty zachodzącego słońca wynurzył się niewielki glider typu Sol 3 i pomknął w dół, ku pokrywającej się z linią cienia granicy lasu. Porośnięte trawą lotnisko polowe znajdowało się zaledwie kilkadziesiąt metrów od dużego, zbudowanego z grubych bali żelaznego drzewa kwadratowego budynku o małych, osadzonych w metalowych ramach oknach.
Tuż przy budynku znajdowała się także drewniana brama, a od niej w obie strony rozciągały się połączone drutami ceramitowe słupy, tworzące ogrodzenie typu „elektryczny pasterz", co całości nadawało poniekąd charakter małej farmy. Na bramie, a także na co drugim słupie wisiały seledynowe tablice, zaś wypisane na tych tablicach pomarańczowe litery głosiły wszem i wobec:
PARK NARODOWY ENGRAS DE ORCRIST, NAJWIĘKSZY MATECZNIK PIERWOTNEJ PRZYRODY PELIONU. CAŁKOWITY ZAKAZ POLOWANIA. WSTĘP BEZ LICENCJONOWANEGO PRZEWODNIKA WZBRONIONY. NIEPRZESTRZEGANIE TEGO ZAKAZU PODLEGA KAROM WG KODEKSU OCHRONY PRZYRODY W PARKACH NARODOWYCH.
Jednak tylko niewiele osób wiedziało, że park oprócz swej oficjalnej funkcji spełnia też rolę przykrywki, maskowania dla jednej z najbardziej utajnionych baz wojskowych Imperium. Nikogo nie dziwiło, że strażnikami parku są wyłącznie byli gwardziści, emerytowani lub inwalidzi, Imperium przejęło bowiem pradawną tradycję Ziemi zapewniania spokojnej pracy i bytu swoim pracownikom, który stracili zdrowie w jego służbie. W rzeczywistości łączono tu dwie sprawy: zapewnienie bytu emerytom oraz zabezpieczenie tajemnicy. W każdym razie jedno było pewne: każdy, kto próbował naruszyć obszar parku lub jego przestrzeń powietrzną był przechwytywany przez patrole straży i mógł się cieszyć, jeśli skończyło się to tylko grzywną i konfiskatą pojazdu.
Glider wylądował. Pilot wyskoczył z niego i wszedł do budynku strażnicy. Po chwili wyszedł z niej wysoki mężczyzna w mundurze strażnika parku i wsiadł do kabiny pilota. Glider wystartował i niezbyt szybkim lotem przekroczył linię ogrodzenia, lecąc na małej wysokości, jakby pokazywał pasażerom panoramę parku. Jednak gdy strażnica zniknęła za horyzontem, glider przyspieszył ostro kierując się w stronę gór, przemknął pomiędzy granitowymi szczytami i wylądował przy zawieszonym na stromym, praktycznie niedostępnym stoku punkcie obserwacyjnym straży.
Teraz z glidera wysiadło dwóch mężczyzn: szpakowaty generał gwardii oraz wysoki, dobrze zbudowany cywil ubrany w modny ostatnio wśród arystokracji na dworze Dzeusa strój boreański. Był młody, dla doświadczonego oka mógł mieć około trzydziestki, lecz długie, jasnoblond włosy okalające jego twarz odmładzały go tak, że sprawiał wrażenie prawie chłopca. Weszli do środka, cywil pierwszy, generał pół kroku za nim, skłonili się siedzącemu pulpicie dyżurnemu i wsiedli do ukrytej w ścianie windy. Jazda na dół trwała krótko. Gdy winda zatrzymała się, generał powiedział:
- Tu się pożegnamy, książę. Dalej poprowadzi pana ktoś inny.
- Kto?- zapytał nazwany księciem młodzieniec.
- Nie wiem. Żegnam pana - skłonił się lekko, odwrócił się i sięgając do guzika windy mruknął pod nosem: - Ciekawe, czy jeszcze kiedyś wyjdziesz na świat, chłopcze.
