Literatura

Spinacz (opowiadanie)

rogne

Jedyne czego tak naprawdę pragnął to cofnąć czas.

  

   Teraz wiedział już jak łatwo się spada. Nieznane uczucie wsiąkło w niego zupełnie, jak woda wsiąka w gąbkę. Oddychał nim. Teraz było mu potrzebne do życia jak pokarm, jak woda, jak tlen. Jak dobre słowo, które już dawno przestał słyszeć. A tak naprawdę pragnął jedynie cofnąć czas. Móc jeszcze raz stanąć na rozstaju tamtych dróg i wybrać tę drugą, łatwiejszą. Tak wiele by zmienił. Wierzył, że wtedy byłoby inaczej.

   Może miałby normalny dom. Kochającą żonę i wspaniałą córkę, która miałaby na imię Beata - szczęśliwa. Mógł tylko marzyć o takim domu. Sam pomiędzy dwoma światami, niczym schizofrenik, przechadzał się dzień w dzień okłamując to świat, to siebie. I nie mógł już wstać. Zapomniał nawet, jak się raczkuje. Tylko skaleczony szept powtarzał coś, co mogło brzmieć jak „nie poddawaj się", ale i tak nie chciał już go słuchać. Wolał zadowolić się marnym „odejdź stąd" niż próbować jeszcze raz.

   Wiedział już jak to jest spaść, a przecież teraz patrzył w górę. Ostatni raz, chciał zobaczyć wschodzącą gwiazdę i zastanawiał się jak to możliwe, że świeci jaśniej niż inne. Z początku wydawała się taka niewielka, niepozorna. Na jego oczach zmieniała się w potężna kulę energii świecącą ponad innymi.

   Jego gwiazda też tak kiedyś świeciła. Jej blask oślepiał potencjalnego słuchacza, ale teraz... Teraz już się wypaliła, mógł przyznać to ze spokojem, a ta nowa należała już do kogoś innego. Do tego chłopca, który teraz schodził ze sceny wśród setek braw widowni.

   Raz jeszcze obrócił w palcach kartkę, by mieć pewność, że wie co robi. Dopiero po jakimś czasie podążył za Konradem.

   Znalazł go przy szatni. Rozmawiał z Noriną. Uśmiechnął się na jej widok. Pamiętał jak jeszcze przed rokiem przedstawiła mu Konrada. To było w barze u niejakiego DonLoss, właściwie mało go obchodził i ten Włoch, i jego bar. Co prawda mieli tam tanie piwo i puszczali dobrą muzykę, tylko to było istotne. Norina była tam z nim i Jakubem. Pamiętał zaskoczenie na twarzy tego chłopca, gdy podszedł do nich. Wydał mu się wtedy taki dziecinny, głównie przez ten uśmiech. Nigdy by nie powiedział, że był podobny do ojca. Chyba, że te oczy, tak, oczy miał zdecydowanie po nim.

   Ich znajomość miała dziwny początek. Najpierw unikali siebie nawzajem, albo to Konrad go unikał jakby bojąc się krytyki. Wtedy Konrad był tym, który miał przed sobą jeszcze daleką drogę i musiał się jeszcze sporo nauczyć. Na tamten czas jego muzyka była daleko za muzyką jego mistrza. Mistrz jednak prowadził, może nie bezpośrednio, ale przez cały ten czas miał jakiś wpływ na Konrada i jego muzykę. Starał się trzymać na dystans, wierząc, że Konrad sam kiedyś wpuści go do swojego zielonego pokoju. Nie mylił się, z czasem ich znajomość ewoluowała do przyjaźni, której nie zapomniał... aż do śmierci.

Ciche zaproszenie ze strony Noriny ośmieliło go by podszedł do nich. Szedł niepewnie stąpając noga za nogą. Powitał ich kiwnięciem głowy. Zawsze tak robił. Milczące powitanie kładło większy nacisk na treść zwykłej wymiany zdań później.

   Z wyrazu twarzy Konrada mógł odczytać pytanie, które sam sobie stawiał od początku koncertu. Chodziło o tamtą piosenkę. Od początku chodziło o piosenkę. Przed chwilą był jeszcze gotów odpowiedzieć, ale teraz gdy spojrzał w jego „baby-blue" oczy... mógł co najwyżej opuścić głowę i naciągnąć kapelusz na oczy. Nie wiedział dlaczego poprosił o piosenkę i naprawdę nie wiedział, dlaczego Konrad wybrał akurat tę.

- Dlaczego? - usłyszał nagle jego pytanie. Niebieskie oczy chłopca strzeliły obawą. Nie pierwszy już raz widział to spojrzenie. Za każdym razem łagodził je jakimś ironicznym stwierdzeniem, ale dziś już nie miał siły nawet na ironię.

- Chciałem usłyszeć legendę. - powiedział w końcu siląc się na ostatni uśmiech. Teraz nawet Norina zmarszczyła brwi. Przez chwilę zdawało mu się, że poznała jego plany, że wie o wszystkim i będzie chciała go powstrzymać. Była smutna. Tylko tym słowem mógł ją opisać. Dziwnie zabrzmiało to w jego uszach: Norina, smutna? Niemożliwe. Chociaż z drugiej strony cieszył go ten smutek albo może nie tyle sam smutek, co fakt, że ktoś będzie tęsknił. Pominął tu już rodzinę. Rodzina zawsze tęskni. To nieodzowne prawo, że bliscy muszą cierpieć. Tu chodziło o przyjaciółkę. Starą znajomą, tę od kufla piwa i wspólnych występów. Wspomnienie... tylko to teraz im pozostanie.

   Wybrał ten moment by podać Konradowi kartkę. Znikł, zanim mógł ją przeczytać.


dobry 2 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
ataraksja
ataraksja 24 lutego 2008, 09:24
Tytuł bardzo pasuje. W ogóle lubię takie teksty, w których podąża się za tajemnicą bohatera. Rzetelnie napisany tekst, z przekonująco ukazanym rozliczeniem z życia i przekazaniem pałeczki sztafety w zdolne ręce następcy.
Jedno miejsce jest zbyt dopowiedziane. To o śmierci. Zdecydowanie pozostawiłabym tam tylko trzykropek. Inteligentny czytelnik pojmie sens.
vagrant 25 lutego 2008, 11:47
Całkowicie za Ataraksją. Tekst przypadł mi do gustu, tak powinno sie odchodzić, tak powinno sie umierać. Z chęcią przeczytam następne równie dobre twory.
Usunięto 1 komentarz
przysłano: 23 lutego 2008 (historia)

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca