Narano - epizod 03

Valhalla

 

’Narano’ wdzierał się w pierwsze pierścienie ’Zielonego cielaka’. Prześlizgiwał po nich jak sprawny serfer, z tą tylko różnicą, że w bardzo zwolnionym tempie. Błękitno-zielona poświata mgławicy przenikała do wszystkich zakamarków kadłuba, od luków transportowych, po najmniejsze szpary. Chociaż sam był jedną ’wielką szparą’, teraz to on całkiem ładnie wyglądał. Przy tak ‘tanim’ kontraście, nawet wydobyty z dna Oceanu ’Tytanic’ prezentowałby się imponująco. Niestety, po za mostkiem kapitańskim nikt z załogi nie oglądał tego przedstawienia.

 

Lem to chyba się w grobie przewraca — pomyślał. — Też wykombinował... ’myślowce’. Tutaj cztery rury z dupy wielkiej konserwy wystają, a i tak niesprawne, to jak tu kosmos podbijać? Żeby to jeszcze taka z sardynkami, gdzie kluczyk dodają. Ta... Powyginane to i spuchnięte, jakby ktoś tępym nożem ją otwierał i rok w kantynie gniła.

 

Leżał w hamaku i wpatrywał w migające, błękitne neonówki. — Zielony, głąby, nie niebieski jest relaksujący — wydarł się do lampy. — Naoglądaliście się filmów z ’Łiwerową’ i myślicie, że tak jest lepiej. Tam to ’Hollywood’ był, czuby jedne, a nie kosmiczna próżnia. Cholera, jak wytrzyma tak długą rozłąkę z ’Enikitą’ — westchnął i przekręcił się na bok.

Całe szczęście, że robota na takich jednostkach jak ’Narano’ umożliwia wcześniejszą emeryturę — pomyślał. — Praca w szkodliwych warunkach. To jedyna wada i zarazem zaleta tego gówna. Resztę życia spędzi ze swoją ’myszką’ na plażach Antarktydy albo Księżycu, najlepiej na ’Lazurowym wybrzeżu’ krateru ’Keplera’.

 

Z małego głośnika ukrytego w sufitowych panelach popłynęła muzyka.

 

Skąpię cię w zimnym Balentajnie,

ty mi dasz siebie

a ja ci dam mnie...

 

— Co to kurwa jest? Co za ’hindusy’ to śpiewają? — zapytał ’radiowęzła’ przewracając się z powrotem na plecy. — Kolejny hiphopowy numer o dymaniu. ’Rock nad roll’ umarł trzysta lat temu, a ci to chyba do końca świata będą się produkować. Ale ’MC’ to by do ’nonFelixa’ odesłał. Już ten, to by mu wyjaśnił zasady składni i pomógł odnaleźć podmiot liryczny, bo chyba nie jest nim ’Balentajn’?

 

Zauważył, że od dobrych kilku minut gada sam do siebie. Wstał, zapalił papierosa i usiadł na taborecie. Nie, pójdzie po jakieś prochy albo mu się ’karotka pod czachą spomarańczy’ — jakby powiedział ’Said’, jedyny muzułmanin jakiego znał, jeszcze z czasów ’Technikonu’, a z którym wspólnie publikował na ’Wywrocie’.

 

Wyszedł na korytarz, a hydrauliczne drzwi zasunęły się za nim automatycznie, wydając przy tym charakterystyczny cichy syk. Poszedł wzdłuż wymalowanej na ścianie żółtej linii.

To też zapamiętał z intensywnego kursu ’profesora kilofa’. To musi być gdzieś na tym poziomie — pomyślał. — Jest. ’Sekcja medyczna‘ — ’dr nauk med. Ataraksja White’ — przeczytał na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu. — Chociaż tu mają porządek — westchnął.

 

— W porównaniu z ‘SP’, to raj na ziemi — zwrócił się do stojącej tyłem kobiety.

— Słucham? — spytała, odwracając się i przypatrując się mu z nad okularów ze zdziwieniem.

— Tak biało tutaj, i czysto, i pani cała na biało. Prawdziwy ’Colgate’.

Delikatnie się uśmiechnęła.

— No dobra, z czym przychodzisz?

