31

Said Muslim

    Stał na przystanku, papieros powoli dogasał, nie myślał o tym. Nie myślał też o tym, że stoi w kałuży, a jego białe sznurówki nasiąkają brudną wodą Pragi. Trochę kropiło, było już dość ciemno, a to ta część Warszawy, którą niekoniecznie zamieszkują młode małżeństwa. Miał w uszach słuchawki, sączył się z nich głos Jill Scott, dreszcze przebiegały mu po skórze, a oczy robiły się powoli szkliste. Spojrzał w górę. Tak, to wina kapuśniaczka. Jest twardy. Już go nie obchodzą wojny, bezdomne psy i starzy ludzie. Kogo okłamuje? Jill przeszywa go głosem, podeszwy przylepiły się do błota, a łzy popłynęły nadzwyczajnie łatwo jak na chłopaka z bloku. Rozejrzał się po przystanku, nie było nikogo. Wreszcie nie musi się wstydzić tego, że każde zło rani go do samej podszewki. Wyciągnął telefon, na zegarku 22:10. Stoi tu już dobre pół godziny, a nic nie przyjeżdża. Zagląda do rozkładu. Gdy Jill przeciąga "a" w "day" całym jego ciałem wstrząsają drgawki. Gdzie ten  p i e r d o l o n y tramwaj? Patrzy na tory, a one na niego. Trochę się zakłopotały, że nie potrafią mu pomóc i szybko odwróciły wzrok. Wyciąga paczkę Marlboro Gold. W chwili, gdy ma już odpalić kolejnego papierosa słyszy dzwonek tramwaju, trochę jakby zza szyby, i jeśli to w ogóle możliwe to wydawało mu się, że na tym dźwięku było bardzo dużo kurzu. Spojrzał na numer. 31 głosiły grube, niegdyś pewnie czarne, a teraz wyblakłe bezlitosne cyfry. Kurwa, nie mój! - zaklął pod nosem. "Daaaaay" przypomniała o sobie piosenkarka. Kolejna seria drgawek - lubił to uczucie. Nigdy nie widział tramwaju z takim numerem. Owszem, po Pradze jeździły 13, ale nawet bardzo pijany motorniczy nie mógłby z tego zrobić 31. Trudno, może ten zabłądził. Niedaleko jest zajezdnia, pewnie jedzie stamtąd. Sprawdził rozkład w bocznej szybie tramwaju. Na tablicy widniał tylko jeden wielki napis - CENTRUM. Super! – pomyślał. Tam właśnie jechał. Niemal wskoczył do tramwaju, gdy coś bardzo mokrego i wręcz odrażającego chwyciło go za kostkę. Cojestkurwa? To tylko sznurówka. Spokój. Dopiero teraz zobaczył, że tramwaj jest bardzo stary i z pewnością zabytkowy. Brak w nim było wszelkich oznak użytkowania na linii Centrum - Praga. W środku było bardzo dużo osób. Kilka z nich jakby znał, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Nie widział dokładnie rys ich twarzy. Często tak miewał po tym jak opłakiwał świat. Wewnątrz siebie - tak to nazywał.
    Brzydził się tym, że jest mazgajem, że kumple w szkole się śmieją z jego zainteresowania poezją, filozofią i walką o lepsze jutro. Sam nieraz to wyśmiewał. Próbował być twardy jak Tony Montana. Wyszło z tego tyle, że nie mógł wytrzymać ze sobą nawet minuty. Wolał już umierać każdej sekundy oglądając "Idź i Patrz" niż się oszukiwać. Całe życie szukał sam siebie wewnątrz siebie. Bał się zwierząt, które w nim drzemały. Pielęgnował strach i żal, które zagościły w jego psychice i nie zamierzały się nigdzie wynosić.
    Pośród ludzi w tramwaju (mimo tego, że było ich bardzo dużo i wszyscy siedzieli) znalazł jedno puste miejsce. Przed nim jechał dziwny gość. Zastanawiał się, kto kazał tamtemu biegać po mieście o 22 w starym i strasznie brudnym wojskowym mundurze z kabekaesem w ręce? Może wracał z inscenizacji powstania 44'?