Nie przypuszczał, że chłopak go usłyszy. A jednak usłyszał i poczuł się nieswojo. Jak wszyscy dworzanie słyszał oczywiście opowieści o tajnych lochach Dzeusa, z których droga prowadziła w najlepszym razie do kopalni na planetach bez powietrza i choć niezbyt się tego obawiał, jednak przebiegł go lekki dreszcz. Kto wie, może ktoś z wysoko postawionych wrogów przy dworze uruchomił dla niego tę piekielną machinę? Nie musiał się długo zastanawiać, żeby przypomnieć sobie nazwiska co najmniej pięciu dostojników, którzy byli w stanie coś takiego spowodować i którzy mieliby dostateczną motywację, żeby coś takiego zrobić.
Jednak bez względu na to, co by się nie działo, zachował spokój. Czuł, że jeśli nawet kryje się za tym minister Shang, to pułapka nie utrzyma go zbyt długo. A potem głowa dowcipnisia raczej też niebyt długo utrzyma się na karku.
Winda z generałem odjechała i wtedy otworzyły się drzwi w przeciwnej ścianie. Za nimi znajdowała się następna winda. Książę wsiadł do niej i winda ruszyła. Tym razem jazda w dół trwała o wiele dłużej, choć winda rozwijała wyraźnie większą prędkość. Wreszcie znieruchomiała i jej drzwi się otworzyły.
Stojący na podeście podoficer skłonił się i zapytał:
- Przepraszam, czy książę Minis?
- Tak - odparł przybysz.
- Proszę za mną - powiedział żołnierz i skierował się w głąb korytarza. Tam otworzył jedne z drzwi i znaleźli się w komorze identyfikacyjnej specjalnej klasy. Tamten powiedział:
- Proszę wsunąć dłoń do identyfikatora.
Potem musiał jeszcze zajrzeć do kamery, splunąć do tubusa przyrządu analitycznego, pobrano mu też próbkę krwi. Po tych zabiegach technik powiedział:
- Proszę nam wybaczyć te drobne nieprzyjemności, książę, ale takie mamy obowiązki. Oto pana karta - podał mu podłużny kawałek plastyku. - Proszę tylko jej nie zgubić, bo to narazi pana na nieprzyjemności. Ta karta to przepustka dla strażników oraz klucz do drzwi. Otworzy przed panem te drzwi, przez które ma pan prawo przejść. Wskaże też panu kierunek drogi. Tędy proszę, przez te drzwi - wskazał na ścianę przeciwległą do tej, przez którą tu weszli. - Żegnam pana.
Książę wyszedł przez wskazane drzwi. Tam czekał na niego wysoki, masywnie zbudowany mężczyzna z rodzaju tych, których zawód zawsze będzie widoczny bez względu na przebranie. Książę uniósł kartę.
- W porządku - powiedział komandos. - Idziemy.
Przez jakiś czas wędrował tak korytarzami, kilkakrotnie zmieniając strażnika. W końcu dotarł do windy, lecz kabiny nie było na miejscu i musiał zaczekać. Stojący przy windzie strażnik zauważył przyczepiony do jego klapy znaczek kibica drużyny piłkarskiej Orłów z Terropolis i przez chwilę pogadali o ostatnich meczach i plotkach związanych z drużyną i rozgrywkami, a gdy przyjechała winda, znów zjechał w dół. „Jestem już chyba blisko jądra planety" pomyślał przelotnie wysiadając z windy i okazując kartę kolejnemu strażnikowi.
- W porządku, komandorze - powiedział strażnik. - Proszę do korytarza numer cztery.
Książę skierował się do korytarza numer cztery, trzymając przed sobą kartę. Tu już nie było żartów, rozpoznał zasłonę laserową i kurtynę holograficzną. Gdy je minął, poszedł korytarzem prosto. Nagle karta zamigotała, a równocześnie zamigotała tabliczka na drzwiach. Dotknął kartą zamka i drzwi się otworzyły. Wszedł do środka i zdębiał. Znalazł się w niewielkim, gustownie wyposażonym gabinecie, w którym siedziały już trzy osoby.
