Mieszkałem w jednym z bloków katowickiego osiedla. Jak każde osiedle, także i to nie różniło się zbytnio od wszystkich innych polskich blokowisk. Wszystkie były szare i wręcz szablonowe. Projektowane przez tłustych architektów, którzy z pewnością ani myślą mieszkać w tych godnych pożałowania konstrukcjach. Nienawidziłem tego miejsca. Za każdym razem, gdy wychodziłem z domu widziałem tych wstrętnych ludzi przechadzających się po betonowych chodnikach. Wiecznie uśmiechnięte staruszki, wścibscy sąsiedzi i nałogowi alkoholicy, którzy całe swe życie spędzili pod sklepem z alkoholem żebrząc o trochę drobnych. Nic tak bardzo nie napawa mnie obrzydzeniem jak ci ludzie. Ich życie również szablonowe wydaje się być ustaloną normą, spod której trudno się wyłamać. Gdybym tylko mógł uciekłbym stąd gdziekolwiek, byleby tylko więcej ich nie oglądać. Czy świat musi składać się z takich miejsc, do których nie chce nam się wracać? Czy Bóg tworząc nas musiał stworzyć coś tak okropnego? Niestety, nasz stwórca to nie sprzedawczyni w sklepie, do której możemy zwrócić uszkodzony towar. Myślę, że Bóg zrobił to celowo byśmy mogli naprawdę odczuć to, co nazywamy obojętnością. Mój przyjaciel Krzysztof, twierdził, że cały świat jest jedną wielką salą kinową, w której mieszkają wszyscy ludzie i gdzie na wielkim ekranie mogą oglądać swe życie. Zawsze lubiłem go słuchać, gdy wyrażał swe śmieszne poglądy. Twierdził również, że życie to dusza ubrana w trochę mięsa tylko po to, by za kilka chwil mogła ulecieć znów do nieba zostawiając gnijącą resztę w ziemi. Bardzo go lubiłem za to, że właśnie taki był, za to, że pocieszał mnie w smutnych chwilach i za to, że tylko on mógł zobaczyć świat takim, jakim ja go widzę. Myślę, że wewnątrz byliśmy tacy sami. Umieliśmy oderwać się od szarości tego osiedla. Tylko on rozumiał mój świat a ja rozumiałem jego. Nic więcej się dla nas nie liczyło. Często spotykaliśmy się w jakiejś knajpce i pół nocy rozmawialiśmy o sprawach, które nie bardzo pasowały do miejsca gdzie się znajdowaliśmy. Bo czyż rozmowy o sensie i istocie życia pasują do małej speluny wypełnionej gęstym dymem papierosów? Dopiero teraz, gdy Krzysztofa już nie ma zrozumiałem, że rozmowy nasze nie miały żadnego sensu, bo co można wiedzieć o życiu, gdy ma się dwadzieścia lat. Gdy wszystko wydaje się być takie proste i gdy cały świat sprowadza się do małego mieszkania w jednym z mrówkowców.
Dziś me życie wygląda całkiem inaczej niż kiedyś, gdy Krzysztof był obok mnie. Bardzo mi go brakuje. W dniu, gdy jego dusza odleciała w niebiosa byłem w domu i oddawałem się mojej pasji, jaką było rysowanie. Właśnie, gdy kończyłem szkicować widok z jednej z paryskich pocztówek, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem łkający głos mamy Krzysztofa:
- Krzysztof jest w szpitalu. Przyjeżdżaj natychmiast.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co się stało. Natychmiast wybiegłem z mieszkania. Po dotarciu do szpitala na jednym z korytarzy zobaczyłem matkę mego przyjaciela. Siedziała na jednym z krzeseł, jakich pełno na korytarzach szpitalnych, i topiąc twarz w swych dłoniach zalewała się łzami. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Podniosła swą głowę ku mnie. Jej twarz wykrzywiona bolesnym grymasem zdawała się mówić tylko jedno „Boże! Dlaczego mój syn!”
Później dowiedziałem się, co się stało z Krzysztofem. Miał wypadek samochodowy. Jakiś pijany małolat zjechał na lewy pas i uderzył prosto w niego. Jeszcze jeden pijany gnojek, myślący, że świat należ do niego. Nie mogłem zrozumieć tego, że już nigdy nie zobaczę Krzysztofa. Że już nigdy nie usłyszę tego głosu i nigdy nie będę mógł spojrzeć mu w oczy mówiąc: „Jaki ten świat jest popieprzony”. Nawet nie zapłakałem. Nie dotarło to jeszcze do mnie. Ciągle wmawiałem sobie, że on po prostu gdzieś wyjechał i niedługo wróci. Czekałem na chwilę, gdy stanie w drzwiach, uśmiechnie się i powie: „Już jestem. Chodź, skoczymy na browar.”
