Teraz się zaczynają dziać istotne dla całej historii biegu rzeczy... Czyli gadka szmatka, bo nikt nie lubi krępującej ciszy...
(Kabina Flasha...)
Mendoweszka szwendała się po szyi Flasha. Była zbyt kompetentna by sama odebrać sobie życie, więc łaziła w tę i we w tę czekając, aż ktoś się zlituje i ją isknie, przerywając samotne, nikomu niepotrzebne życie.
Naiwnie wsunął dłoń we włosy i potrząsając czupryną, po raz kolejny próbował się jej pozbyć.
— Pieprzony pacyfista — pomyślała.
— Co, znowu ona? — spytała Pies przysuwając się do jego pleców.
— Mhy...
Zwinnymi łapkami przegarniała kołtuny wypatrując ofiary.
— Jesteś niezwykłym człowiekiem — szepnęła mu do ucha.
— A ty znawcą charakterów.
— Wiesz co, Flash... Nigdy tego nikomu nie mówiłam, ale czuję się taka niespełniona, pusta... Jakby mi czegoś brakowało.
— Matury — z uśmiechem, wjechał jej na ambicję.
— To też... Ale mnie chodzi raczej o perspektywy. Przecież my się tu kurna zanudzimy na śmierć.
To zwierzenie w niczym go nie zaskoczyło. Od chwili lądowania ’turystów’ jego głowę znowu zaprzątała myśl o Ziemi. No i mendoweszka.
(w tym samym czasie, w lofcie Puszich...)
Było jak w filmie. Piękni, szczęśliwi, ...spasowani. Jak Angelina z Bradem... Flip z Flapem. Jak szal z szyją Isadory Duncan*. Podczas wieczornych rozmów przy kominku tworzyli epizody, kreowali role i... rozdawali autografy. Jakby ręką mistrza Woodiego, pisali najpiękniejszy scenariusz swego życia. Jej marzyła się kobieta wyzwolona, manifestująca bez wstydu pragnienia i preferencje, traktująca mężczyzn jak obiekty seksualne. Takie ’Lie with me’ z odrobiną ’Into the wild’. Jemu... ’Brokeback Mountain’ (?). Podróż w nieznane... W poszukiwaniu przygód i swojego prawdziwego ja. Istniała szansa na kolejne Bollywood.
Był scenariusz, była obsada, była też słuszna koncepcja. Tylko czasami, kiedy późną nocą spoglądali w gwiazdy, nachodziły ich wątpliwości... Czy podołają udźwignąć swoje role? ...Może przydałby się ’best boy’**?
(Miss wiśnia’s best boy), przed kolejną upojną nocą: — Będzie dobrze, nie martw się. Starmosisz go jak sokowirówka marchewkę...
(Mr. Puszi’s best boy), stojąc przed lustrem, przy porannym goleniu: — Byłeś dzisiaj świetny. Istny zwierzak. Jestem pewien, że na długo to zapamięta. Prawdziwa masakra...
Jednak do pełni szczęścia czegoś im brakowało. Na ’gliscie’ nie było... kina.
(w tym samym czasie, w pracowni ’madchen’...)
— Słuchajcie chłopcy — mówiło poważnie rozdrażnione, podając drinki. — Macie ambicje, nie macie... Wasza sprawa.
Vadim z ’borunskim’ popatrzyli na siebie ze zdziwieniem, po czym ponownie skierowali wzrok ku ’madchen’.
— Zobaczcie sami... No zobaczcie — podsunęło im pod nosy wypielęgnowane dłonie. — Poranione od igieł palce, wory pod oczami, stargane nerwy... Ach, Paryż, Mediolan — podeszło do lustra i delikatnie dotykając wciśniętej za ramę widokówki z rozrzewnieniem spojrzało na Bois de Boulogne***. — Tam jest przyszłość, tam potrafią docenić prawdziwą sztukę... Widzieliście ich? Przyszli na pokaz, a nawet się nie przebrali. Niewdzięczni ignoranci...
Usiadło w fotelu, rozsunęło bonżurkę, i gładkimi ruchami nakładało na piersi najdelikatniejszy krem pod oczy.