Na wprost drzwi znajdował się siwowłosy, nienagannie ubrany mężczyzna, którego poorana głębokimi zmarszczkami twarz zdradzała bezlitośnie wiek dobrze ponad sto pięćdziesiąt lat. Znał świetnie tę twarz i widząc ją upewnił się, że nie jest to żaden podstęp wrogów, ponieważ admirał Chejron Likkis, komendant Akademii Floty Kosmicznej na Pelionie, zwany przez kadetów i nie tylko Centaurem, a także jego stryjeczny dziadek, był jego najlepszym przyjacielem i jednym z niewielu ludzi, którym ufał bez zastrzeżeń.
Drugiego z siedzących nie znał. Był to wielki, ponad dwumetrowy typ, bardzo masywnie zbudowany, o ciemnych, lekko już siwiejących włosach. Przypominał zapaśnika wagi superciężkiej, który zakończył już karierę, ale zapomniał o zmianie diety. Szerokie, ciemne okulary nadawały jego twarzy wyraz niejakiej tępoty. Ubrany był w szyty na miarę elegancki garnitur. Książę przelotnie pomyślał, że warto by poznać krawca, który uszył to ubranie.
Trzeci z siedzących, mężczyzna w średnim wieku, ubrany w lekki i wygodny strój myśliwski, znany był w całym Imperium. Bo czy którykolwiek z poddanych nie rozpoznałby twarzy samego Kariana I, wszechwładnego Dzeusa Imperium Ziemskiego? Ale co się dzieje? Co on tu robi?
Dzeusa musiało dręczyć to samo pytanie, gdyż wpatrując się ze zdziwieniem w przybyłego, zapytał:
- Co u licha robi tu ten goguś?
- Wasza Prześwietność pozwoli sobie przedstawić - powiedział Chejron, a po jego wargach przemknął cień uśmiechu komandor podporucznik Jazon Minis, Służba Specjalna Floty, dowódca operacji MEDUZA.
- Co?! Więc ten dandys, który od paru lat plącze się po moim dworze i demoralizuje mi syna, jest komandosem z MEDUZA? Karian w zadziwieniu pokręcił głową. - A to mnie nabrał!.
- Takie miał zadanie powiedział Chejron. - Jazonie, poznaj ostatniego uczestnika naszego spotkania, brygadiera Roberta Ifrista z grupy „T" kontrwywiadu imperialnego wskazał na siedzącego z drugiej strony Dzeusa olbrzyma.
- Słyszałem o panu, komandorze - odezwał się Ifrist, zdejmując okulary. Jego bladoniebnieskie oczy były zimne jak lód, a bez okularów jego twarz straciła nagle całą swą tępotę.
- A ja o panu nie odparł Jazon. Co się stało, że jeden z was wynurzył się nagle z anonimowości?
- Dowie się pan wkrótce - odparł brygadier. - To znaczy, o ile pan zechce.
Nagle Jazon przypomniał sobie o czymś.
- Kto podał mój stopień strażnikowi przy barierze laserowej? zapytał.
Chejron z zaskoczeniem popatrzył na Dzeusa i Ifrista. Brygadier jednak pokręcił przecząco głową.
- Spokojnie, panowie - powiedział. - Wyjątkowo tym razem wszystko jest w porządku. Miał pan rację, admirale, pański protegowany wydaje się być rzeczywiście właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Teraz proszę wyjaśnić mu sytuację.