Bardzo trudno jest mi teraz żyć i bardzo trudno jest mi przyzwyczaić się do tego. Nigdy nie myślałem o śmierci jak o czymś, co jest tak blisko nas.
Od tego wypadku minęło już pięć miesięcy a ja dalej nie mogę się pozbierać. Kilka dni temu dostałem pracę. Myślałem, że tam łatwiej będzie mi o tym zapomnieć. Myliłem się. W fabryce jest okropnie. Jest to wielki zakład produkujący sprzęt ratowniczy. Ja dostałem prace w dziale masek gazowych. Do moich obowiązków należało zakładanie pasków do gotowych półfabrykatów gumowych. Cholernie nienawidziłem tego zajęcia, choć właściwie to nie było tam najgorsze. Najgorsi byli ludzie. Nie wiem dlaczego, ale tam nikt nikogo nie obchodził. Liczyło się tylko to, żeby praca wykonana była solidnie. Niektórzy ludzie, pracujący tam razem sporo czasu, nie wiedzieli o sobie nic. Tak jakby wcale się nie znali. Cała ich znajomość sprowadza się do krótkiej rozmowy w czasie przerwy śniadaniowej.
Właśnie się nad tym wszystkim zastanawiałem, gdy rozległ się głośny sygnał z syreny informujący o przerwie. W tym czasie wszyscy pracownicy z mojego wydziału udawali się do niewielkiej sali wypełnionej stołami, którą oni mieli w zwyczaju nazywać stołówką. W swym krótkim życiu widziałem kilka stołówek, ale to pomieszczenie z pewnością nie kwalifikowało się do tego by nazywać go tym mianem. Obleśne stoły nakryte szarymi obrusami ozdobionymi mnóstwem plam, rozklekotane krzesła i ohydne ściany o kolorze trudnym do odgadnięcia. Nie miałem ochoty przebywać tam a co dopiero spożywać posiłek. Ale cóż innego mogłem zrobić. Było to jedyne miejsce gdzie można było usiąść i choćby na chwilę oderwać myślami od pracy.
Ludzie siadali przy stolikach zazwyczaj przypadkowo. Byłem tu nowy i nie znałem nikogo nawet po imieniu. Dziś siedziałem z trzema typami. Pierwszy był niskim grubasem jak większość ludzi w tym wieku pracujących fizycznie, i wyglądał na 45 lat. Na głowie zaznaczała mu się już łagodna łysina. Zajadał się grubymi kromkami chleba z masłem i co chwilę zagryzał to kiełbasą a miał jej chyba z kilogram. Nic nie mówił tylko przysłuchiwał się (tak jak ja) rozmowie dwóch pozostałych. Byli oni młodymi ludźmi. Wyglądali na około 25 lat i właściwie byli do siebie podobni. Jeden miał długie włosy spięte gumką a drugi był prawie łysy. Ich podobieństwo leżało w ich rysach twarzy. Gdyby nie to, że słyszałem o czym rozmawiają, to pomyślałbym iż są braćmi.
- Muszę znaleźć mieszkanie. Moja matka jest bardzo denerwująca. Czasami doprowadza mnie do szału. – powiedział łysy.
- Dziś nie łatwo załatwić chatę. Najlepiej gdybyś coś wynajął.– odrzekł długowłosy.
- Chyba będę musiał tak zrobić. Ze starą już nie wytrzymuję. Kiedyś nie wytrzymam i jeszcze coś jej zrobię.
- Ja też kiedyś wynajmowałem chatę. Opowiadałem Ci o tym?
- Nie. – łysy zmarszczył swe szerokie czoło.
Niski grubas w tym czasie zaczął dławić się jedzeniem. Chwilę wcześniej wepchnął sobie
do ust prawie cały kawałek kiełbasy. Teraz, gdy usłyszał słowo „mieszkanie” zaczął się trząść, zupełnie tak jak gdyby dławił się ością w wigilijny wieczór. Cały poczerwieniał. Skoczył do swej wody mineralnej i błyskawicznie zaczął pić. W trzy sekundy opróżnił całą butelkę. Potem popatrzał chwilę na długowłosego posyłając mu szyderczy uśmiech i dalej wziął się do jedzenia, a właściwie do żarcia. Grubas i długowłosy zdawali się coś rozumieć, coś, czego ani ja, ani łysy nie mogliśmy się nawet domyślać.
