Otworzył drzwi, a wraz z nim wszedł wieczór ze zbliżającą się nieuchronnie chwilą pożegnania. Dwie spakowane torby, stojące w przedpokoju, zajmowały miejsca w blokach startowych. Przytulił go mocno i podał płaskie pudełko:
— Puść to, chcę dzisiaj tego słuchać.
Posłusznie wyłączył ulubionego Bonamassę i zmienił płytę.
Tyle było dni do utraty sił
Do utraty tchu tyle było chwil
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że*
— Napijesz się czegoś? — tak tylko spytał, bo już nalewał mu wódkę do potężnej szklanki.
— Zimna wódka jest jak czysta poezja. Smakuje najlepiej.
Patrzyli na siebie i nic nie mówili, bo co tu mówić, kiedy już jutro…
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy*
— Dzisiaj zielona noc. Najzieleńsza z zielonych. Cholera wie, co cię tam czeka. Czy cię kiedykolwiek jeszcze zobaczę? Tylko mi nie mów, że będziesz listy pisał. Nie chcę stracić wzroku przy wypatrywaniu listonosza — przejechał ręką po jego czuprynie i pocałował w ucho. — Dobrze?
— Nic nie obiecuję, ale postaram się…
— Ciii… — zatkał mu usta pocałunkiem.
Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy*
Księżyc bawił się w chowanego i co rusz znikał za chmurami. Całe miasto udawało, że już dawno śpi. Płyta i wódka się skończyły, oni istnieli…
Drapał go delikatnie po plecach, wiedział, że to uwielbia. Początkowo mruczał tylko jak kot i nawet się nie poruszył. Odwrócił się po chwili i teraz dopiero mógł przyssać się jak wygłodzona pijawka do jego ust. Dwa języki toczyły zacięty pojedynek, a wargi nasycały się śliną. Czas zwalniał i przyspieszał odmierzany rwanymi oddechami. Kolejne ściany stawały się podłogą, a podłoga posłaniem. Zapach i smak mieszały się tworząc napar na odpuszczenie grzechów: papierosowy dym z odorem alkoholu, Davidoff z potem ich ciał; coraz bardziej nagich i bezwstydnych. Pożądanie zalało mieszkanie porywając ich ze sobą jak tsunami. Twarz i uda, piersi i głowa… Tylko podglądający księżyc rozróżniał ich kształty. Pokój i świat cały stał się jedną wielką namiętnością. Białe fajerwerki wytrysnęły jak największe fontanny Rzymu pokrywając ich skórę. Ledwo wyczuwalny zapach świeżych kasztanów uśpił i pozwolił dospać w sobie do rana.
Podszedł do niego od tyłu, gdy stał już ubrany w przedpokoju. Wsadził ręce do kieszeni jego spodni. ...Patrzyli na swoje odbicie w lustrze.
— Jak kiedyś napiszesz książkę, byłaby to niezła okładka. Taka niewinna, a taka... no wiesz.
— Tylko nie ma nas kto sfotografować.
Uśmiechnęli się, przytulili i zamknęli oczy, jakby to nie oni mieli iść do piekła.
_________________________________________________________________________________________
* — Cytaty pochodzą z piosenki Marka Grechuty ’Dni, których jeszcze nie znamy’.
Ciepłe wspomnienie.
Grechuta , Bonamassa to dobry gust.
po chwili zagubienia - dobre
Zgrabnie i prawie mnie przekonałeś, ale nie do końca. Bo w tekstach o miłości - każdej, ważne jest też subtelne i nienachalne zaznaczenie uczuć. Tu mi tego niestety brakuje. Sam akt miłosny - ok, ale te fontanny :)) Chyba wolę rzymskie. W naturze ;p