- Jak pan sobie życzy w głosie Chejrona trudno było dosłyszeć jakieś cieplejsze nuty. - Posłuchaj, chłopcze - zwrócił się do Jazona.- Po pierwsze usiądź. A teraz słuchaj. Możesz się zapewne domyślić, choćby po okolicznościach swojego tu przybycia, że sprawa, którą będziemy tu omawiać, jest ściśle tajna oraz że równie tajny jest sam fakt tego tu spotkania. Zaś czego dotyczy, dowiesz się, o ile wyrazisz zgodę. Wyraźnie bowiem przekracza zakres normalnych obowiązków służbowych. Powiem tylko tyle: jeśli zdecydujesz się przyjąć tę misję, będziesz mógł w całej pełni zabłysnąć wszystkimi swoimi talentami. Nie wiem dokładnie, o co tu chodzi, w każdym razie będziesz miał szansę zrobienia czegoś, przy czym wszystkie twoje dotychczasowe osiągnięcia wydadzą ci się nieważne.
Jazon popatrzył na niego w osłupieniu.
- Po raz pierwszy odkąd cię znam, Jazonku, straciłeś język w gębie - zaśmiał się Dzeus. - Co, czyżby twoje dotychczasowe osiągnięcia były aż tak ważne?
- Nie ja powinienem to oceniać - Jazon przymrużył lekko oczy. - W każdym razie jestem najmłodszym komandorem w historii GORGONA, a Wasza Prześwietność dwukrotnie raczył nadać mi order Czterech Gwiazd, nie licząc mniejszych odznaczeń. Czy to mówi coś o wadze moich osiągnięć?
- No proszę, jak to niektórzy mają połączone odciski z językiem. Wystarczy takiemu nadepnąć na odcisk, a od razu odzyskuje język w gębie - Dzeus śmiał się wesoło. - Nie przejmuj się aż tak bardzo, po prostu ciągle jeszcze nie mogę się pogodzić z tym, co teraz o tobie usłyszałem. No, Centaurze, powiedz mi coś więcej o tym chłopaku.
- Jak Wasza Prześwietność sobie życzy - Chejron pochylił głowę. - On ma bardzo ciekawą przeszłość, ciekawszą, niż można byłoby przypuszczać. - Wybacz, chłopcze - zwrócił się do Jazona - że muszę mówić o tym tu i teraz, nie powiedziawszy ci o tym wcześniej, ale tak się złożyło.
Gdy został przyjęty go do Akademii bardzo szybko zorientowałem się, że stanowi doskonały materiał na specagenta, więc skierowałem go na szkolenie w systemie podwójnym, według programu wypróbowanego jeszcze w czasach przed Exodusem. Został wyszkolony na taktyka i analityka, jakich niewielu można znaleźć nawet w Komisji Bezpieczeństwa, choć wiedziało o tym niewielu. Na pewno nie wiedziała o tym kadra nauczycielska w Akademii, bo nawet nie chcieli dopuścić go do końcowych egzaminów oficerskich...
Ale ten chłopak spełnił narzucone mu zadanie: miał grać tępaka i robił to tak dobrze, że nabrał wszystkich, którzy byli zainteresowani zdolnymi kandydatami do Floty. Lecz jego prawdziwe, tajne wyniki egzaminów świadczą, że nie popełniłem błędu. Zdawał te egzaminy w ścisłym gronie i nawet według wyjątkowo zaostrzonych kryteriów zaliczał je doskonale. Potem przeszedł do służby czynnej i przez parę lat działał na pograniczu Phoenre, zapuścił się parę razy na teren Hatil, potem został przeniesiony do Strefy. Pięć lat temu został ranny, więc na okres rekonwalescencji wprowadziliśmy go na dwór, a ponieważ zaprzyjaźnił się z diukiem Eurasem, dostał dodatkowy obowiązek tajnej ochrony następcy trony, z czego również wywiązał się bez zarzutu.
Kilkakrotnie też był potrzebny w terenie, gdyż mimo młodego wieku w niektórych sprawach trudno go zastąpić. Te jego wyjazdy były pozorowane koniecznością udania się do posiadłości, w których go restytuowałem. Jednak całość jego służby została wysoko oceniona przez kompetentne instytucje, łącznie z Kancelarią Imperium, gdyż to właśnie kanclerz sporządza listy odznaczonych orderami imperialnymi.
