Się w kawiarni siedziało, się kawę piło i się rozmawiało.
Rozmowa szła jak zwykle opornie, bardziej zająłem się mieszaniem kawy i wsypywaniem do niej coraz większych ilości cukru, niż rozmową z tobą. Jakoś ta rozmowa nie trzymała się kupy, bo jak tu się kupy trzymać razem, kiedy ty opowiadasz o fiołkach, a ja opowiadam tobie, jak to pięknie wyglądało, jak przed chwilką kręciłaś sobie loki.
Się w kawiarni siedziało, się kawę piło i się rozmawiało.
Traciliśmy czas siedząc w tej kawiarni, w tej kawiarni naprzeciwko Baru Mlecznego. Z nudów próbowałem sobie opisać w głowie kawiarnię, w której byliśmy, ale za każdym razem, gdy próbowałem. A PRÓBOWAŁEM wiele razy ułożyć sobie jakieś ciekawe zdanie w głowie, ty nagle, jakbyś była od czapy wzięta, rzucałaś jakimś przeklętym zdaniem.
-A ty mnie słuchasz?
-Tak słucham.- odpowiadałem machinalnie, próbując ułożyć sobie w głowie jakieś ciekawe zdanie.
I nagle zacząłem sobie myśleć o tym ile teraz może ciekawych rzeczy dziać się na świecie, a ja siedzę w tym miejscu myśląc na przemian o tym jakby cię do łóżka zaciągnąć, lub wreszcie opisać w głowie tę kawiarnię, albo przynajmniej ułożyć w głowie jakieś ciekawe zdanie. Niech ci się nie wydaje, że jakby z nikąd zacząłem ci opowiadać o podróży nad morze. Bo to było uzasadnione tym, co mi głowę truło.
Się w kawiarni siedziało, się kawę piło i się rozmawiało.
Moją przemowę skierowaną do ciebie rozpocząłem dosyć zwyczajnie. Jak dziecku starałem się wyłuszczyć najważniejsze aspekty tego, co w tym momencie się dzieje na całym globie.
Opowiadałem tobie, jak drzewa zaszumiały zielone, jak wiatr ledwie muśnięciami dotykał liści, jak piasek na wydmach szalał, jak pięknie byłoby być teraz w lesie i pozwalać siłom natury muskać nasze nagie, złączone w symbiozie, ciała.
W dalszym ciągu trułaś mi o Weronice, która nie jest z Maćkiem, bo Maciek podwala się do Kasi i ty już nie wiesz co zrobić, bo tobie podoba się Robert, a Robert lubi Weronikę, która go nie lubi i między Bogiem a Prawdą, to ty próbujesz odbić Kasi (tej drugiej) chłopaka, bo wiesz, że Robert z tobą nie będzie.
miała babcia rower a wnuk samochód należący do dziadka.
Próbując dojść do końca mojej opowieści o tym lesie i wydmach. O wydmach i lesie. Nagle przypomniałem sobie, że ostatnio, podobno, Himalaiści uratowali dziesięcioletniego chłopca, który podczas zabawy w chowanego schował się pod dwudziestokilogramowy śnieg. Ale go oni uratowali i skośnoocy rodzice dziecka stwierdzili, że nie martwili się o synka, bo dzieci zawsze wracają.
i gdy ja tę wiadomość usłyszałem, to pomyślałem sobie o kotach.
A wiedziałem, że ty masz kota i spytałem się, czy twój kot kiedyś myślał o tym, żeby nie wrócić.
A ty się wydarłaś, że jak ja śmiem, że jak mogę, że cię nie słucham, żebym szedł w diabły, bo ty masz problem w szkole, a ja nie chcę słuchać o twoim problemie, że to mój psi obowiązek słuchać o twoich problemach w szkole, że jestem twoim przyjacielem.
Wiele było tych „że” i ludzie, którzy siedzieli obok zaczęli się zastanawiać, czemu masz taki ubogi zasób słownictwa.
I nagle wyrwało mi się zdanie z ust.
Zdanie głupie choć przejmujące dogłębnie, przeszywające na wskroś i dezintegrujące każdą rozmowę.
-W Paryżu spotkało się dwóch poetów.
Wyrwało się tobie zdanie z ust, trochę w konwencji „że”, ale nie powiedziałaś tego słowa wprost.
-Poetów? Mówiłeś, ŻE poetów już nie ma.
Mówiąc zupełnie szczerze. Nie wiedziałem jak odpowiedzieć na ten zarzut. Więc odpowiedziałem lakonicznie.
-Ściema.
Nagle, jakby dotarło do mnie wszystko. Przeszyło moje ciało na wskroś, że być może ubzdurałem sobie ten wspaniały szeleszczący las, że być może ten wspaniały las nie istnieje, że te wydmy, skoro ciągle wiatr je rozdmuchuje, są już zupełnie rozdmuchane.
Być może.
Rzeczywiście.
Być może, rzeczywiście, owszem, wydawało mi się jedynie, że poczyniłem wielkie postępy w rozważaniu o pięknie świata, o złożoności boskiego życia, boskiej przyrody. Może to wszystko było działaniem hipnotyzera, który przemawia do mnie z dna filiżanki, w której spoczywała przesłodzona kawa. Spojrzałem więc na dno filiżanki, ale nikogo tam nie było. Rozejrzałem się dookoła i nie zauważyłem nikogo, kto mógłby być hipnotyzerem.
W końcu uznałem, że muszę jedno powiedzieć. Jedną rzecz najważniejszą przyszło mi powiedzieć, wygłosić moją piękną mowę, jakby pożegnalną. Powinniście jednak wiedzieć, że w moim języku można wygłosić mowę do samego siebie. Taka właśnie była ta mowa, którą wygłosiłem wciąż ukradkiem zerkając na dno filiżanki.
To wszystko tylko hipoteza.
Się w kawiarni siedziało, się kawę piło i się rozmawiało.
Bo jak tu być we wszystkich miejscach świata i czuć jak wiatr wydmy rozdmuchuje, jak w lesie wiatr zaszumia drzewa, być jednym z Himalaistów i dziennie ratować paru chłopców bawiących się w chowanego i być nacjonalistą, i anarchistą, i wierzyć w Boga, i uważać Boga za przeżytek, i siedzieć na gronie, i czytać książkę, i głaskać kota całując psa.
masa przyimków, ale to nie minus dla mnie, przez nie ten tekst płynie jakąś piękną monotonną melodią.
bardzo dobre
a reszta "się"..strasznie lubię właśnie tymi "się" utrzymywać ton spokojny. ale muszę parę błędów poprawić, bo się wkurzam strasznie:P
Tekst wyborny, ja również lubię to Twoje powtarzanie "się" ;) a zdanie "refren" świetnie podkreśla ton, w jakim napisany jest tekst.
No cóż... uzależniona jestem od Twoich opowiadań...
pozdrawiam :)