Zamknęłam drzwi i poszłam do kuchni, aby zaparzyć dwie herbaty o gorzkim smaku nihilizmu.
Wieczór powoli rozpływał się w pitagorejskich trójkątach deszczu...
Marzenia opadły na dno wraz z fusami.
Herbata jak zwykle wystygła. Czas chowasz na dnie w kieszeni.
Po prostu patrzymy przez inne okna. W inne okna PCV.
Ty oddychasz spalinami. Miasto oddycha mną.
Nigdy nie miałam kota. Kot nie miał mnie.
A elementarzowa Ala już dawno przestała mieć go gdzieś.
Wolimy nie rozmawiać.
Zaszywamy sobie usta naiwnie wierząc w predestynację.
Krzywym nogom życia podkładamy zdarte łokcie.
Gdzieś w kosmosie gniją drzewa.
Na ziemi zbieramy ich owoce. Z przepełnionych kieszeni umyka robaczywe szczęście.
Bezwartością z dodatkiem witaminy E smarujemy chleb powszedni.
Za mamusię, za tatusia i za tysiące niedopalonych papierosów niszczących glebę.
Gdzieś w przestrzeni zatrzymują się suche krople hedonizmu.
Niebo ciemnieje patrząc na niemy świat.
Moje płuca nie akceptują biernego tlenu. Społeczeństwo ulatnia się z dymem.
I wolałabym kłamać, zatrzymując niedopowiedzenie pełzające po twoim policzku.
Syndrom niespełnionej gąsienicy.
Anioły rysują własne piekła w idealnych wymiarach.
Jesteśmy za bezpieczni, by wisieć pomiędzy ścianą a ścianą, udając wahadła.
Przypadkiem zapominasz jaki mam kolor oczu.
Przemilczasz codzienność.
A ja zakładam kolejne okulary. Nie różowe.
To życie bezdusznie landrynkowieje.
I pamiętasz przecież o tych wszystkich podartych liściach rozrzuconych przez jesień.
Zrywała wtedy z cyklicznością, przerzucając samotne loki przez ramię.
A może tylko zapomniałam się obudzić, nie zauważając kiedy przyszedłeś.
Bezmyślną nagość przesłaniał zapach porannej kawy ...
(coś ja dzisiaj przesadzam z tymi maxami)
"Ty oddychasz spalinami. Miasto oddycha mną.
Nigdy nie miałam kota. Kot nie miał mnie.
A elementarzowa Ala już dawno przestała mieć go gdzieś"
Ale przecież nie zawsze zadowoli się wszystkich. Jedni wolą dobitniej, inni - z pożywką dla wyobrażni.