- To coś niecoś tłumaczy - powiedział nagle Ifrist.- Nawet trudności moich wysiłków przy próbie prześwietlenia przeszłości naszego księcia. Bo przecież, choć nie jest to powszechnie wiadome, pański cioteczny wnuk Jazon Minis zginął wraz ze swoimi rodzicami dwadzieścia lat temu, więc rozumie pan chyba, że zainteresowało mnie jego zmartwychwstanie. Czy wie pan choćby w przybliżeniu, kim jest naprawdę i skąd pochodzi obecny Jazon Minis?
- Dzisiaj mogę na to pytanie odpowiedzieć twierdząco - odparł Chejron. Choć jeszcze całkiem niedawno usiłowałem to tylko zgadywać. Opowiem wam teraz pewną historię, której w całości nawet ja nie znam.
Jak wiadomo kadeci starszych roczników Akademii odbywają manewry i ćwiczenia terenowe. Pewnego razu, mniej więcej dwadzieścia lat temu, wchodząc z taką grupą do pewnego układu gwiezdnego niedaleko granicy Strefy, odebraliśmy wezwania pomocy. Okazało się, że na układ dokonała ataku eskadra floty dardoańskiej, rozbijając grupę ochrony, a następnie uderzając na zamieszkałą planetę. Jednak zanim zdołaliśmy dolecieć, planeta zniknęła pod parasolem, a cztery atakujące okręty eksplodowały jeden po drugim, zaś dwa pozostałe wdały się w walkę z niewidocznym z dystansu przeciwnikiem i w walce manewrowej z nim niespodziewanie się zderzyły.
- Co?! - Dzeus poderwał się z miejsca. - Doprowadzić w walce manewrowej dwa krążowniki do zderzenia?! Ależ to arcydzieło pilotażu! Słyszałem o kilku takich wypadkach, ale tylko dwa były udokumentowane. Kim jest ten pilot? Należy się mu co najmniej Wielka Gwiazda Floty.
- Ten pilot siedzi tu przed nami - powiedział Chejron. - To Jazon.
- Zaraz, to ile lat on miał wtedy, gdy to się stało? - zapytał zdezorientowany Ifrist. - Mówił pan, że to było prawie dwadzieścia lat temu...
- Wtedy miał około trzynastu lat - odpowiedział Chejron. - Czy teraz już pan rozumie, dlaczego uznałem go za świetny nabytek dla Floty?
- Chwileczkę - wtrącił Jazon, przysłuchujący się tej dyskusji z wielkim zdziwieniem. - Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- A co ty w ogóle pamiętasz ze swojego życia zanim przyjęto cię do Akademii? - odpowiedział pytaniem na pytanie Chejron.
Jazon zastanowił się przez chwilę. Właściwie wiedział, że Chejron adoptował go, ale raczej rzadko o tym myślał. Wolał nie myśleć... Ale co było, zanim się to stało?..
- Właściwie nic - przyznał. Jakieś przebłyski... ogród, pokój, jakiś obraz, kilka niewyraźnych twarzy... Ale to mogło być z sanatorium... Nie wiem.
- Słuchaj więc dalej. Kiedy wytraciliśmy szybkość i mogliśmy bezpiecznie manewrować, udało się nam dostrzec oddalający się od pola walki glider. Leciał lotem bezwładnym i nie odpowiadał na nasze sygnały wywoławcze, więc kazałem go przechwycić. W jego wnętrzu znaleźliśmy trzynastoletniego mniej więcej chłopca w stanie śmierci klinicznej. Glider znalazł się w strefie eksplozji krążowników, które doprowadził do zderzenia i odniósł dość poważne uszkodzenia. Praktycznie małego pilota uratowało tylko zniszczenie systemu klimatyzacji w kabinie, co spowodowało bardzo silne obniżenie temperatury, gdyż aparatura tlenowa została zniszczona i tylko fakt, że chłopiec był w stanie głębokiej hipotermii umożliwił nam względnie pomyślną reanimację. Chłopiec nie odzyskał pamięci, co wcale nie jest dziwne. Manewrowanie w zmiennym, hipersilnym polu grawitacyjnym, anoksja, hipotermia, do tego obrażenia fizyczne, to wszystko musiało zostawić ślady. Jednak mózg chłopaka nie został uszkodzony.
