To był okres, w którym głównie sypiałem na pociągowych kuszetkach. Sen przysparzał mi z reguły trudności, kładłem się na łóżku śmierdzącym poprzednimi pasażerami i marzyłem, że to moje łóżko, w moim białym domu z ogródkiem.
Podróżowałem z lewej strony na stronę prawą, świat zawiewał mnie od tyłu i kazał gnać. Hen przed siebie! Hen przed siebie do niewiadomej. Taka była ta podróż.
Pieniądze były jedynym problemem, jak długo jeszcze mogłem grać na flecie jedyną melodię jaką znałem, Odę do radości. To prawda, była ostatnio modna, bo zewsząd dochodziły głosy o globalizacji, o idei Schumana, która objęła już prawie całą Europę. Ludziom podobało się, że gram właśnie Odę do radości, a ja już nią zaczynałem rzygać. Za każdym razem gdy wyjmując flet przypominałem sobie gamę tego utworu rozglądałem się po okolicy szukając najbliższego kosza na śmieci, albo jakiegoś miejsca z dala od ludzi, bo jakbym rzygnął na chodnik od razu oskarżono by mnie o alkoholizm.
A łapy, to mi się kurwa trzęsły, oj trzęsły mi się te łapy. Już miesiąc chodziłem nieogolony, bo jak tu tym mieczem nikczemnym moją delikatną skórę na twarzy golić.
Nie możliwa!
Więc się nie goliłem bojąc się, że sobie mordkę poharatam. Zresztą i tak zarobiłbym tyle samo z brodą długą i z brodą krótką. Tyle samo. Już nauczyłem się z podróży, że głupotą jest próbować wtopić się w tłum próbując zarobić. Najchętniej założyłbym czerwone spodnie, różową bluzkę i wielkie, w kolorze wozu strażackiego buty.
Takie wiśniowo-czerwone. Takie przynajmniej kolory wozów jeździły po mojej małej, acz pięknej mieścinie, właśnie takie czerwono-wiśniowe.
Nowe pokolenie podróżników nie było podobne do starego. To pokolenie myślało raczej o wolności stricte alkoholowej, ja na tle pozostałych odstawałem. Myślałem o wietrze, byłem takim Indianinem z europejskich prerii, idąc przy torach kolejowych nieraz przykładałem ucho, żeby sprawdzić, czy nie jedzie jakaś żelazna machina, potomkini maszyny Stephensona. Z reguły nie nadjeżdżały pociągi. Z reguły chodziłem po wymarłych torach, ale ostatnio spałem w pociągach. Zaczęło się lepiej powodzić, mój portfel może nie był napęczniały od pieniędzy, jak portfele tych wyzyskujących masy robotnicze, okrutnych kapitalistów, ale było lepiej, niż w zeszłym miesiącu.
Nie, nie myślcie, że kradłem, czy coś takiego. Po prostu ostatnimi czasy nieźle się zarabiało na graniu na flecie, flet stał się modny.
Więc wyobraźcie sobie, że będąc w Krakowie, grając na rynku na moim plastikowym flecie, podeszło do mnie paru facetów mówiąc, że mają pomysł na zespół uliczny i jako że widzieli, że nieźle gram mój jedyny utwór jaki znałem, o czym nie wiedzieli, że to jedyny, po prostu uznali, że fajnie byłoby zagrać razem i trochę zarobić na tym ulicznym graniu.
Graliśmy pod tą fajną nową restauracją na rynku krakowskim, gdzie przychodziło dużo turystów. A turyści oczywiście oznaczają dużo pieniędzy, a dużo pieniędzy, na pięciu, bo ich było czterech, to w dalszym ciągu dużo.
No i pograłem tydzień na tym moim flecie z nimi i oni też umieli Odę do radości, ale znali też parę innych numerów, to ja się jednak ogłosiłem dyktatorem powstania grupy muzycznej nowo powstałej i ja decydowałem co będziemy grać. Graliśmy parę godzin dziennie, później oni szli pić, a ja szedłem na spacer i piłem trochę mniej niż oni, bo ciężko jest pić dużo samemu, wiedząc, że kompani piją dużo razem.
Ale dzięki mojemu znakomitemu manewrowi alienacji udało mi się zachować trochę grosza i spałem na kuszetkach w pociągach.
Wieczorem w pociąg, wysiadka, jeden dzień grania na flecie, pociąg wieczorny, wysiadka, śniadanie, granie na flecie, obiad, odjazd pociągiem, wysiadka, postój, odjazd, granie na flecie w pociągu, chlanie w klozecie, w pociągu, odjazd i tak już trzy dni, podczas, których nic się specjalnie nie wydarzyło, oprócz paru razy kiedy grałem na flecie, odjeżdżałem pociągiem i piłem w klozecie w pociągu.
