Narano - epizod 02

Valhalla

 

W bezmiarze otaczającej pustki ’Narano’ wyglądał jak listek bobkowy lekko kołyszący się na falach ‘Oceanu Spokojnego’. Biorąc pod uwagę odległości jakie dzieliły poszczególne układy planetarne — stał właściwie w miejscu. Część głównych silników była od dawna uszkodzona i mogła równie dobrze odpaść wraz z innym złomem, którego się systematycznie i bezwiednie pozbywali.

 

Od pół roku, po eksplozji trzeciego silnika napędowego, ’Narano’ dryfował jak ’Optymist’ bez miecza. Dla większości było to bez znaczenia. Nikogo na Ziemi nie zostawili lub byli ciągle napruci spirytusem własnej roboty. Aparaturę bez problemu zmajstrowali zaraz po starcie. Przecież to statek chemiczny, z własnym laboratorium analitycznym, a surowiec... walał się wszędzie. Tylko czasami, gdy przekroczyli 3 promile lub wysiadło światło, świecili na różowo. Kukurydzy na ’Narano’ nie uprawiano, więc składniki były wyłącznie syntetyczne.

Dla niego ta manewrowa bezradność była męczarnią — chyba jako jedyny na statku nie pił.

 

Półmrok jaki panował wokół przyprawiał go o klaustrofobię. Setki zaworów, plątanina kilometrów rur różnej średnicy, zbiorniki na chemikalia, dziesiątki silników i te cholerne prasy. To teraz jego ’królestwo’. A właściwie ’Mątwy’. Zadaniem ’SP’ było filtrowanie glutowatej mazi. Właśnie do tego służyło te 16 ogromnych hydraulicznych sarkofagów. To chyba odpowiednia dla nich nazwa. W swoim kształcie przypominały te Faraonów. Niestety, nie były złote i misternie malowane. Ociekały żółto-seledynowym syfem wydostającym się z licznych nieszczelności. Ich obsługa polegała na wymianie wkładów na stanowiskach, które się zapchały, i na których niebezpiecznie rosło ciśnienie, co groziło rozerwaniem prasy i kurewską eksplozją. Jednocześnie na górne piętro, do sekcji przędzalnianej, przestawał płynąć strumień kiślu.

 

— Nie patrz za często do góry — z uśmiechem powiedział ’Mątwa’, pokazując wszystkie sześć brązowych zębów, a właściwie to, co z nich zostało. — Jak ci jebnie w oczy to ślepia stracisz.

Dopiero teraz zauważył, że twarz ’Mątwy’, w okolicy lewego oka, zmasakrowana jest licznymi bliznami.

— I czapkę sobie załatw, najlepiej taką rybacką — wrzeszczał. — I koniecznie bawełnianą, bo sztuczna to się rozpuści i łysy będziesz. A, i nie trzym niczego bez rękawic, bo podobno maść na wrzody się kończy. Tak mówiła ta z medycznego.

 

Te wszystkie informacje przekazywał mu skacząc jednocześnie pod sufitem, z rury na rurę, z podestu na podest. Jak dzwonnik z ‘Notre-Dame’. Nawet nie zauważył, kiedy ’Mątwa’ stał już na podłodze, za jego plecami, i klepiąc go po ramieniu zasugerował, że czas na śniadaniową przerwę.

— Ja idę pierwszy, a ty niczego nie dotykaj. Przez jakiś czas powinien być spokój. Jak coś jebnie to mnie zawołaj, ino migiem, bo potem dwie zmiany będziemy zapieprzać i wszystko naprawiać.

 

Został sam. Postanowił zapoznać się z miejscem, w którym przyjdzie mu spędzić bliżej nieokreślony czas, zapamiętywać ścieżki między silnikami i ewentualną drogę ewakuacji. Nerwowo rozglądał się na wszystkie strony. Nawet najmniejszy syk pary z nieszczelnych zaworów, czy zgrzyt nabrzmiałych od ciśnienia rur przykuwał jego uwagę. Pamiętał, co powiedział mu ’Mątwa’, o niepatrzeniu do góry. No dobra, ale jak sprawdzić, co się tam dzieje nie patrząc. Cholera, może jakieś okulary załatwić. Szkoda oczu.

 

— Gdzie ‘Mątwa’? — usłyszał za sobą głos ’kilofa’.

— Na śniadaniu.

— To zapierdalaj po niego. Wyłączamy jedną linię.

 

To, co działo się później, śniło mu się przez kolejnych kilka dni. ’Mątwa’ z ’kilofem’ fruwali pod sufitem, na wysokości kilkunastu metrów, skacząc jak małpy w ZOO i drąc się na siebie, jakby jeden drugiemu ukradł banana. Trwało to zaledwie kilkanaście minut, po czym obaj zeskoczyli na posadzkę i siadając na ławce, nawzajem przypalili sobie papierosy. Śmiejąc się, a właściwie rżąc, opowiadali o jakiejś ’Boskiej Marioli’ z magazynu platynowych sit, którą Rip przyłapał na spaniu, i którą zabrał do swojego biura na ’dłuższą rozmowę’.

 

— Te, Flashback, co tak stoisz? Siadaj i pogadaj z nami. Jutro ty będziesz przyginał. ‘Mątwa’ powie ci, co i jak. Słuchaj się go, bo on tu jest najlepszy... No dobra, spadam do siebie — powiedział nie wyjmując ze spierzchniętych ust półcentymetrowego peta. — Jakby co, to jestem na górze.

Odkleił z wargi resztki papierosowej bibuły i wytarł ręce w kraciastą flanelę.

 

Zostali sami, popijając z metalowych kubków zimną kawę.