A jeśli chodziło o planetę, tu sprawa wyglądała podejrzanie. Moi chłopcy zbadali sprawę na miejscu, później zresztą potwierdzili ich wnioski najlepsi analitycy Akademii. To nie był zwykły dardoański rajd przeciw planecie Imperium, ale atak na konkretne osoby. Według naszych ustaleń w centrum zniszczonego obszaru znajdowała się posiadłość Ajzona Ajolisa. Chyba wszyscy znacie to nazwisko.
Otrzymał trzy potakujące skinienia głowami i kontynuował:
- Dardoańczycy uderzyli młotem grawitacyjnym, dosłownie wgniatając w glebę obszar kilku tysięcy kilometrów kwadratowych, w którego centrum, jak już mówiłem, był pałac Ajzona Ajolisa. Jest to zwykły sposób likwidowania niewygodnych osób przebywających na powierzchni planet, szczególnie gdy gra idzie o dużą stawkę. Napastnicy nie przewidzieli jednak jednego: otóż na zaatakowanym terenie, bardzo blisko epicentrum uderzenia ktoś akurat bawił się gliderem i to nie byle jakąś tam zabawką, ale znajdującym się w pełnej gotowości bojowej phoenrańskim gliderem bojowym typu KR~RT, który został niedawno nabyty przez nowego właściciela i jeszcze nie został przerejestrowany na niego. Tym kimś był nasz miły znajomy - wskazał na Jazona, słuchającego tej opowieści z łapczywym zaciekawieniem. - Jazon zawsze lubił dobierać się do pojazdów, w Akademii nieraz był za to karany, ale umiał się też nimi posługiwać. Mieliśmy zapis „czarnej skrzynki" glidera, więc wiem, co mówię.
Gdy na powierzchnię planety runął cios młota grawitacyjnego, siedzący w uruchomionym ślizgu chłopiec ocalał, a gdy zorientował się w sytuacji, wykorzystał ten młot do odepchnięcia się od powierzchni planety i wystrzelił w kosmos. Jak wiecie, KR~RT są uzbrojone w cztery torpedy cienie oraz działko laserowe. Chłopiec wystrzelił torpedy trafiając za każdym razem, co nawet dla dobrze przeszkolonego pilota nie jest zadaniem łatwym, a następnie, trzymając się cały czas w strefach aktywnych silników grawitacyjnych krążowników, dzięki czemu miał wystarczające do robienia skutecznych uników przyspieszenie, ostrzeliwał okręty z działka. Wiecie już, czym się to skończyło. A tożsamość małego pilota udało mi się ustalić ze stuprocentową pewnością dopiero w tym roku...
- Więc kim ja właściwie jestem? - prawie jęknął Jazon. Pozostali słuchali w milczeniu, choć widać było, że też są ciekawi.
- Trzymaj się, chłopcze - uśmiechnął się Chejron. - Twoje prawdziwe nazwisko musi, przynajmniej na razie, pozostać jednak w tajemnicy, pamiętaj, żebyś po wyjściu z tego pomieszczenia nawet o tym nie pisnął. O zbyt wielką stawkę idzie tu gra, zaraz sam to zrozumiesz. Twoje prawdziwe nazwisko brzmi: Damian Ajolis.
- Damian Ajolis? - brygadier Ifrist wyraźnie stracił panowanie nad sobą. - Przecież jeśli to prawda, to jest on, po pierwsze, dziedzicem i prawowitym władcą planety Tioftis, a po drugie, dziedzicznym laobanem najpotężniejszej chyba organizacji tawoha!
- Zgadza się - potwierdził Chejron. Ale też wszyscy wiemy, kto trzyma w łapach spadek po Ajzonie.
