Minęły dwa tygodnie odkąd zaciągną się na ’Narano’. Na szczęście obyło się bez większych awarii, a zapoznawanie z pracą na ‘SP’ szło mu całkiem sprawnie. Zdołał się już przyzwyczaić do dziwnego wstawania, co cztery dni o innej godzinie, a wolny czas poświęcał na poznawanie statku.
Dzisiaj miał przydział do... napełniania basenu. A dokładniej do przygotowania kąpieli płuczących. Prostokątna bryła, wykonana z nierdzewnej stali, o wymiarach małego basenu olimpijskiego, nie wzbudzała zaufania.
Przy głównych wrotach sekcji, jak co rano, stało 30 beczek, a każda wypełniona pięćdziesięcioma kilogramami białych kryształków do złudzenia przypominającymi cukier. ‘Rodanek sodu’. To ta substancja, wchodząca w skład ’kiślu’, który filtrowali, była powodem wszystkich zmartwień na ’SP’ — głównie wrzodów. Była też głównym składnikiem kąpieli płuczących, którą dostarczano na górę siecią cienkich rur.
’Mątwa’, jak zwykle wykorzystywał każdą wolną chwilę na odpoczynek i zalegał ich biuro — czyli ławkę. On, miał przygotować ’kąpiel’. Odkręcił zawór z wrzątkiem, i w czasie kiedy napełniał nim basen, podwiózł wszystkie beczki pod pomost. Rozbijał ich drewniane dekle ręką, rozcinał, ostrzejszym od brzytwy, ’krajarkowym’ nożem worki z PE-HD i wsypywał ’rodanek’ do wrzątku. Po pół godzinie włączył małe pompy i wyekspediował ‘zupę’ tym na górze, do przędzalni.
Zdjął rękawice, zapalił papierosa i rozejrzał się dookoła.
— Co jest do cholery? — wymamrotał pod nosem.
W końcu sali, tuż przy włazie oddzielającym ’SP’ od ‘krajalni’ zauważył jakiś ruch, jakby ktoś, leżąc na posadzce, ręką machał. Podbiegł najszybciej jak potrafił, a gdy był już na miejscu, aż usiadł z wrażenia. W plątaninie kół, szprych i ramy leżał ’Puszi’ i smędził coś bez sensu.
— Moja piłka, moja mała, zielona piłeczka...
— Te ’Puszi’, co ci się stało? — zapytał.
— Moja piłeczka... Oddajcie mi piłeczkę... — wymachiwał w powietrzu jedyną oswobodzoną ręką, to znowu kład ją na posadzkę i obmacywał jakby szukał okularów.
— Aleś przypierdolił... Taki kolarz, a we właz nie trafiłeś. Cały jesteś? Boli cię coś? Poczekaj chwilę, to cię wyplączę z tego złomu.
’Puszi’ pracował na ’krajalni’, gdzie po pocięciu włókien anilany na dziesięciocentymetrowe odcinki pakowano ją w wielkie kartony i wysyłano do magazynu. Czasami, jadąc na zmianę, skracał sobie drogę i przejeżdżał przez ’SP’. Gdy ich mijał, odrywał jedną rękę od kierownicy, wyciągał ją przed siebie i wrzeszczał na całe gardło: ’jebać wszystkich!’. Śmigał tak, że nigdy nie zdążyli odpowiedzieć na jego przywitanie.
’Puszi’ nigdy nie rozstawał się ze swoją piłeczką. Taką plażową, zielono-niebieską, tylko malutką. Czasami, podczas jazdy, rzucał ją lekko przed siebie, po czym łapał w locie jak zawodowy gracz ’amerykańskiego futbolu’. Chyba tym razem przesadził?
— Ty tu już dwie godziny tak leżysz — oznajmił. — Jest po ósmej. Poczekaj chwilę, obudzę Mątwę i zabiorę cię do ’białej’.
— A moja piłeczka...?
— Poszukam jak wrócę, obiecuję.
Dynamicznym ruchem nacisnął zawór i otworzył drzwi.
— Gdzie go położyć? — zapytał, zwracając się do ’białej’.
— Tutaj, na stół diagnostyczny.
— Cholera, rozwalił głowę i może coś jeszcze, bo jęczy i trzyma się za brzuch.
— Oj ’Puszi’, ucieczka z peletonu się nie udała? — z uśmiechem zapytała, zaglądając mu w oczy przez wziernik.
— Co mu jest?
— Jak zwykle, szwy na łysym głupim łbie i połamane żebra. Sprawdzę jeszcze czy mu się coś w środku nie poprzestawiało. Odsuń się.
Włączyła skaner i podeszła do biurka napić się kawy.
— Jestem ciekawa kiedy ciebie tu przywiozą, bo tego że przywiozą, to jestem pewna — uśmiechnęła się jak zwykle i wypchnęła go z gabinetu. — Poszukaj mu lepiej piłeczki, bo będziemy mieli prawdziwy problem — powiedziała na pożegnanie.
***
Ten dzień wyróżniał się tylko tym, że były to jego urodziny, No i jeszcze, że w pewnym sensie uratował życie ’Pusziemu’. Wiedział, że nikt oprócz ’białej’ nie będzie o jego święcie pamiętał. ’Ataraksja’, z samego rana, dała mu w prezencie opakowanie ’ketonalu’. Nie było w tym nic dziwnego, miała przecież ten swój ’terminal’. Ale przy okazji wspomniała, że jest połowa grudnia i niedługo Wigilia. Zasugerowała również, że jako jedyny ’artycha’ na ’Narano’, mógłby coś wykombinować i na przykład przystroić czymś tę krypę, może nawet choinkę zmajstrować.
Poszedł do ’Mątwy’ i o wszystkim opowiedział. Ten bez wahania dał mu wolne, bo sam choinkę znał jedynie ze słyszenia i był ciekaw jak ona wygląda.
Miał dwa pomysły. Na bombki i żaróweczki. Z bombkami sprawa była prosta. Z ’krajalni’ przywlókł karton pociętych włókien anilany. Zataszczył ją do kobitek od szycia filtrów i pokazał jak mają uformować z nich kulki oraz przymocować sznureczki do wieszania. Jedyny problem był w tym, że wszystkie były białe.
I tu z pomocą ruszyli ’nińdźie’ z ’krajalni’. Kilku z nich ponacinało sobie przedramiona, oczywiście swoimi narzędziami pracy, i utoczyło do puszki po smarze sporą ilość krwi. Następnie zanurzyli w niej część białych kulek i oto mieli już dwa kolory. Któryś wpadł na pomysł by na inne nasikać, to jak wyschną będą żółte, ale pomysł nie przeszedł.
Inna sprawa to ’żaróweczki’. Wbrew pozorom był to najłatwiejszy problem do rozwiązania w całej tej świątecznej historii. Otóż jedynymi z nielicznych zwierząt jakie przetrwały dzieje galaktycznej epopei były... o nie, to by było za proste. Nie karaluchy. Tylko... ’świętojańskie robaczki’. Całymi rojami zalegały one sklepienia wielkich suszarni, które znajdowały się na końcu przędzalni. Wystarczyło je tylko pozbierać, powkładać do słoiczków po dżemach, wcześnie podziurawić zakrętki, by miały powietrze, a następnie rozwiesić po całym terenie.
Pozostała jeszcze sprawa choinki i szopki.
Nie bardzo miał pomysł na szopkę, więc poszedł po poradę do ’Nerona’. Ten bez chwili namysły zasugerował, by zgłosił się do ’3.14’, bo on z każdym problemem da sobie radę. Poza swoim własnym.
Było to genialne posunięcie. ’3.14’, jak tylko udało się złapać z nim ’kontakt’, odepchnął go na bok i poszedł na halę ’SP’. Przytaszczył z niej stalagmity nakapanego z sufitu i stwardniałego przez miesiące ’kiślu’, poczym usiadł na podłodze i zaczął dłubać ’Świętą rodzinę’. Trochę to było dziwne, bo ’Józef’ bardziej przypominał ’Hana Solo’ a ’Maryja’ ’Larę Croft’. Miał chyba doskonałe wyczucie chwili, bo na pewno te postaci bardziej trafią do załogi ’Narano’ niż ich pierwowzory.
Choinka. A co z choinką? — zastanawiał się opadając bezwładnie na ławkę w ich biurze. Miejsce zrobił mu ’Mątwa’, który właśnie wstał i długo się przeciągał.
— Co jest ’młody’? Jak tam choinka? — zapytał wydłubując ze szczęki ostatnią ’czwórkę’.
— Fatalnie. Bombki i lampki są, nawet szopka. Nie mam pomysłu na choinkę.
— Coś wymyślisz.
— Nie ma nic zielonego, a w magazynie jest tylko szara farba. ...Zaraz, moment! Zielony? Będzie choinka — krzyczał do Mątwy wybiegając z ’SP’. — Daj mi chwilę.
Nie było go dobrą godzinę. Wrócił, spokojnie usiadł na ławce i zapalił papierosa.
— Jest — zwrócił się do ’Mątwy’ uśmiechnięty i pełen dumy. — Wybacz ale jej nie zobaczysz, chyba, że pozwolą ci przelecieć się kapsułą ratunkową.
— Co ty gadasz? — ze zdziwieniem na twarzy zapytał ’Mątwa’.
— Poszedłem do dowództwa, na mostek, i ubłagałem ich by włączyli wszystkie światła na zewnątrz ’Narano’. Wiesz, te pozycyjne, co wokoło statku są rozmieszczone. ’Narano’ jest cały zielono-brązowy, od tego syfu co na nim osiada. Kurde, on teraz wygląda jak wielka choinka w kosmosie. I to latająca. Ale jest lepszy numer. Oni tam na mostku mają konsolę do sterowania oświetleniem, tym w różnych pomieszczeniach, kajutach, wiesz, wszystkich. No i ich informatyk wprowadził jakiś algorytm by z tych światełek zrobić napis na kadłubie — ’WESOŁYCH ŚWIĄT’. Ale jaja, co? — spojrzał z wyrazem samozadowolenia na ’Mątwę’. — Yesss... — wykrzyknął, unosząc do góry kolano i dynamicznie cofając ramię z dłonią zaciśniętą w pięść.
W pełnej krasie, dumnie i majestatycznie, oświetlony tysiącami świateł ’Narano’ opuszczał mgławicę ’Zielonego cielaka’.
Na swoim kadłubie niósł nowym, nie poznanym jeszcze światom rozświetlone przesłanie: ’- - S - - - - H - - I - T’.
Jak zwykle na ’Narano’ nie wszystko działało poprawnie.