A może tylko zapomniałam się obudzić, nie zauważając kiedy przyszedłeś.
Bezmyślną nagość przesłaniał zapach porannej kawy ...
I wtedy usłyszałam dźwięk budzika i tłuczonych fantazji.
Wyszłam z łóżka zanurzając stopy w dywanie przesadzonej normalności.
Nie pachniało kawą.
Czuć było tylko zapach przypalonej beznamiętności.
Zdejmując nocną koszulę przez głowę skierowałam się do łazienki.
W lustrze grymas zniechęcenia mieszał się z poranną nutką udawanego optymizmu.
Prysznic i radość.
Płyn do kąpieli i szeroki uśmiech.
Makijaż i pełnia życia.
A czy nie pomyślałeś, że może ja nie mam ochoty z tobą milczeć?
O tym jak bardzo mnie kochasz i o wymianie pompy paliwowej.
O czym ja mam z tobą myśleć.
Oczekujemy innych wschodów słońca.
Moje zazwyczaj zachodzi. Z kimś innym.
Za oknem ucieka Czas zegarom Salvadora.
Ma wysokie buty i potłuczone oczy.
Skądś znam tę twarz.
Sąsiednie balkony trzepią świątecznie dywany.
Latające dywany przetrzepują kieszenie.
I świat zakochuje się.
Nie we mnie.
Nie łudź się, w Tobie też nie.
Wypalone świetlówki tańczą z wiatrakami. Walczą z wiatrakami.
Spóźniona zimowa aura ma fioletowy smak.
Poczujemy się bezpiecznie zwisając z dachu.
Nie wylęgnięte ptaki wolności.
Już za sto lat.
Tylko poczekaj ze mną, pijąc herbatę, przekręcając szklankę do góry dnem.
Nie wylej ani kropli.
Policzmy wszystkie nasze rzęsy.
Zdefiniujmy kolory zagubionych oczu.
Widelce i łyżki zagrodzą nam okna. Do (przed)pokoju.
Nie lubię smaku cynamonu.
To Ty rozlałeś wtedy czerwone wino na niebie.
Padało całą noc.
Rośliny zapominały o kiełkowaniu.
Niedopowiedzenia znów owijały mi się wokół łydek.
Lekko odgarniałeś mi włosy i szedłeś malować świat.
Naprawiać cieknące krany rzeczywistości.
Zaczekaj chwilę. Pieprzeni hydraulicy z całego świata dzwonią do drzwi...
Jutro też będzie dzień i szklanka pełna nadziei.
Na pewno nie jest to wiersz.
Pozdrawiam