- Tak, wiemy mruknął Ifrist. - I znowu trafiamy w to samo miejsce... Ale teraz już rozumiem, dlaczego uważa pan, że to właśnie komandor Minis jest najodpowiedniejszym kandydatem w tej sprawie... Choć szczerze mówiąc wątpię, czy uda mu się przejąć spadek, nawet przy poparciu Dzeusa i służb specjalnych. Tawoha to jednak dość specyficzny świat...
- Tak więc i w taki oto sposób mamy z tego wszystkiego milutką sprawę rodzinną - powiedział Dzeus. - Co prawda jedna taka historia wystarczy, moim zdaniem, na kilka wieków, ale cóż robić, cieszmy się życiem i bądźmy zadowoleni z tego, co mamy. Przecież mogło być gorzej...
- W jaki sposób, Wasza Prześwietność? - zaciekawił się grzecznie Ifrist.
- Jakoś mogłoby! - warknął władca. - Ale nie zastanawiajmy się nad tym, myślmy, jak wypić to piwo, które się już nawarzyło!
- Lepiej byłoby dać je do wypicia temu, kto je nawarzył odezwał się cicho Jazon.
- Święta racja, komandorze - powiedział Ifrist. - Jednak zanim zaczniemy jakiekolwiek konkretne rozmowy będzie pan musiał złożyć przysięgę zachowania tajemnicy.
- Przecież składałem już przysięgę - sprzeciwił się Jazon.
- Ale nie taką - odparł Ifrist. - Żeby brać aktywny udział w tej sprawie, musi pan mieć najwyższy stopień dopuszczenia do tajemnic imperialnych i wojskowych. Czy pan to rozumie?
Jazon myślał błyskawicznie. Odrzucenie oferty oznaczało praktycznie utratę możliwości zrobienia jakiejkolwiek kariery w służbie IZ, a prawdopodobnie miałoby znacznie gorsze konsekwencje. Ostatecznie z tego, co już usłyszał, można domyślić się, co będzie brane na warsztat... Czyli że praktycznie, dopóki rozgrywka się nie skończy, będzie musiał zostać odizolowany od świata. Poza tym nie miał ochoty na rezygnację, sprawa zapowiadała się ciekawie...
- Rozumiem - skinął głową. Nikt, nawet Chejron, nie zauważył momentu zawahania. - Jak brzmi rota przysięgi?
- Zna ją pan, to zwykła przysięga, różnią się tylko ostatnie słowa, zamiast „tajemnicy wojskowej i służbowej" należy powiedzieć „wszelkich powierzonych mi tajemnic Imperium".
- Czy to będzie notowane?
- Nie. Taką przysięgę składa się w obecności Dzeusa oraz przynajmniej dwóch świadków. Jest pan gotów?
- Tak - wstał, wraz z nim inni i podniósł dłoń. - Ja, Jazon Minis, oficer Sił Specjalnych Imperium Ziemskiego, przysięgam, świadom wszelkich konsekwencji naruszenia tej przysięgi,
dotrzymać wszelkich powierzonych mi tajemnic Imperium oraz działać tak, aby Imperium Ziemskie odniosło maksymalne korzyści.
- My, Karian, Dzeus Imperium Ziemskiego, przyjmujemy twoją przysięgę i będziemy o niej pamiętali - powiedział uroczystym tonem władca.
- I ja nie zapomnę, czego byłem świadkiem - chórem powiedzieli Ifrist i Chejron.
- Dobrze więc, skoro drobiazgom stało się zadość - powiedział Dzeus - siadajmy i zajmijmy się interesami. - Ifrist, zaczynaj.
- Kilka sekcji centralnych instytucji IZ przeprowadziło niezależnie od siebie analizę sytuacji: Sekcja „T", Sekcja Strategiczna Sztabu Generalnego oraz tajna kancelaria Imperium.
