Nie mógł spać i trochę wcześniej przyszedł na poranną zmianę. ’Pies’, która powinna być już po robocie, wściekała się zza krat oddzielających platynowe dysze i ją od reszty świata. Nie dość, że ’Boska Mariola’ poszła łajdaczyć się z ’Ripem’, to jeszcze zostawiła jej wszystko na głowie, a ona chciałaby powycinać papierowe profile do swojej kolekcji. Pół nocy umawiała się z ’Vadimem’ i nic z tego nie wyszło. Teraz kończyła myć ostatnie krążki, przeklinając ’boską’ i nie tylko...
Zaczęła coś mówić o szklankach. Każdy myślał, że pić chce, a jej się takie wiśnie przypomniały. ’Vadim’ ‘wyrzeźbił’ jej w ‘3d’ budę i byłaby w siódmym niebie gdyby takie istniało (wszyscy wiedzą od dawna, że jest tylko sześć), a tak musiała jej wystarczyć dumnie podniesiona głowa, którą obnosiła po całym ’Narano’.
— ’Pies’, szykuj dysze! Awaria na ’C’! — wydarł się przebiegając obok krat.
Dzień spierdolony jak nic — pomyślała. — Zatłukę te sukę.
— A co ty, dwie zmiany przyginasz? Gdzie ’boska’?
— Małe ‘makra’ robi — odpowiedziała wypychając z ’celi’ wózek.
Dwie godziny ciężkiej roboty zawdzięczają ’Mątwie’. Zasnął na ławce i nie wymienił na czas filtrów, przez co, na przędzalnię poszły gluty, które zapchały dysze i przerwały snucie.
Odkąd ’kilof’ był na zwolnieniu pełnił obowiązki brygadzisty. Zasuwał w ’SP’, na przędzalni, doglądał suszarek i krajalnię. Kiedy ’przepalał’ się któryś ze ’świecących’, stawał na jego stanowisku do czasu, aż nie zorganizowano zastępstwa. Niestety nie byli ’energooszczędni’, więc roboty miał zawsze pod dostatkiem.
Wbiegł na sterownię wyłączyć silniki i ustabilizować ciśnienie. W tym czasie ’Mątwa’ skakał pod sufitem swojego ’królestwa’ zakręcając zawory, a na przędzalni wymieniano zapchane dysze.
Były z platyny, a właściwie platynowo-irydowe. Cholernie trwała i droga mieszanka... Wyglądały jak wzdęte lusterka. ’Pies’ lubiła się w nich przeglądać, wpatrując w wydłużony pyszczek. Tylko wprawne oko dostrzegało miliony otworków, przez które, pod wysokim ciśnieniem, wydostawała się kleista maź (oczywiście z dysz, a nie z ’Psa’). ’Lusterka’ zanurzone były w lodowatej kąpieli ’rodanku sodu’. Ta kombinacja powodowała, że roztwór wydostający się przez mikroskopijne dziurki ścinał się jak białko na rozgrzanej patelni. Wystarczyło teraz sprawnym ruchem chwycić za pierwszy, zlepiony jeszcze glut, który urywano i wrzucano do otworu w podłodze (często spadał na głowę ’Mątwy’), a resztę umiejętnie ciągnąć. Efekt był taki, że po chwili, z dysz zaczynały się snuć białe włókna.
Napinał taśmę schodząc z podestu przędzarki. Doszedł do pierwszej ’wyżymaczki’ (wyglądała jak dwa wałki starej pralki, którą widział w ’Smithsonian Museum’), przewlekł przez nią pasmo anilany i zamknął ustawiając odpowiednie obroty. Następnie układał je w prowadnicach. Na odcinku trzydziestu metrów, w korycie z nierdzewnej stali, znajdowała się kąpiel płucząca i cztery ’wyżymaczki’. Ostatnia tuż przed suszarką.
Suszarka, to prostokątna skrzynia, długości trzech dwupiętrowych autobusów. W środku kręci się osiem ogromnych, perforowanych walców, w które wdmuchiwane jest gorące powietrze. Pomiędzy nimi, na przemian, od góry i od dołu, przewleka się taśmę.