    Nie liczył przystanków, nie dojechali jeszcze do mostu. Dla pewności spytał jakąś miłą staruszkę siedzącą obok, czy ten tramwaj  n a   p e w n o  jedzie do Centrum.


- Tak, tak. To Twój tramwaj, młody człowieku.


    Czyli Centrum. Teraz może się odprężyć. Jechali już jakiś czas, a zegarek na złość jego zmysłom pokazywał 22:15. Podróż wydawała mu się nadzwyczaj przyjemna jak na tę godzinę i miejsce. W środku było jakby trochę pomarańczowo, co stanowiło świetną konkurencję dla szarości prozy dnia codziennego, a jego dotychczasowa szarość nie chciała się wyprać w Vizirze. Jakieś niedefiniowalne ale przyjemne uczucie, które ogarniało go gdy był otaczany przez pomarańczową aurę, rozleniwiło go na tyle by zapomniał gdzie ma wysiąść. Kilku ludzi na przedzie tramwaju rozmawiało o czymś ze sobą. Jeden z nich, co zaskoczyło go bardzo, był murzynem, nosił staromodny garnitur rodem z lat 50-tych, a na nosie miał okulary w czarnych, oldschoolowych oprawkach. Drugi z nich był trochę przygarbionym staruszkiem, o bardzo miłej twarzy z niegasnącym uśmiechem. Gdy spojrzał na trzeciego nie mógł wyjść ze zdziwienia. Był to niewysoki mężczyzna w okularach z okrągłymi szkłami, ubrany w coś na kształt togi. Grupa wyglądała co najmniej egzotycznie, zwłaszcza w tym starym warszawskim tramwaju. Wszyscy trzej wymieniali się poglądami. Nie przeszkadzali sobie, choć każdy miał inny sposób ekspresji swoich myśli.

    Wyjął słuchawki by choć trochę podsłuchać o czym dyskutują.

    Uśmiechnięty staruszek skierował swój wzrok na czarnoskórego towarzysza, a gdy mówił widać było, że waży każde słowo. Cały czas uśmiech rozpromieniał jego twarz. Mogło by się wydawać, że ogrzewa zbolałe serce. A może tak właśnie było?

  - Malcolmie - staruszek wymienił imię, a Jemu coś zaświtało w głowie - Zdecydowanie masz rację, ale czy na pewno walka to najlepsze rozwiązanie?
  - Ależ Karolu, oczywiście że nie. W tej chwili jestem najbliżej skłonienia się w kierunku idei Mahatmy. - mówiąc to spojrzał na niskiego człowieka, który cały czas zachowywał spokój i nie próbował nawet dochodzić swoich racji w dyskusji.

 


    Stało się wszystko jasne. Uderzyło go to tak mocno, że miał wrażenie jakby jego mózg oszalał, a zmysły przekazywały sprzeczne komunikaty. Świat wokoło zawirował. Zrobiło mu się na chwilę ciemno przed oczyma, a po chwili ujrzał swoje ciało z innej perspektywy. To bardzo dziwne uczucie, nie przeszkadzało mu, skupił całą swoją uwagę na żołnierzu, który pierwszy podbiegł do jego ciała. Słyszał rozmowę a raczej krótkie, wykrzykiwane i urywane słowa. Rozpoznał już w tym młodym kawalerze Krzysztofa Kamila B., a starsza kobieta była mu dobrze znaną z okładek książek Zofią N. Słyszał jeszcze głosy Martina Luthera Kinga, Malcolma X, Karola Wojtyły, Mahatmy Gandhiego, Jasira Arafata, Charlesa Augustusa Lindbergha, Wandy Rutkiewicz, Mohammeda Mossadegha, Kamila Cypriana Norwida, Jerzego Popiełuszki, Jacka Kuronia, Marka Kotańskiego i wielu, wielu innych ludzi, których zawsze podziwiał, którzy byli marzycielami, myślicielami, nie godzili się na zło albo walczyli i spełniali marzenia. Byli też tacy, których nie poznawał, nie byli wcale znani, a świat nigdy nie nagrodził ich za poglądy, przekonania, czy to jak walczyli w słusznej sprawie. Tramwaj był pełen przyjaznych ludzi. Ludzi, którzy jak nikt inny rozumieli jego łzy z przystanku.