Wyniki są jednoznaczne: sytuacja polityczna Imperium wygląda bardzo źle. Chodzi zresztą nie tylko o Imperium, choć wszyscy wiemy, że w obecnej chwili koniec Imperium jest zarazem końcem ludzkości, przynajmniej w sensie kulturowo politycznym. Jednak zanim zacznę mówić o chwili obecnej, również odgrzeję pewną starą historię, jeszcze z czasów Federacji. Uzupełni ona ona przy tym w ciekawy sposób to, o czym wspomniał już pan admirał.
W ostatnim okresie istnienia Federacji niektóre planety bardzo zdecydowanie sprzeciwiały się samej idei jej istnienia, a tym bardziej propozycji utworzenia Imperium. Jedną z takich planet był Posejdon. Jak wiadomo, planeta ta była siedliskiem dobrze rozwiniętej kultury anarchistycznej, a właściwie pseudoanarchistycznej, gdyż, jak wszyscy ideowi anarchiści, byli oni świetnie zorganizowani i tworzyli społeczność poddaną bezwzględnej dyscyplinie. Ale nie o to teraz chodzi. Sprzeciwiali się oni samej idei jakiejkolwiek władzy centralnej i starali się rozwalić Federację oraz zapobiec powstaniu Imperium. Jako główny argument przekonywania stosowali napady terrorystyczne i rabunkowe.
- Czyli doskonale zarabiali na idei wolności - wtrącił z kpiącym uśmieszkiem Jazon.
- Do tego przecież służą idee, dlaczego wolność miałaby być wyjątkiem? -zdziwił się Ifrist. - Proszę mi jednak nie przerywać. Pewnego razu w czasie swej działalności popełnili poważny błąd. Gdy zaatakowali jedną ze stacji tranzytowych, spotkali tam żonę jednego z największych laobanów tawoha i zamiast zostawić kobietę w spokoju, porwali ją. A tego Krietes Ajolis nie mógł im darować, przecież swoje stanowisko zawdzięczał tylko małżeństwu z nią, jako że pani Tiro była jedynym dzieckiem starego laobana Xinga, a Ajolis przed swoim ślubem z nią był tylko jednym z dowódców i teraz obawiał się, że może stracić pozycję.
Tawoha błyskawicznie zorientowali się, kto dokonał napadu, przeprowadzili rozpoznanie i uderzyli na Posejdona z siłą z naddatkiem wystarczającą na rozbicie obrony pięciu takich planet. Udało im się odbić panią Tiro, przy okazji uwolnili też mnóstwo innych więźniów i zdobyli piękne łupy, ostatecznie zebrali plony ponad dwustu lat owocnej działalności Posejdona i przy tej okazji rozwalili planetę tak, że do tej pory nie skończyła się na niej zima jądrowa.
W ten sposób skończyły się jedne kłopoty, a zaczęły następne, gdyż pani Tiro wywiozła z Posejdona aż nadto żywe wspomnienia. Podobno, mówię tak, bo nikt nie wie, jak było naprawdę, zrobił ją nałożnicą sam władca planety, inni mówią, że po schwytaniu piraci potraktowali ją jak inne branki, w każdym razie wkrótce po uwolnieniu urodziła bliźniaki, które następnie, nie chcąc pakować bękartów do rodziny, oddała zaufanej osobie na wychowanie. I potem przez jakiś czas był spokój.
Puszczę tekst na pierwszą stronę, ale poczekam na Twoje poprawki. Daj znać, jeśli je wprowadzisz.
Kto? zapytał nazwany księciem młodzieniec.
Nie wiem. Żegnam pana skłonił się lekko, odwrócił się i sięgając do guzika windy mruknął pod nosem: Ciekawe, czy jeszcze kiedyś wyjdziesz na świat, chłopcze.'
Tak to powinno wyglądać:
- Tu się pożegnamy, książę. Dalej poprowadzi pana ktoś inny.
- Kto? - zapytał nazwany księciem młodzieniec.
- Nie wiem. Żegnam pana - skłonił się lekko, odwrócił i sięgając do guzika windy mruknął pod nosem:
- Ciekawe, czy jeszcze kiedyś wyjdziesz na świat, chłopcze.