- Wszystko zaczęło się wtedy, gdy zwolniono mnie z poprzedniej pracy i zaczęły się kłopoty finansowe. – długowłosy zaczynał swą opowieść o mieszkaniu.
Łysy w tym czasie przestał jeść, zapalił papierosa, podparł się łokciami na stole i słuchał dalej.
- Wtedy wynajmowałem mieszkanie w centrum Katowic. Po tym jak straciłem pracę nie miałem kasy nawet by zapłacić za mieszkanie. Bałem się, że wylecę na bruk, bo nie miałem się gdzie podziać. – długowłosy przerwał na chwilę. Popatrzał po twarzach wszystkich badając w ten sposób, czy wszyscy go słuchają. Upewniwszy się że tak, kontynuował swą opowieść.
- I tak jak mówiłem, bałem się że mnie wykopią za mordę. Wtedy spotkałem największego idiotę na świecie. Właśnie szukał mieszkania. Powiedziałem, że może się do mnie wprowadzić za 1000zł miesięcznie. Żartowałem z tą kasą, no bo jaki kretyn zgodziłby się mieszkać za tak duży szmal. On jednak nie przyjął tego jako żart. Powiedział: „Dobra. Umowa stoi.”. Wtedy ze zdumienia opadła mi szczena. Powiedziałem frajerowi, że może się wprowadzać od zaraz. Bałem, że się rozmyśli albo, że odzyska swój rozum. Odstąpiłem mu jeden pokój. Dałem zapasowe klucze i wziąłem szmal za trzy miesiące z góry. Nie wiem skąd on wytrzasnął tyle kasy, ale nie obchodziło mnie to. Byłem bogaty. Mogłem zapłacić za chatę i miałem jeszcze dużo dla siebie. – długowłosy wczuł się w rolę gawędziarza. Znowu badał naszą uwagę.
- I co z tego? – łysego trochę to zaczęło nudzić.
Grubas w tym czasie kończył swój posiłek. Opróżnił trzecią wodę mineralną i z wielką namiętnością beknął. Beknął tak głośno, że ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach zwrócili uwagę ku naszemu stolikowi posyłając śmieszne komentarze i oznaki podziwu dla autora tego odgłosu. Mi zrobiło się niedobrze. Kanapki już nie smakowały tak jak przed chwilą.
- Ten kretyn wyglądał jakoś dziwnie. Prawie wcale się nie odzywal i całymi dniami siedział w swoim pokoju. Wychodził tylko po jedzenie. Wtedy zamykał swój sezam na klucz i szedł do pobliskiego sklepu. Prosił mnie tylko o jedno – bym nigdy nie zaglądał do jego pokoju bez pukania. Nie obchodziło mnie to, czym się tam zajmował. Ważne było, że płacił, resztę miałem w dupie. Po siedmiu miesiącach zaczęły się kłopoty. – gawędziarz znów zrobił przerwę.
Wyciągnął papierosy, poczęstował grubasa i sam zapalił. Dym przeszkadzał mi, bo nigdy nie lubiłem papierosów, a w szczególności nie lubiłem, gdy ktoś palił przy mnie, akurat, gdy jadłem. Ale cóż mogłem zrobić. Byłem tu nowy. Nikogo nie znałem i nie chciałem na samym początku mieć wrogów. Długowłosy ciągnął swą opowieść dalej:
- Wszystko było w porządku do czasu, gdy w całym mieszkaniu zaczęło coś śmierdzieć. Na początku tylko lekko coś zalatywało, i pomyślałem, że to z zewnątrz. Jedno z okien mieszkania wychodziło właśnie na śmietnik. Potem pozamykałem okna i dalej ten smród. Najgorzej, gdy wchodziłem do chaty. Wtedy nie szło wytrzymać. Po kilku minutach mój nos się przyzwyczajał. Pytałem mego sublokatora, ale on zarzekał się, że nie ma z tym nic wspólnego. Sąsiedzi zaczęli się skarżyć, bo ten swąd przedostawał się na klatkę schodową. Któregoś dnia nie wytrzymałem i zacząłem obwąchiwać całe mieszkanie. Usiłowałem zlokalizować źródło. Metr po metrze z nosem przy ziemi. Po kilku minutach odniosłem wrażenie, że jestem psem. Gdy już prawie dochodziłem do tego, gdzie smród jest większy, ktoś zapukał do drzwi. Wstałem i poszedłem otworzyć. W drzwiach stało dwóch policjantów. Powiedzieli, że dostali donos, iż w moim mieszkaniu prowadzę bimbrownię i że muszą to sprawdzić.. Któryś z sąsiadów pomyślał widocznie, że ten wstrętny zapach powstaje przy produkcji bimbru i zakablował mnie. Nie miałem nic do ukrycia. Mundurowi zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Oczywiście zaczęli od kuchni, potem mój pokój i zatrzymali się przy drzwiach, gdzie zamieszkiwał mój sublokator. Bez pukania weszli do jego pokoju. Ja oczywiście wszedłem za nim. Nie zaglądałem tam chyba z pół roku. To co tam zobaczyłem ścięło mnie z nóg. – po raz kolejny przerwał swą opowieść. Tym razem zrobił to w najciekawszym momencie.