— Nie mogę zasnąć i głowa mnie boli. W ogóle jestem jakiś rozdrażniony.

— Ty tu chyba od niedawna? Nie widziałam cię wcześniej. Ostatnia ’dostawa’?

— Proszę?

— Przyleciałeś tym ostatnim wahadłowcem, tak?

— No, tak.

— Siadaj na kozetce i rozepnij koszulę pod szyją. Nie wyglądasz na jednego, no wiesz, tych tutaj.

— Tak jakoś wyszło — uśmiechnął się.

 

Na kilku półkach, rozwieszonych wzdłuż przeciwległej ściany zauważył coś, co przykuło jego uwagę. Stało tam kilkadziesiąt szklanych i porcelanowych naczyń różnego kształtu. Widniejące na nich napisy sugerowały, że to bardzo stare flakony na medyczne substancje.

’Aqua Cucumeris’, ’Sol. Arningi’ — przeczytał na głos. — To pani kolekcja?

— A, takie tam...

Podeszła do niego trzymając w ręku coś, co przypominało przemysłową metkownicę, tyle tylko, że z przeźroczystym zbiorniczkiem wypełnionym czerwonym płynem i igłą na końcu.

Nagle nogi wyprostowały mu się w kolanach, a ciężar własnego korpusu przewrócił na plecy.

— Widzisz, mówiłam żebyś usiadł na kozetce — powiedziała rozradowana odkładając ’broń’ na stoliku. Stanowczym ruchem pchnęła jego nogi w stronę ściany, a sztywne ciało samo ułożyło się wzdłuż legowiska.

 

Słyszał ją doskonale, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu. Napięte mięśnie powoli zaczęły się rozkurczać, a na całym ciel poczuł przyjemne ciepło.

— Po ’Technikonie’ jesteś... — mówiła jakby sama do siebie. — Żona, córka... I muzykiem byłeś — uśmiechnęła się pod nosem.

Zastanawiał się — skąd ona to wszystko wie?

— Bo widzisz, ja tu na pół etatu za wróżkę też ’robię’. I wiem wszystko o wszystkich — spojrzała na niego i znowu się uśmiechnęła. — Ale z ciebie głupol. Widzisz ten terminal? — wskazała palcem na osadzony w ścianie monitor. — Mam tu wejście do głównego komputera, a tam jest wszystko. Zawsze czytam informacje o nowoprzybyłych. Trochę z ciekawości, a trochę dla własnego bezpieczeństwa. Różni psychole się już tu trafiali.

 

Kiedy wchodził do swojej kajuty zastanawiał się, czy przed chwilą mijał go, wrzeszczący w niebogłosy rowerzysta — czy tylko mu się wydawało?

 

 

***

 

Od czasu do czasu miewa ’bliskie spotkania’. Niestety nie są one trzeciego stopnia. ’Obcy’ lądują na parapecie okna tak niespodziewanie, że zauważa to w ostatniej chwili. Dwie, trzy minuty i... są w jego głowie. Lądowali już kilka razy, więc wie, że gdyby nawet dostał cynk, nic by na to nie poradził. Oni są dziedziczni. Tak jak krzywe nogi, albo kolor oczu. Kiedyś znowu przylecą i jest to jedyna rzecz, której jest pewny. Przybywają najczęściej w nocy. Czasami dwa razy w roku, czasami raz na dwa lata. Przenikają przez ściany i okna jego mieszkania, przez dach samochodu. Nie ma skutecznej bariery by ich powstrzymać. Przez kilka następnych dni lub tygodni będzie ich więźniem.

 

’Badania’ rozpoczynają wieczorem albo późną nocą. Wwiercają się w jego głowę przez godzinę lub dwie, po czym robią przerwę do następnego wieczora. Prawdopodobnie udają się na konsultacje albo dają mu chwilę wytchnienia by nie przekręcił się na dobre. Upatrzyli sobie tylko jedną stronę twarzy. Prawy policzek, oko, szczękę, ucho i skroń. Kilka ekip jednocześnie dobiera się do jego mózgu i kości. Niestety, nie pomagają wtedy żadne leki, nawet ’Ketonal’.

