deszcz bez wspomnień leniwe
chmury wypluwają pod stopy gdzie
rudego słońca po kryształach skaczą
promienie próbując w nich
na wieczność uwięzić swe
dusze
różowością piasek
jak mąka kroplą krwi
zabarwiona
wzbija się ku niebu namiętnie wiatru
ciepłym oddechem zmącony...
wszechobecny
zapach bez kwiatów pocałunkiem
na szyi kochanki osiadły tajemnicą
nozdrza łaskocze i drażni pospołu...
i chociaż
mówienie
co się myśli co
czuje w takiej chwili reliktem
przeszłości jest
raczej...
to widok ten
kurwa
zapiera dech w piersiach...
***
...Na razie nie im, bo jeszcze na zewnątrz nie wyszli.
Przewidywania astrofizyków okazały się na wskroś celujące. To zaiste druga ’Ziemia’, może nawet bardziej idealna od ’matki’. Pojawili się na niej jak... szczęśliwa adopcja dziecka z patologicznej rodziny. Najważniejsze, że było czym oddychać i co zanieczyszczać.
Wyjątkowo długie ’psss’ dobiegło końca. Dopiero teraz im zaparło. Głównie ’Nieprzyjacielowi’. Jako jedyny z nich palił. Cała piątka stała nieruchomo, zapatrzona w najpiękniejszy zachód słońca we wszechświecie. ’Widlakowi’ ...pociekło.
— Dobrze, że nie ma z nami ’Psa’ — usłyszeli w hełmach ’kwantyzujący’* głos ’Aty’. — Ten uczuciowiec zdjąłby skafander przez głowę i padł z wrażenia.
— Ostatni w ’widlaku’, zdycha — krzyknął ’Nieprzyjaciel’ i wskoczył za kierownicę.
Zaplątany w habit, który miał na skafandrze, zdechł ’Vadim’. Usiadł na wprost ’Lady’, na widłach, a ’Ata’ na butli gazowej. ’Nieprzyjaciel’ odpalił ’żółtego’ i zaintonował ’Give My Love to Rose’. Wspólne śpiewanie dodawało im otuchy i pozwalało zapomnieć o powadze ich misji. Kolonijny omnibus sunął powoli, co rusz wpadając w uskoki terenu, niebezpiecznie przechylając się na boki.
Po jakimś czasie, nie zważając na potencjalne zagrożenia, zdjęli hełmy i rozpięli kombinezony. Mimo zachodzącego słońca było duszno.
— ’Wiśnia’, czy możesz mi powiedzieć, co wy, ’cherrjanie’ robicie, że mimo swoich lat ’tak’ wyglądacie? — z symulowaną obojętnością w głosie przekrzykiwała rurę wydechową ’biała’.
— Nanowitalizacja wektorowa.
— Że co? Nie słyszę!
— Nanowitalizacja wektorowa! ...Dużo seksu i ’fotoszop’! — odpowiedziała wyraźnie zadowolona z oceny swojego wyglądu. — Seks rozluźnia górne warstwy skóry, a ’ps’ wyostrza rysy!
’Nieprzylaciel, siedzący pomiędzy interlokutorkami, pogładził się po zarośniętej twarzy o bardzo ostrych rysach... ’Vadim’ również nie ustrzegł się ’odruchu Pawłowa’...
Odkąd opuścili ’Narano’, upłynęła prawie godzina. W międzyczasie, wspinali się po różowych wydmach, mijali urokliwe bagna, przeciskali przez kamienne wąwozy.
Zatrzymali się dopiero na wzniesieniu, z którego rozpościerał się przepiękny widok na najbliższą okolicę. Małą, bujnie porośniętą dolinę z jeziorem o krystalicznie czystej wodzie. Istna ’oaza spokoju’ pośród kosmicznej zawieruchy. ’Ata’ z ‘wisienką’, węsząc niepowtarzalną okazję do kąpieli, błyskawicznie zaczęły się rozbierać, gdy nagle, chwycone w pół przez ’Vadima’, powalone zostały na ziemię.
— Bądźcie cicho — wyszeptał kładąc palec na ustach. — Tam ktoś jest... na pomoście — wskazał ręką na brzeg jeziora.
(przerwa na reklamę...)
Stado wypełnionych po brzegi kieliszków stało na barze i z niecierpliwością wpatrywało się w ’Psa’. Musiało jeszcze trochę poczekać, bo właśnie następny widelec tracił swój pierwotny kształt, i w zręcznych łapkach zamieniał się w trofeum dla pierwszych śmiałków — odkrywców ’Glisty’.
