Ojcze nasz, któryś jest wszędzie
zabierz nam kłamstwo, hamstwo i żel
przyjdź miłość i wiatr we włosach
Głupoty naszej powszedniej nie dawaj nam dzisiaj
i odpuść nam nasze winy,
chociaż nie odpuszczamy naszym winowajcom
I nie wódź nas na pokuszenie
ale nas zbaw ode złego. Amen....
Muszę pamiętać, żeby następnej nocy wyłączyć gwiazdy-rażą mnie w oczy. No i ciągle widzę tego chłopca dobierającego się do czerwonej róży.
Jest mały i karze się tytułować książe, a do tego myśli, że wszystko mu wolno-tylko dla tego, że jest dzieckiem.
Ja też jestem, a mimo to mogę co najwyżej siedzieć cicho, prosto i nie zadawać trudnych pytań.
Mogę też niemo uderzać w okno i krzyczeć kiedy śliniąc się zaczyna gładzić jej pachnące płatki.
Mogę, ale zachlapałem krwią zbyt dużo pościeli, a i wstawianie nowych szyb za drogo kosztuje. No i mama się denerwuje. Powiedziała, że nowej kołdry już nie dostanę.
Teraz śpię pod kocem. Jest na nim taka duża plama. Kształtem przypomina mi Etiopię. Ma kolor tak nasyconej czerwieni, że na pierwszy rzut oka nie da się jej zauważyć. Każdy kto ją zobaczy mówi, że to zwyczajna czarna plama, ale ja przecież widzę-to Etiopia i do tego czerwona. Nie wiem jak powstała, ai jakim cudem znalazła się na moim kocu, ale jest bardzo ładna. Kiedy się na nią patrzę jest mi tak przyjemnie ciepło. Myślę sobie wtedy o ludziach którzy w niej mieszkają i jak przyjemnie jest im sie opalać w gorącym słońcu. O dzikich zwierzętach biegających, zuepłnie wolnych, o dziwnych owadach i czarnej jak smoła skórze tubylców..Tylko, że przypominają mi się zaraz ich cieniutkie jak papier sylwetki i wydete z głodu brzuchy....przypomina mi się, że tam nie ma zimy, ani Bożego Narodzenia, że nikt tam nie widział śniegu, ani nie dostaje prezentów...i robi mi się tak smutno, że muszę przykryć twarz poduszką, żeby nikt nie zobaczył jak nagle wilgotnieją moje oczy.
W tym świecie nie można być przecież słabym.
Zaraz by ktoś to wykorzystał przeciw mnie i kazał np. poza kolejnością obierać ziemniaki.
A ja przecież nie robię nic złego. Lubię po prostu geografię, a tą plamę to już w szczegulności. I nic nie poradzę na to, że taka beksa ze mnie.
Słoneczne poludnie pełne było oczu.
Te kilka godzin snu od kiedy niebem zaczęło rządzić słońce, nic mi nie dało. Nie rozrzużniałem snu od rzeczywistości.
Pijane moje myśli bulgoczą w głowie.
Jak co dzień poszedłem wyprowadzić mój taboret-skamlał okropnie. I jak zwykle musiałem spotkać się z politowaniem w oczach wszystkowiedzącej szarej masy. Gdybyście usłyszęli jak on biedny prosi i jak cieszy się kiedy dotyka mokrej zieleni trawy, napewno byście zrozumięli...ale nie, wy nie chcecie sluchać.
Dotykam ziemi i zaczyna się magia.
Czyjś uśmiech...cichy zamęt..stukot głów uderzających o kostki bruku...smutne uśmiechy dotykane przez mdłe dłonie przyćmionego światła. Uliczna paranoja. Chora rzeczywistość. Zwijające się w agonii czerwone krwinki...krew na ustach...uśmiech...Stukot niebytu....
Co znaczy być normalnym, kiedy wszystko wokól dawno już zapomniało czym jest normlaność?
Oops I didn`t again-rozbiłem pachnący napój i nastała ciemność. Zmęczony wróciłem z taboretem do domu. Mama poczęstowała nas ciasteczkami i było całkiem miło. Nie przeszkadzały jej nawet nowe plamy krwi na obrusie.
Teraz kładę się spac. Niezupełnie tak, bo leżę tu już kilka godzin...Zgasilem nawet gwiazdy, ale co z tego? Przyczepił się do mnie ten okragły i nie daje spokoju...Przyznał się nawet, że to on wypija moje wino i koniecznie chce zostać moim przyjacielem.
Chciałbym już zasnac...Dzięki Boże, że jak zwykle mnie wysłuchałeś
O to ja służebnica pańska....weź, Panie, moją pamięc, rozum i wolę....A On nic, cholera I do tego ta noc...
Mowię wam, nie rozmawiajcie nigdy z ksieżycem. To pijak, złodziej, a do tego opowiada świńskie kawały...