Po awarii, takiej jak ta, zatrzymuje się suszarkę i pozostawia na jej końcach zwisające warkocze. Gorzej, gdy ’suszarkowy’ się spóźni i jej nie zatrzyma. Wtedy włókno niknie w otchłani i trzeba włazić do ’piekła’. To kara za nieuwagę. 80 stopni jakie panuje w jej wnętrzu, wysuszyło już jednego ’cherrjaninina’, więc odrobina ostrożności nigdy nie zaszkodzi.
Teraz zaczynała się praca w duecie. Stał za ostatnią ’wyżymaczką’ i odciągał na bok pasmo napływającej anilany. Następnie przeciął taśmę, dowiązał ją sprawnym ruchem do zwisającej końcówki i włączył machinę. Po chwili przejmował ją ’suszarkowy’ i wsadzał w ’karbikarkę’. To małe urządzenie zgniatało włókna jak ’gofrownica’ u fryzjerki, by nadać mu puszystości.
Właściwie na tym kończyła się praca na ’górze’. Wystarczyło jeszcze spuścić wszystko dziurą w podłodze i tą drogą wyekspediować do krajalni...
Proces technologiczny w wersji ’haiku’:
Rano awaria na ’Narano’
Snute w dłoniach warkocze anilany
On taki zjebany
...Spocony, z nożem w ręku, którego nie zdążył jeszcze schować, zbiegł do ’SP’. — Do kurwy nędzy... Jak chciałeś pospać, to wystarczyło mnie zawołać — opieprzał ’Mątwę’. — Bóg mi świadkiem... Jak jeszcze raz zaśpisz, to cię ’zbanuję’. Na amen.
Na szczęście, do końca zmiany był już spokój.
***
Wpadł do kantyny po fajki. Przy szafie grającej siedział ’borunsky’, który całą noc wsłuchiwał się w... siebie. Nikt go nie odwiózł po kolacji, a bał się, że go na śniadanie nie przywiozą i trzeci dzień będzie głodował. Będąc jeszcze na Ziemi, zawsze otaczał się tłumem tanich dziwek i takiż pochlebców, a tu, po ostatnim zderzeniu z rowerkiem, został zupełnie sam. Podpierał głową rękę, o dziwo, jakiś taki stęczowiały — cały on. Nie uchodził już za pierwszego przystojniaka ’Narano’. Odkąd ’Vadim’ wypełzł z kąta, oczy i serca wszystkich samic zwrócone były w stronę ’nowego objawienia’.
Wychodząc na korytarz zauważył leżącego ’Psa’ malującą wszędzie kropki — jak wzory na dalmatyńczyku.
— Masz ognia? — zapytał.
— Uniosła nogę, gdzie między palcami stopy tlił się ’mentolowy’.
— Co ty znowu odpierdalasz? Ciebie też już wali? Najlepiej jakbyś poszła się przespać... Ale najpierw wykąpać, bo śmierdzisz jak zdechła menda.
— Całe życie chciałam być rudym dalmatyńczykiem, a nie zwykłym psem. Ale takie nie istnieją... jak my wszyscy.
— Ty po ’Zasadniczej Filozoficznej’ jesteś? Co cię tak wzięło?
— Po ’Wyższej Gastronomicznej’ — spojrzała na niego ironicznie. — ’Przeciętne Włókiennicze’ mam... Jeden taki dopomina się o swoje... No to maluję go w większych ilościach, żeby nie czuł się pokrzywdzony. Samarytanka teraz jestem, odkąd mam święty spokój z ’borunskim’ — uśmiechnęła się pod nosem i dalej paciała kropki, jedne mniej, drugie bardziej udane.
— Te, ’borunsky’, wyprałam sanki, i jak chcesz, to mogę cię odwieźć... ćwoku jeden — mrugnęła znacząco do ’Flashbacka’.
— ’Flash’?
— Tak, ma...
— Idź w pizdu, bo mi światło zasłaniasz.
chyba jednak poprzedni bardziej dynamiczny.