 

 

***

 

Zatrzeszczały głośniki podwieszone pod sufitem, których wcześniej nie zauważył. Po chwili rozległ się głos informujący, że niedługo wejdą w mgławicę ’Zielonego cielaka’ i będzie przez miesiąc trzęsło, więc należy pozdejmować wszystkie cięższe przedmioty z wyższych miejsc lub przymocować je jakimiś sznurkami.

Słyszał o niej wcześniej — na zajęciach, które zaliczył w ’Technikonie’. Podobno jest nieobliczalna i może zdrowo przypierdzielić. Jednak większość statków jej nie omija, by zobaczyć błękitno-zielone ’obrazy’ jakimi raczy śmiałków. Jak na razie, to jedyna jej zaleta jaką zaobserwowano. W ’Technikonie’ była grupa opiekunów, z niejakim ’Robakiem’ na czele, która narzekała, że ma problemy z nawigacją i najlepiej gdyby jakąś ’protonówkę’ tam wyekspediować, bo za bardzo im miesza.

 

Ojciec chciał, by poszedł do Akademii, na wydział medyczny. Nawet załatwił mu ’wejście’; sam był oficerem liniowym i miał swoje kontakty. Ale nie. On musiał być mądrzejszy i do ’Technikonu’ poszedł, na ’artystę’ się kształcić. A na chuj mu teraz ta historia sztuki, malarstwo i modelatorstwo. Co najwyżej choinkę im tu wystruga lub teatrzyk zorganizuje. Albo biżuterię zrobi, by obwiesili nią swoje wytatuowane zapadnięte klaty i nanizali na połamane paluchy tytanowe sygnety.

 

Był już po zmianie, więc postanowił zwiedzić co nieco. W słabym świetle wypatrzył stalowe drzwi. Były tak uświnione smarami, że ledwo je było można odróżnić od ściany. Na jedynym ocalałym nicie dyndała powykrzywiana tabliczka — ’Sekcja remontowa’. — To chyba ci, których się wzywa gdy silniki od pomp ’pójdą’ — przypomniał sobie instruktaż ’kilofa’. Przycisnął elektryczny zawór otwierający suwane drzwi. Blask jaki go oślepił prawie wypchnął go z powrotem. — A to skurczybyki, dodatkowe halogeny sobie zmajstrowali i mają tu jak w niebie — pomyślał. Wszedł do środka.

 

— Cześć, to ty jesteś ten ’nowy’? Ja jestem ’Neron’, a ten tam — obaj spojrzeli w kąt sali — to ’3.14’, ale daj mu teraz spokój, bo on ma ostatnio coś z garem. Jakieś podłogowe natręctwo. Jak mu Bóg na nią nie szcza, to znowu z paneli ryby wyskakują, a ze ścian gwoździe. Ale tak w ogóle, to z nim spokój jest. Wiesz, młody to i zbuntowany. Za wielu normalnych to ty tu nie znajdziesz. Zobaczysz ’Pusziego’ albo ’Nieprzyjaciela’ to dopiero się zdziwisz. ’Puszi’ to ten, co na rowerze wszędzie jeździ. Nawet do kibla. Ale równy z niego gościu, przynajmniej wesoły i ma do siebie dystans. Gorzej z ’Nieprzyjacielem’. On na ’widlaku’ pracuje i ostatnio przypierdolił nim w ścianę. Przyłożył sobie nóż do gardła, wiesz, sam się sterroryzował, i kazał sam sobie w ścianę przyjebać. Teraz na izolatce leży...

 

— Co on tak gada? — pomyślał. — Dwie minuty tu jest, a prawie o połowie załogi wysłuchał opowieści. Może mu brak towarzystwa ’3.14’, a sam do siebie gadać nie będzie bo i jemu palma odbije.

— Wiesz, jak co, do wal do nas, a my już te silniczki dla ciebie naprawimy. Złom jebany.

— Jasne. Miło cię było poznać ’Neron’. Idę zapalić i pooglądać resztę statku. Na razie.

 

Hmm, co za dziwaczne ’imiona’ tu mają — pomyślał. — ’Neron’, ’3.14’, ’Boska Mariola’... tylko ’Biełki’ i ’Strełki’ w tym cyrku brakuje.

Chyba na dzisiaj wystarczy. Zdąży jeszcze wszystko zobaczyć. Jak ’dobrze’ pójdzie i nie trafią się sprzyjające warunki magnetyczne, by mogli odzyskać łączność, to przez całe życie będzie się tu szwędał.

 

Skierował się do windy by pojechać pięć pięter w górę i dostać się na poziom socjalny. Tam jest mesa, kantyna i blok sypialny z jego kajutą.

Całą drogę zastanawiał się tylko, dlaczego ten wrak nazywa się ’Narano’. To przecież kurwa bez sensu.

Valhalla
Valhalla
Opowiadanie · 8 lutego 2008
anonim
  • Marek Dunat
    no i dup . śliczny opis mgławicy ,,zc,,. :) czyta sie jeszcze lepiej niż pierwotną wersję . nabierasz super lekkości w żonglowaniu słowem .

    · Zgłoś · 16 lat
  • Valhalla
    :) przy tym całym zamieszaniu z usuwaniem, to jedno chociaż wychodzi na dobre... Trochę interpunkcji, skracania zdań itp... To niezła szkoła... Dzięki za opinie i pomoc.

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    "A, i nie trzym niczego bez rękawic, bo podobno maść na wrzody się kończy. Tak mówiła ta z medycznego." - trzeba pamiętać Flashback. Zostały mi tylko pastylki. Na przeczyszczenie ;p
    Biorę to o 3.14, Nieprzyjacielu i puszim - rozłaskotało moje poczucie humoru. Im na pewno też :))

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    rip
    świetne. chyba zacznę drukować, mam znajomego introligatora :D

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    cherrilady
    popieram Anathema

    · Zgłoś · 16 lat