— Przecież wszyscy się zgodziliśmy — odezwał się Vadim, odkładając na onyksowy blat konsoli pustą szklankę.
— I to był błąd, trzeba było protestować, walczyć. To... To było porwanie. Och... — westchnęło i jedwabną chusteczką otarło kąciki ust. — Zagramy w bierki?
Znowu spojrzeli na siebie i... odczytali własne myśli:
— Ziemia.
(w tym samym czasie, w apartamencie ‘boskiej’...)
— Kochanie, podniecasz mnie...
— Jesteś pewna, że to ja? — chcąc się wymigać, Rip przeszedł do ataku. — Z wami tak zawsze. Ciągle próbujecie wpoić nam swoje wartości. Jedyne co w małżeństwie jest fajne, to to, że ludzie wiedzą, że nie jesteś homo.
— ...Jestem w ciąży.
— Czemu nie jestem kurwa zdziwiony?
— To nic osobistego, ale fiut z ciebie... Wracam do mamy.
— Że niby gdzie?
— Na Ziemię, i to natychmiast.
— I za to cię, Mariolka, szanuję.
(w tym samym czasie, w pustelni urughaiskiej...)
— Trudno mi mówić o tym, czego w zasadzie nie pojmiesz — zerwał się z fotela i nerwowo zaczął chodzić po samotni, gdyż poczuł w trzewiach, że zbliża się ten moment. — W każdym razie nie teraz, bo chwytam właśnie wrażenie siebie — mówił coraz głośniej i szybciej. — Wrażenie własnego dotyku, chwili obłędu — złapał w dłonie głowę i rwał włosy rozrzucając je na wszystkie strony. — Taaak! i ciepła spowitego poza deszczem — krzyczał w ekstazie. — Harmonii sprzed wielu lat dźwięczącej lekkością wiatru o wielu barwach i snach! Boże... chwyć ’parkera’! Teraz! Notuj... Wiersz będzie!
ubierają czarne skrzydła
sutanny wyciągniętych rąk
pod znakiem ciała
że wiekuiste są dobra zwane
modlitwą wszeteczną
jak płomień asurbanipala
przetopiony w absurd
niemych przebiśniegów
naiwności ****
Opadł bez sił na szezlong.
— Ale mnie poniosło, że taki woal pióra... ...I co o nim sądzisz?
— Egzystencjalny, acz trochę niechlujny — zrecenzowała ’mina’, wypluwając z muszli resztki dennego osadu. — Jakoś tak zagranicznie, z paryska... Wybacz krytykę, ale tylko w takiej makramie dopłynął do mnie.
— Przez moment pożałowałem, że w ten sposób dałem upust własnemu lękowi, gdyż pojęcia nie miałem, kim jest głos o fortepianowym tonie. Pojęcia nie miałem co, lub kto, za mną stoi.
— Tak... I mnie ta historia wybitnie przytłoczyła.
— Spodziewałem się po sobie zaiste więcej... Serdecznie pozdrawiam!
__________________________________________________________________________________________
* — właściwie Dora Angela Duncanon, tancerka amerykańska. Zginęła w czasie jazdy otwartym samochodem, gdy jej szal wkręcił się w nieosłonięte koła.
** — wg śp. Zygmunta Kałużyńskiego; koleś, który bierze kasę za pieprzenie (na planie filmowym) gwiazdom kina, jakie to z nich kurna geniusze, jak pięknie właśnie zagrali scenę... i w ogóle, że są debeściaki.
*** — Lasek Buloński
**** — ’...Rozłożone Bólem Wiersze’ — wiersz autorstwa Urughai vel Mithril.
Nie widzę błędów, jeśli się mylę wybaczcie i uświadomcie, ja dziś niepełnosprytna jestem :)
Czytając moment natchnienia Uru, pośmiałam się - z tak mocno obrazowego opisu...Uru w akcji to niczym Chopin po wykonanej etiudzie:).
Być może dlatego, ze nie wszystkich dobrze znam :)
Niektóre są 'ich autorstwa', a nie które kwestie są 'obce' i 'wsadzone' w ich usta...