— Ty mi kurwa całą zastawę połamiesz — zaniepokoił się barman.
— Spoko, tylko pięć potrzebuję. Reszta to niedoróbki. Dasz wygibasy ’3.14’, to ci je wyprostuje.
— Chyba cztery? ’Ata’, ’Vadim’...
— A ’widlak’ to chuj? Taki jakiś mało czuły jesteś — wychyliła kieliszek i z obrzydzeniem spojrzała mu w oczy.
Wszyscy z niepokojem czekali na powrót zwiadowców. Niektórzy, dla zabicia czasu, grzmocili po łbach ’świętojańskie’, które ostatnio rozmnażały się nad wyraz sprawnie. ’Pies’ nie grzmociła, bowiem widok krwi (w tym menstruacyjnej), doprowadzał ją do histerii. Z braku lepszego zajęcia piła, paliła i wyginała widelce według własnego pomysłu i widzimisię.
(przerwa na reklamę)
’borunsky’ prosił, by mu nie przeszkadzać, bo właśnie gra z ’madchen’ w ’rozbierane’ bierki. Wygrywał.
(przerwa na reklamę)
— Surykatka, sernik, sezonowo, sentymentalnie... Jeszcze raz to samo — powiedziała, leżąc twarzą na blacie i odgarniając na boki puste kieliszki.
— ’Pies’, już wystarczy. Wypiłaś i wygięłaś wszystko, co miałem. Idź się wyśpij, to ci dobrze zrobi.
— Te, nie pierdol — warknęła mu po imieniu. — Ty jesteś po tej stronie, a ja siedzę po tej. Ty polewasz, a ja piję. Jasne? — z trudem skalibrowała wzrok i stukając palcem w blat wskazała nowe pastwisko.
Po chwili, kolejne ’stado’ kieliszków pasło się na barze. Odwróciła głowę i błędnym wzrokiem wodziła po pustej kantynie. Od dobrej godziny byli sami. Ona i barman. W nienagannie czystej koszuli, z twarzą bez emocji, stał na wprost niej i przeglądał pod światło wycierane szkło. Wiecznie gotowy by służyć. To najlepsi słuchacze — pomyślała. Uważni i zawsze biorą twoją stronę. Zawsze przytakują i współczują. Lepsi niż konfesjonał. Nie pouczają i nie zadają jebanej pokuty.
— Eee, panie ładny... Myślałeś ile człowiek może znieść? Przetrwać? — spytała, wlewając w siebie kolejną porcję wódki. — Rozmawiałam kiedyś z ’Luką’, o naszej przeszłości... O tym piekle, w które się bawiłyśmy, dopóki nie straciłyśmy kontroli... Dopóki nie odeszłam, żeby wrócić i wiedzieć, gdzie jest moje miejsce... No taa... Ty jej nie znasz — ponownie próbowała skalibrować wzrok, po czym odpuściła i machnęła dłonią jakby odganiała muchę. — Cholera, zrobiłyśmy to same... Hmm, zabawne... Przeżyłyśmy tyle śmierci i odrzucenia — łokieć omsknął się z blatu i przypieprzyła głową. — Kurwa, mam nadzieję, że to cały pakiet, jaki życie ma mi do zaoferowania — opróżniła następny kieliszek i wytarła rękawem ochlapane usta. — I wiesz co ci powiem? Tak sobie myślę, że stąd bierze się przyjaźń. Ze szkoły przetrwania... Pierdolony survival... Spomiędzy kilogramów dragów, rozbitych butelek i prochów na wszystko. Tylko kurwa nie na ból! — wrzasnęła i uderzyła pięścią w bufet. — Wytłaczasz ją z chęci walki, zabijania. Dla kogoś — kontynuowała, zgniatając w dłoni od dawna martwego peta.
— To przyjaźń — wtrącił.
— A o czym ja kurwa mówię, co? Bardzo egoistycznie, nie? ...Taaa. Jeśli miałabym wybrać, z miliona ludzi, wybrałabym ją. Bezbłędnie.
Podniósł nieprzytomnego ’Psa’ z podłogi i zadzwonił po ’Ripa’.
— Drobnoustroje, drabina, drewno, dziwnie, dziwka, dźwięk, domino, dorato, domowe, dorastanie, dobranoc... — mamrotała pod nosem naciągając koc na głowę drugiego ’ja’.
___________________________________________________________________________________________
* — efekt uboczny cyfrowej obróbki dźwięku, gdy przegnie się parametry.