Najpierw był korytarz, długi. Trzy skrzydła, erka, alergologia, pielęgniarki wpatrzone w okna. Rozchodząca się po palcach pustka, zimny zapach. Pomyśleć, że tu, jakiś czas temu matka wypluła mnie z między nóg. Uwierzyłbyś, że żołnierz stał z karabinem przy bramie? I o mały włos, a urodziłbym się w trabancie. Z między nóg, a później całe życie chcesz tam wracać. To już było jakiś czas temu, później działo się jeszcze to i owo, mniejsza z tym, dziś znów tu jestem - mój ojciec umiera. Jak to mówią - błąd lekarski. Miała być punkcja i do domu, a wyszła poszarpana tętnica brzuszna. Tato, tato nie umieraj - mówię, a respirator podrzuca to trupio białe ciało, puściły mi nerwy i beczałem. Znam ze trzy panienki, które pociąga lapidarny styl Bukowskiego, zwięzłe opisy ciupciania, męskość. To wyjątkowe trzy gracje, mało kobiece, bo to w końcu Bukowski. Wracając, jestem w tym cholernym szpitalu, rodzina się zjechała, późno, ciemno, w automacie z kawą skończyły się kubki. Ciśnienie słabe - 40 na 30, nerki nie pracują - cewnik pusty. Nawet ksiądz był - wygoniłem skurwiela. Moja matka już zupełnie odjechała, leży w tym zielonym, sterylnym fartuchu, jęczy - Jacku, Jacku, nie umieraj. Stan ciężki, pierwsza doba jest decydująca, pomyśleć, że Faulkner w jeden dzień, z flaszką na strychu, stworzył Światłość w sierpniu. Najgorsze są wspomnienia, wakacje w kajaku, początki malarstwa, herbata w puszce w górach. Wszystko z tobą, tato. Ma 68 lat, prawda, że to niemodne mieć takiego starego ojca? Inni grają z synkami w piłkę i uczą jeździć samochodem, my malowaliśmy, imponowała mi ta masa twych wystaw w całej Europie, to nieprawda, że Informel to tylko lata 50'. Doba minęła, przeżył, byk w końcu. Piąty dzień w śpiączce farmakologicznej. Budzi się, kwitnie. Kurwa!! Żyje!! Zajebiście!! Byłem dziś tam, umyłem go, ogoliłem. Matka mówi, że będzie dobrze, bo mu kolorki wróciły, nerki pracują. Budzi się, ósmy dzień, nawet mnie rozpoznaje, pamięta, że miał operację, chce wychodzić. Zwierzył mi się - „huknąłem w pysk pielęgniarkę", cały tatuś. Wychodzę, ciśnienie 143 na 80, pełen cewnik, respirator odstawiony, nic nie pamięta. Skoczyłem jeszcze się wysrać, pająk puścił mi perskie oko z sufitu. Stoję przed bramą, jestem szczęśliwy, szukam kluczyków, palę. Jak dojdziesz do siebie to porozmawiamy, o Trumanie Capote, o tym jak Burroughs został pisarzem, o Tangerze, o kifie w fajkach. Kwitną wiśnie, wystrzeliły forsycje. W całej tej harmonii wiosennej, pod szpitalnym krzakiem, drzemie apokalipsa - cichutkie łubudu.
Zapowiadasz się 3.14...
Mam nadzieję na autograf, za jakiś czas.
Świetna nowelka, a ostatnie zdanie nasunęło mi parafrazę pewnej łacińskiej sentencji - zmieniam specjalnie: `spiesz się cieszyć powoli`...
...
czytałam dziś dwa kilkustronicowe i cieszę się, że teraz takie treściwe i zwięzłe...
a jak Ty nie masz talentu, to mów mi od dziś Hermenegildo.
wkurzyłem się, że napisałeś, że ja mam talent. a doprowadziłeś mnie do białej gorączki pisząc, że Ty go nie masz.
i wiesz co? tak się wkurzyłem, że aż dam Ci ocenę "wyśmienity"!
tajemna - wybacz mi. jutro będzie lepiej. oby :))
nie ma czego ;p
lubię lapidarność, nie lubię narracyjnego pieprzenia, droga Hermenegildo:)
Michale, spokojnie:P
Osobiście lubię przeklinać i robię to na tyle często, by odbierano mnie jako prostaka. Ale pisząc szanuje słowa, które wyrażają uczucia. Zwłaszcza te osobiste. To nie tylko wyraz szacunku do języka polskiego, to również pokora nad możliwością malowania obrazu słowem. Nie szanujesz się, ale ja ten tekst uszanuję, bo jest warty tak naprawdę - milczenia.
wiesz, mogłem napisać, że mi smutno i źle, że ojciec w ciężkim stanie, ale to by szmira wyszla błacha. Pisanie to co innego niż rzeczywistość w końcu.
Ponieważ nasz dalszy dialog może doprowadzić do użycia tego drugiego „środka artystycznego”, nie ma sensu prowadzić na powyższy temat dyskusji. Zwłaszcza, że jesteś nie mniej uparty niż ja:)
Pozdrawiam.