-Jasna cholera !
Kawałek potłuczonej szklanki tkwił w idealnym palcu Joanny.
Nie powinno się pić krwi. Zwłaszcza własnej. No ale mniejsza z tym.
Trzeba szybko posprzątać, Robert nie lubi bałaganu.
Uważając, aby nie ubrudzić nieskazitelnie białej koszuli zaczęła zbierać odłamki szkła. Czternasta szesnaście.
Powinien być za czternaście minut.
Zdąży jeszcze poukładać ołówki o równiuteńkiej długości w równiuteńki rządek. Poustawiać książki na półce pod kątem dziewięćdziesięciu stopni.
Sprawdzić czy na czarnej, ołówkowej spódnicy nie ma zbędnych zagnieceń ,na pończochach zaciągnięć. Czternasta dwadzieścia sześć.
Nerwowo zerka przez okno. Przyjechał.
Widzi jak wysiada z grafitowego volvo z zagranicznymi tablicami rejestracyjnymi.
Zmierza tym swoim pewnym krokiem w stalowym garniturze od Armaniego w stronę mieszkania.
Niedbale poprawia krawat. Z daleka widać, że jest zły.
Joanna stara się przypomnieć sobie wszystkie bezsensowne dowcipy o blondynkach, żeby odciągnąć umysł od myślenia. Nerwowo przygryza karminowe wargi.
Słychać jego kroki na schodach. Dźwięk przekręcanych kluczy.
-Wróciłeś. Wcześnie.
-Wróciłem- odpowiada nawet na nią nie patrząc.
Kładzie neseser na biurku, płaszcz wiesza na wieszaku w szafie.
Przedtem strzepuje z jego rękawów niewidzialny pyłek.
Robert nigdy nie rzuca rzeczy w kąt.
-Niech będzie. Najpierw będziemy się kochać, a potem cię zamorduję.
Popołudniowe słońce oznajmiało przechodniom nadejście wiosny. A i były jeszcze ptaki. Ptaki siedziały na drutach telegraficznych i odgryzały sobie głowy ...
A nie lepiej najpierw zabić, a później się kochać? - Nekrofil ;)))
Jak piękne ptaki, które potrafią zadziobać równie pięknie śpiewającego i wyglądającego kolegę ptaka.
Z zimną krwią. Truman Capote.
Perfekcyjnie Ci to opowiadanko wyszło ;)