trzecia czterdzieści dwa. część druga

szklanka

  

Ostatnio sypiałam lepiej. Kilka uśmiechogennych czynników dawało mojemu organizmowi siłę, by spać. A dzisiaj obudziłam się ponownie. Nie musiałam nawet zerkać rozbudzonymi oczyma na telefon. I tak jest po trzeciej. Cholerne czterdzieści dwie minuty nie dające mi śnić bez snu.

Deszcz bezmyślnie rozbija się o wypłowiały parapet. Zaczynam liczyć mnogość szarych kropel. Bezbrzemienne opadanie w hydroproteście. Próbuję zamknąć oczy i wyostrzyć słuch do maksymalnej zdolności wyłapywania dźwięków. Idealnie byłoby zlikwidować wszystkie niechciane dźwięki i słyszeć tylko kojące uszy, idylliczne przyjemności zapisane tam, gdzie przestają mieć znaczenie decybele. W liryce ciszy zamkniętej pomiędzy trzema kropkami niedopowiedzenia...

 

Uwielbiałam owady. Latające wśród kwiatów naszego idealnie rodzinnego ogrodu, bzyczące wokół porannych, spowitych mgłą mikroświatów. Całe dnie mogłam skakać wokół nich, ze starym Zenitem taty w malutkich rączkach, próbujących robić profesjonalne fotografie. Zatrzymać szum skrzydeł motylich za pomocą jednego przycisku. Nie pozwolić ziemniaczanym stonkom wspominać ich przodków traktowanych dichlorodifenylotrichloroetanem. Złote dziecko. A najbardziej lubiłam wyrywać im te wszystkie, zminimaliozwane odnóża. Nóżeczka po nóżce.

 

Diana Ross próbuje swym jedwabnym głosem przekonać mnie, że everyday is a new beginning. I chcę jej wierzyć. Cholernie chcę. I nie wstanę, nie wstanę z łóżka. Spać będę do nieskończoności, aż wyśnię wszystkie sny i zmęczę sobą Morfeusza. Właściwie dawno go nie widziałam.

 

Wtedy trudno było mi nie słyszeć prawie niepodsłuchanych rozmów. Dorośli zawsze mówią takim konspiracyjnym szeptem. Idealnie wyuczonym, posegregowanym szeptem z półki nie dla dzieci.  Tylko nie wiedziałam, co znaczą te wszystkie zarzuty, wykrzyczane zapłakaną twarzą kobiety pracującej. Jeszcze nie zdałam sobie sprawy jakie to uczucie być zgwałconą przez życie nie planowaną żoną. Matką niechcianego jeszcze dziecka. Czy dzieci poczęte z przymusu rodzą się gorsze? Ocenzurowane, wredne plemniki. Więc tato, mama już wtedy nie chciała być twoją żoną. Mówiłam później moim koleżankom od lalek Barbie, że ciąża to takie magiczne lekarstwo na problemy ludzi dużych. A teraz? Powiedziałabym im, że codzienność była trucizną niszczącą działanie lekarstwa? Powiedziałabym o cuchnących wiecznymi kłótniami i pseudomałżeńskim seksem sypialniach.? Wykrzyczałabym ich plastikowej Cindy i Kenowi z różowym samochodem o podzielonym taśmą izolacyjną domu? A może zechciałyby wiedzieć o wywlekaniu rodzinnych brudów przy zepsutym alkoholem i zbłąkanymi gośćmi wigilijnym stole? Doprawionych karpiem paniom z banku rozkładających nogi w pokoju, o którym mama mówiła to jest pokój dorosłych? Pani mamo koleżanki, nie mogę zostać u niej na noc, ponieważ muszę czekać, aż mój tatuś wróci z miodowego miesiąca. Z miesiąca o smaku niemieckiej wódki. Z miesiąca trwającego przez lata. I kupi mi na któreś urodziny domek Barbie. Stanę się wtedy różowa jak te wszystkie akcesoria. Będę różowiała, różowiała, pąsowiała, aż uduszę się ze szczęścia. Powiedziałabym...

 

Wszystkim swoim lalkom obcinałam włosy. A tata Kasi kupił jej w Ameryce taką lalkę na baterie. Kiedyś się popsuła. Z idealnego, kalifornijskiego oblicza, spełnionej w zabawkowym życiu piękności nie mógł przestać się wydobywać mechaniczny głos. I love you. I love you. I love you...

szklanka
szklanka
Opowiadanie · 3 maja 2008
anonim
  • anonim
    tajemna
    Tekst na "szklankowym poziomie" ;) czyli wysokich lotów, świetnie wplecione cytaty, masz pomysł na tekst, na to co chcesz przekazać, i świetnie taki zamysł realizujesz.

    · Zgłoś · 16 lat
  • graf.man
    bardzo delikatny, lekki, ale niebanalny, pisany kobiecą ręką (ta moja spostrzegawczość). ale potrafisz też szarpać i obwiniać i to mi się podoba.

    · Zgłoś · 16 lat