 
    Potem wszystko znikneło.

        A On? Zatapiał się w czarnej nicości, zewsząd dobiegały głosy jego idoli i tych którzy mogliby nimi zostać gdyby tylko ktoś dał im szansę. Mimo braku fizyczności, który mu doskwierał, czuł, że jego uszy świdruje aż do samej czaszki i dalej w głąb dzwięk głosów. Dobywały się zewsząd. Słowa nie miały znaczeń, a języki wróciły do czasów sprzed Wieży Babel. Tylko ON nie znał już żadnego.Wszystko narastało, stawało się nie do wytrzymania, jak gdyby przytykał ucho do szklanki, gdzie zamiast jednej schwytanej osy jest całe stado rozwścieczonych szerszeni.

    Obudziło go słońce świecące mu na twarz. Poderwał się i szybko rozejrzał dookoła. Nadal był w tramwaju, a wszędzie na około znów wrzały dyskusje. Wiedział już, że to jego miejsce, że TU chce zostać. Już do końca.



    Chciałbym Was prosić, abyście, gdy kiedyś zobaczycie tramwaj linii 31, pomachali jego pasażerom, z pewnością się ucieszą. A jeśli zatrzyma się na Waszym przystanku, może to znak, że powinniście wsiąść?

Said Muslim
Said Muslim
Opowiadanie · 7 kwietnia 2008
anonim
  • .
    ‘...kostkę.Cojestkurwa ?’
    ...kostkę. Cojestkurwa?

    ‘...KBKS'em w ręce?’
    ...kabekaesem w ręce?

    ‘n a p e w n o’
    ‘n a   p e w n o’ – bardziej oddziel (trzy spacje)

    ‘...wVizirze .’
    ...w Vizirze.

    ‘czarnychold-schoolowych’
    czarnych oldschoolowych

    ‘- Malcolmie- Staruszek’
    - Malcolmie- staruszek...

    ‘Swiat...’
    Świat...

    ‘...na chwile...’
    ...na chwilę...

    ‘...wszedzie...’
    ...wszędzie...

    Wcale nie jestem pewien, czy to wszystko.
    Jesteś wypłacalny - drogo to będzie kosztować:
    http://www.wywrota.pl/artykuly/15514_cen...

    Interpunkcję zostawiam o!boskiej Ataraksji – niech też sobie zarobi. ;)

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    tajemna
    Malboro - Marlboro :>

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    tajemna
    Kurońa - Kuronia

    · Zgłoś · 16 lat
  • zimmerman
    ok, ja nie będę poprawiać teraz błedów. wczoraj już Ci powiedziałam, niesamowicie mi się podoba. wprawdzie brakuje mi tu czegoś, ale i tak na jest prawdę świetny. i mam nadzieję, że to jednak nie jest ostatni tekst który tu opublikowałeś.

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Pies.
    tak. dobrze jest.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Said Muslim
    oznajmiam że wszelkie błędy jako mogły być zostały poprawione :)

    za pomoc w korekcie dziękuje przede wszystkim Zimmerman aka siostrażyd.

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    jestem pod wrażeniem Said...
    poczułam tę Warszawę i ... kurcze, wzruszyłam się. jesteśmy z różnych pokoleń, ale zdumiała mnie intensywność myśli, niesamowita wrażliwość u człowieka, który mógłby jak większość - machnąć ręką na historię, na idee, które są dziś jak "czasu kurz"... Ty - nie. I pokazałeś, że `oni żyją wciąż`. wzruszyłam się Said... i przyznaję się do tego otwarcie :))
    korektę interpunkcji i jeszcze dwóch miejsc w tekście zrobię po cichu :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    nie wiem, jak inni... ale masz moje osobiste wyróżnienie za ten tekst :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    i do publikacji...

    · Zgłoś · 16 lat
  • .
    Czasy się zmieniają.
    Kiedyś tę drogę pokonywało się przez rzekę, a teraz... tramwajem.

    Ode mnie też *. ;)

    · Zgłoś · 16 lat
Wszystkie komentarze