Delilah (odsłona druga)

ataraksja

 

Ale byłem zagubiony jak niewolnik, którego nikt nie może uwolnić (...)* 

Ludzie pokasływali nerwowo. We wnętrzu kaplicy zaczynało być coraz bardziej tłoczno, bo przyszło, jak zwykle w takich razach, mnóstwo gapiów. Odciął się od nich grubą powłoką obojętności. Usilnie koncentrował uwagę przerzucając w myślach wspomnienia, niczym slajdy z minionych wycieczek do krain szczęśliwych. Od czasu do czasu dotykał prawą dłonią zielonego sukna, które zakrywało stojący na sztalugach obok organów prostokątny kształt. Wówczas twarz wypogadzała mu się na moment. Przez mgnienie oka byli znów tylko sam na sam.

 

Lało jak z cebra. Wielkie szyby okien rozczesywały od rana zimne warkocze deszczu. Wpadłeś jak po głównej gonitwie w Wielkiej Pardubickiej, zgrzany, parujący jeszcze emocjami, które roznamiętniły ci oczy tak, że stały się wręcz zalotne.

- Od jutra zaczynam loty z instruktorem! - krzyknąłeś od progu kompletnie nie zwracając uwagi, że wokół ciebie tworzy się w kilka sekund mokra plama.

- Zaliczyłem dziś testy teoretyczne. Zoja to genialna nauczycielka - dodałeś z dumą i błyskiem triumfu w oczach.

 Podszedłem bez słowa. Nie broniłeś, gdy zdjąłem z ciebie przemoczony łach kurtki. Bredziłeś o lataniu jak w gorączce, gdy ściągałem kolejno flanelową koszulę, ciężkie od wilgoci dżinsy. Paliło cię, żeby przypiąć skrzydła i nawet nie czułeś, kiedy zacząłem wycierać ręcznikiem twoje wilgotne ramiona, plecy, pośladki...

 Nie pamiętam jak. Stało się. Czułem wzbierający w piersiach szloch i nie mogłem już dłużej czekać, aż odlecisz na zawsze. Sam lub z nią. Wszystko jedno. Nie! Nie wszystko. Z nią miałeś szansę dosięgnąć siódmego nieba. Ty byłeś moim jedynym niebem i piekłem. Skóra twoich ramion była wciąż wychłodzona od deszczu i tamtego błękitu, w którym byłeś już z nią jedną nogą podczas lotu.

Usta same przylgnęły do karku, dłońmi oplotłem twój tors i tak przez mgnienie skończonego szczęścia staliśmy w kałuży deszczówki.

- Spieprzaj! Rąbnęło Ci zdrowo po rozumie! - nagłym ruchem rozerwałeś moje pragnienia w strzępy. W oczach zamigotała wściekłość.

- Masz mnie malować, a nie przylepiać się do mnie jak... jak pieprzona męska dziwka.

Stałem jak kopnięty pies. I było to groteskowe, bo wyglądałem teraz niczym ostatnia oferma, a z głębi pracowni doleciały dźwięki, które jak złośliwy giez zaczęły kąsać mózg.

 

Moja, moja, moja Delilah

Dlaczego, dlaczego, dlaczego Delilah (...)* 

Dotknąłem kałuży dłonią. Przemyłem twarz deszczem po tobie...

 

 

 

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Dobry 1 głos
ataraksja
ataraksja
Opowiadanie · 5 lutego 2008
anonim
  • hewka
    bardzo do mnie trafia, udany tekst Atko
    pozdrowienia sle:)

    · Zgłoś · 16 lat temu
  • .
    Nic na to nie poradzę, że mi też się podoba.
    Cudnie, obrazowo i cudnie... ;)

    · Zgłoś · 16 lat temu
  • anonim
    ElektrycznyPies
    mocne. ładne, emocjonalne. mhm,tego się spodziewałam i to dostałam.

    · Zgłoś · 16 lat temu