Na samym środku owej przestrzeni w białej, lekko popękanej filiżance imitującej tron siedział On.
Owinięty w czułe światłowody Pan Trzech Czwartych Świata.
Palce trzymał złączone, spojrzenie tkwiło zawieszone gdzieś między nieistotnymi galaktykami.
Mrugnięciem oczu wyznaczał rytm, mimiką dyktował prawo, umrówkowując po części nie istniejące społeczeństwo.
Zdawało się, że nas dostrzegł.
Z całą swoją łaskawością i boskością.
W filiżance zagotowało się od nadmiaru niespełnionej władzy.
I już widziałam jak zamierza wstać i wbić w nas ślepe ostrze swojego wyartykułowanego, świętego jestestwa...
Strona wygasła. Ponów próbę.
Wypiłam do dna szklankę wymuszonej, kwaśnej awangardy bez lodu.
A raczej wypiłabym, gdyby ktoś z naszego potłuczonego towarzystwa zabrał je ze sobą. Retrospektywnie stwierdziłam jednak, że jestem usprawiedliwiona, ponieważ przecież Pan Jasnowłosy wymusił na mnie tę krajoznawczą wycieczkę i nawet nie pozwolił się spakować. Połknęłam więc dwie pastylki o bliżej nieokreślonym składzie.
W normalnym życiu nigdy bym nie dotknęła, a tym bardziej nie pozwoliła przedostać się do organizmu aż tak niezdefiniowanym pastylkom.
Niestety miejsce, w którym się znajdowałam było ograniczone ze wszystkich stron kopułą irracjonalizmu.
Co więcej na straży tej pozaumysłowej przestrzeni stali bezpartyjni Wszystko i Jedno. Zaczęłam się zastanawiać gdzie w tym wszystkim jest miejsce na obiecane mi zewnętrzności. Wtedy Pan Jasnowłosy, który coraz częściej odgadywał moje myśli, zaczął wymachiwać celuloidową panoramą przekreślającą wyobrażenia.
Znów rozbolała mnie głowa.
To pewnie jakieś paranormalne manipulacje albo nieprzytomny stan OOBE.
Dlatego nie czułam nic, przeczuwając najgorsze.
Chodniki pokryły się gęstą siecią słów, które przez ostatnie tygodnie szumiały mi w głowie. Zaczęły gryźć mnie w stopy.
Dlaczego nie miałam butów?!
Próbowałam zdeptać je wyimaginowanym obcasem.
Hipnagogi. Tak jak myślałam.
Wszystko zdawało się krystalizować.
Lecz właśnie wtedy..