Tak. Bo trochę piłem i łapy to mi chodziły, jak sekundnik w zegarze, co sekundę się poruszały, szarpały, biegały i zawsze, skubane, pieprzone, pierdolone, na czas. Jakby jedna dłoń się z drugą kłóciła, o to która ma lepsze przyspieszenie.
Pociągiem ruszałem by uciec od czasu i od czasu do czasu ruszałem w sam raz i biegłem pociągiem i biegle kołatał a ja razem z nim i we dnie i nic.
Pani- Srani.
Chuj.
W tych pociągach jak nie chcę to nie spotykam kobiet, czasem jakaś tam się przewinie przez wagon, ale nawet jak się przewija i mnie widzi, to chowa się do przedziału, jakiegokolwiek przedziału, bo długobrodzi, śmierdzący napletkiem i alkoholem nie są obiektem pożądania kobiet, chyba że takich też śmierdzących i pijanych.
Jak byłem młodszy i z przyjaciółmi siadywałem sobie przy torach, trzymając w ręku winko, albo piwko, to patrzyliśmy sobie na tory i zastanawialiśmy się gdzie będzie jechał najbliższy pociąg. W ogóle pociągi były dla nas czymś innym, drogą do azylu, taka własną, gdzie Mojżeszem był konduktor, a my tymi jego owieczkami podróżującymi w ślad za przywódcą.
I dopóki po raz pierwszy nie zobaczyliśmy tego jak wygląda od środka pociąg, z tymi kontrolerami, z tymi złodziejami, oszustami, z biletami, dopóty widzieliśmy tam nasz Eden.
Potem nagle zafascynowaliśmy się samolotami i wielu z moich ówczesnych przyjaciół jest obecnie samolotopodróżnikami i do Stanów latają i do Moskwy. Bo biznesy mają tam i czasem się z nimi spotykam i ja im opowiadam o trasie z Gdańska do Wiednia, a oni mi o Boeingu 737. Pozwalają mi pospać u siebie, kąpię się u nich, najem do syta, odpocznę, czasem kupią mi jakieś ubranie.
Jest różnie.
Siadywałem czasem w kawiarniach i oglądałem ludzi, a oni oglądali mnie, bo to musi być dziwny widok dla kawiarnianych bywalców taki, nieogolony, mutant. Mutant, który pije kawę a nie wino i siedzi w kawiarni, a nie pod nią. Tylko łapy mu się trzęsą i wielu myśli, że już zaraz, że alkoholik, a jak tu pogodzić życie w podróży z dostarczaniem magnezu do swojego organizmu, chyba nie da się tego pogodzić. Przecież nie będę co rano, każdego ranka, pił plusza i brał witaminek, bo jestem na to za młody, na te witaminki i za stary na plusza.
Jestem awangardą wiekową! Ot tak!
Tak sobie często siadywałem, jak dłużej zostawałem w jakimś mieście, patrzyłem na wnętrze kawiarni, próbowałem je opisać i z reguły jedyne, co dawałem radę ułożyć to zdania typu „jaskrawe ściany i kobiety wyelegantowane pod nimi, uśmiechały się podobnie sztucznie do mojej facjaty. Te babeczki nie chcą, żebym podchodził i próbował nawiązać rozmowy, a ściany nie chcą, żebym się zbliżał, bo pobrudziłbym je”.
Ach te pieprzone kobiety- czasem sobie acham pod nosem- gorsze one niż żywioły, te puchy marne i słabości męskie. Nasze męskie słabostki, nas mężczyzn, którzy coraz częściej i więcej płaczą nie mając o co walczyć.
Tak bo nie mamy o co walczyć, o ideały już nie musimy, nie musimy walczyć o państwo nasze, a o kobiety nie możemy walczyć, bo nas nazywają wtedy werterami i śmieją się z naszego Weltschmerzu, ot logika w jej braku.
Zabrakło laku w temblaku na suficie widziałem swoje odbicie, to było życie.
otóż tak!
istnieje
wśród półgłówków.
Pozdrawiam :)
najem do syty - najem do syta
popraw sobie i jedziemy na główną.
Ten tekst uważam za najlepszy z Twoich wszystkich, które czytałam. Jestem pełna podziwu Twoich przemyśleń, obserwacji świata i tego jak potrafisz to opisać. Tak, że nie nudno, nie trudno a z inteligencją (choćbyś ją ukrywał pod maskami słowotwórczymi) i nie można się oprzeć czytaniu dopóki się nie skończy opowiadanie. No acham i ocham. Takie coś to jest to, co tajemne lubią najbardziej. :)