Czekałam na powrót tych dni o największej przejrzystości. Blisko sto procent obecności pary wodnej w powietrzu sprawia, że wszystko widzi się lepiej i wyraźniej, oko łatwiej wychwytuje fakturę powietrza, ciepła oddechów, kropel na liściach potencjalnie obmytych z kurzu. Najczęściej zjawisko występuje bezpośrednio po deszczu, przy podniesionej wilgotności i mokrych chodnikach. Doświadczasz wtedy zetknięcia z wyjątkową barwą miasta, ciężkim niebem dającym wrażenie obsuwania się na głowy.
W takie dni unosi się nade mną poczucie niepokoju - wiem, że coś wisi nad miastem. Dotknęłam tego dokładnie kilka dni temu, teraz chorobliwie doszukuję się podobnych znaków. Niektórzy chodzą w dziwnym pół/śnie, w letargu z którego nie można się przebudzić, oczy mają zamglone i nie otwierają ust. Ale nie ich boję się najbardziej.
Mogłabym uznać za przypadek stykanie się z dziwactwami wszystkich obcych miejsc czy nie/znajomych mi ludzi, mijanych podczas kolejnych dni. To te ulice o sklepach, w witrynach których pojawiają się ludzkie głowy manekinów barwy ciemnego kremu. Bez wykończonych ust, z oczami o braku tęczówek i syntetycznych rzęsach prezentują sztuczne włosy peruk. Są to też osoby sprawiające wrażenie nieprzewidywalnych, z ciekawą barwą obłędu w oczach. Przy zetknięciu naszych spojrzeń, czuję się jak wodna para, tak samo niedostrzegalna - prześwietlają moją sylwetkę na wylot. To ten mężczyzna jednorazowo spotkany na schodowej klatce, mający problem z otworzeniem bramy do przedsionka z windą. Stojąc na półpiętrze odchylał jedną ręką starą, wytartą połę kurtki, zakrywając tym samym drugą dłoń trzymającą kuchenny nóż o pomarańczowej, plastykowej rączce. To odwiedzony wczoraj członek własnej rodziny - ta starsza kobieta zgniotła w palcach żywą muchę. Wrzucając ją do doniczki z stwierdziła, że dzięki temu ziemia będzie bardziej żyzna a roślina wypięknieje.
Tyle razy ktoś zarzucił mi, że przechodzę na czerwonym świetle ryzykując szczęście młodego, niewykorzystanego życia. Tym razem skręcający na prawoskręcie tramwaj jazgotliwie dzwonił w niecierpliwym oczekiwaniu. Obróciłam głowę w jego kierunku zauważając, że to ta starsza kobieta obok mnie stoi dokładnie pomiędzy szynami, na samym środku torów. Chwyciłam ją za ramiona i przeniosłam, przestawiłam, przesunęłam w bok - a przesuwałam ją delikatnie i bez oporu, poruszała stopami przy kolejnych krokach wyraźnie jednak dając mi poczucie, że sunę nią niby po lodzie, unosiła się w powietrzu własną nieokreśloną ścieżką. Nie popatrzyła na mnie, nie powiedziała nic, tramwaj przejechał po skrzypiących torach napawając obawą, że może i tym razem się wykolei. Kobieta stała dalej wpatrzona w dal, której nie było - kamienica zasłania potencjalne widoki - jej twarz nie wyrażała jednak troski: twarz spała.
Wieczorem mówili o dziwnych zjawiskach atmosferycznych - pojawiły się nad Polską opady diamentowego pyłu najczęściej występującego na obszarach Antarktydy. Widoczne było również podwójne słońce - oko ludzkie odbiera dwa krążki, dwie słoneczne tarcze zamiast jednej. Taki bonus, gratis, oferta specjalna dla świata.
W jednym z tramwajów dziewczyna osunęła się na ziemię. Z białkami oczu zwróconymi ku górze, bez źrenic. Podnosząc ją - uczepioną kurczowo jednego z uchwytów - spytałam czy wszystko jest w porządku. Odzyskując trzeźwość spojrzenia odparła, że trochę tu duszno, trochę zbyt gorąco, że mogłabym otworzyć jedno z okien bo ona nie ma na to siły. Tramwaje zakleszczyły się wtedy w trójkącie - było to na jednym ze skrzyżowań, gdzie tory tych trzech pokrywały się - zamykając w swoim środku osobowy samochód. Myślałam wtedy, że może to auto zniknie razem ze wszystkimi nieświadomymi pasażerami, tak jak statki znikały w bermudzkim trójkącie. Jednak ku mojemu rozczarowaniu nic takiego się nie stało.
I pojechaliśmy dalej.
'pół-śnie'
półśnie