Grubas zgasił papierosa i znowu posłał do długowłosego dziwny uśmieszek. Pomyślałem, że z pewnością słyszał już kiedyś tą opowieść. Ja w tym czasie dalej jadłem kanapkę. Spojrzałem na łysego. Wyglądał on już trochę inaczej, niż przed chwilą. Wszystkie oznaki znudzenia na jego twarzy ustąpiły miejsca wyrazowi zaciekawienia. Patrząc tak na jego minę, można by odnieść wrażenie, iż ogląda on jakiś film sensacyjny, gdzie właśnie główny bohater wybebesza flaki czarnemu charakterowi.
- No i co było dalej? – spytał podekscytowany łysy.
- Jak to co? – długowłosy kontynuował – ... i żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
- Nie żartuj. Powiedz. – łysy nalegał.
- Gdy weszliśmy do pokoju, my to znaczy ja i policjanci, zobaczyliśmy mego sublokatora. Właśnie posuwał jakąś panienkę. Z naszego punktu widzenia widzieliśmy tylko jego dupe i twarz panienki.
- Ładna? – łysy zaciekawił się jeszcze bardziej.
- Bardzo ładna. Tylko był jeden mały problem. Ona wcale się nie ruszała i miała zamknięte oczy, a co najważniejsze – wcale nie stękała z rozkoszy. Była martwa. Ten skurwysyn rżnął się z truposzem!
W tym momencie poczułem jak całe moje śniadanie za wszelką cenę próbuje wydostać się z mego żołądka na zewnątrz. Zrobiło mi się potwornie niedobrze. Nie wytrzymałem i ...rzuciłem pawia prosto na stół. Trzy puste butelki po wodzie mineralnej i paczka papierosów zaczęły taplać się w moich wymiocinach. Wszyscy znajdujący się w sali zwrócili uwagę ku mnie. Całe pomieszczenie zalała fala śmiechu. Łysy, długowłosy, i grubas momentalnie odskoczyli od stolika bo wymiociny zaczęły z niego skapywać. Zrobili dziwne miny a długowłosy skomentował mój wyczyn tylko dwoma słowami, które mimo tego, iż tworzyły wulgaryzm, w pełni oddały to, co można było o tym wszystkim powiedzieć:
- O kurwa!
Wybiegłem ze stołówki. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak źle. Miałem ochotę umrzeć. Wracałem z pracy cały roztrzęsiony. W mej głowie nadal słyszałem jak ci wstrętni ludzie szyderczo śmiali się ze mnie. Powiedziałem sobie, że już nigdy tam nie wrócę. Teraz szedłem pieszo do domu a w mym mózgu znowu rozgrywała się ta scena. Do oczu napłynęły mi łzy. Ludzie, których mijałem na ulicy również wydawali mi się wredni. Tak jak wstrętnym i ohydnym wydawał mi się cały świat.
- Boże! Jak bardzo brakuje mi teraz Krzysztofa! – krzyczałem w swych myślach. Myślałem, że ta praca pozwoli mi zapomnieć o mym przyjacielu. Głupia opowieść o nekrofilu. Czemu świat musi być taki popieprzony? Myślałem o tym, że następnego dnia znowu będę musiał oglądać te osiedle i tych ludzi. Nic się nie zmieni.
- Ja nie chcę tak żyć! Chcę Krzysztofa.! – znowu krzyczałem w myślach. Łzy spływały mi po policzkach. Właśnie przechodziłem przez ulicę. Nagle usłyszałem pisk opon obok mnie. Nie zdążyłem się nawet obrócić.
- Cześć. Czekałem na Ciebie – usłyszałem głos Krzysztofa.