 

Świat zamyka przed nim drzwi na klucz, a on zamyka się przed światem. W czasie ich wizyty prawie nie sypia, a w dzień odpoczywa po męczących, bolesnych nocach. Wie, że gdy nadejdzie wieczór, znowu powrócą by kontynuować swoje ’zabiegi’.

 

Nie daj Boże, by w tym czasie znalazła się w jego pobliżu jakakolwiek osoba. Wróg czy przyjaciel. Bez znaczenia. Wszyscy są źli, na wszystkich wyskakuje z pianą na ustach. Prawdopodobnie te ’zielone skurwiele’ blokują w jego mózgu jakieś kanały normalnej komunikacji i wyzwalają jedynie agresję. Biedna ’Fiśka’ leży wtedy skulona w swoim wiklinowym posłaniu i nie śmie z niego wytknąć nawet czubka nosa. On siada na łóżku, zamyka oczy i jak dziecko z chorobą sierocą buja się do przodu i tyłu próbując popaść w letarg. Odciąć się od bólu metafizycznie. Wszelkie próby skomunikowania się z nim spełzają na niczym. Czasami tylko wchodzi do wanny z gorącą wodą i polewa nią głowę. Jedynie to trochę pomaga.

 

Na szczęście te odwiedziny kiedyś się kończą. Zielone gluty odlatują pieprzonymi ’klastrowymi’ stateczkami tak samo niespodziewanie jak przylatują. Po ich wizycie jeszcze długo dochodzi do siebie. Pozostaje po nich jedynie wielka dziura i... nadzieja, że w najbliższym czasie odwiedzą jakieś inne, odległe regiony wszechświata, że dadzą mu dłuższą chwilę by mógł odpocząć.

Wkrótce kolejne lądowanie. Z niepokojem wypatruje gwiezdnej floty z galaktyki ’Hortona’*...

 

Podniósł się gwałtownie i usiadł na skraju hamaka. Odruchowo chwycił za plątaninę sznurków by utrzymać równowagę i z niego nie spaść. Przetarł zimny pot ramieniem i rozejrzał się na wpół przytomnym wzrokiem po kajucie. 5.20. Zamknął oczy, objął dłońmi głowę, jakby sprawdzał czy nadal jest na swoim miejscu, i głęboko westchnął. Na szczęście to był tylko sen — pomyślał.

 

Sięgnął po papierosa. Szeroko otwartymi ustami wypuścił kłęb białego dymu, zastanawiając się jednocześnie, ...co mu wczoraj wstrzyknęła?

Jeżeli to skutek uboczny... to dziękuję pani, pani ’biała’ — wyszeptał sam do siebie. — Na jawie syf, we śnie syf, ...tylko na zewnątrz pustka.

Spojrzał ponownie na zegarek. 5.32. Przeciągnął się, przez chwile pozostając w nienaturalnie groteskowej pozie. — No, czas do roboty — powiedział stanowczo jakby się sam mobilizował. — Zobaczymy, czym mnie dzisiaj zaskoczycie?

Wziął łyk kawy, przypalił kolejnego papierosa i wyszedł na korytarz.

___________________________________________________________________________________________
* — Klastrowy ból głowy, zwany dawniej bólem głowy ’Hortona’, jest znacznie rzadszy niż migrena lub bóle głowy typu napięciowego, ale dokładna częstość jego występowania nie jest znana. Wydaje się, że w wielu przypadkach pozostaje nierozpoznany. Często bywa mylony z migreną czy nerwobólem... ’Nie życzę nikomu...’ — od autora.

Valhalla
Valhalla
Opowiadanie · 11 lutego 2008
anonim
  • anonim
    cherrilady
    Skąpię cię w zimnym Balentajnie,

    ty mi dasz siebie

    a ja ci dam mnie..

    lalalala :) hehe

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    rip
    w tym duże zmiany - próbuję złożyć w pamięci ( może nie tędy droga ).
    dalej uciekłeś od Lema, bardziej ku współczesności ( tak mi się to składa )
    cholera nie mam poprzedniej wersji........grrrrrrrrrrr.......

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    sayonara
    wrzeszczący wniebogłosy rowerzysta..podoba mi się ;)

    · Zgłoś · 16 lat