To było dokładnie trzy tygodnie temu. Wtedy właśnie wygrał. Kiedy otoczył kółkiem ostatnią liczbę, pociemniało mu w oczach i pękł znienawidzony wrzód na tyłku, zostawiając na stołku krwawego kleksa.
Starą zostawił zaraz nazajutrz. Marzył o tym od tamtych wakacji nad zalewem, kiedy mu dojebała, nie inaczej, że wolałaby wyjść za Noconia, bo on z żoną już czwarty raz jedzie na urlop do Grecji. Wtedy właśnie się zaciął. Dzieci nie zrobili, nie miał więc skrupułów. I nic jej nie dał. Nic.
Po kilku dniach pijaństwa doszedł do siebie. Pożegnał się z koleżkami. Oznajmił, że przenosi się do Grecji, na jacht. Dostał więc od razu w mordę od Edzia, bo Edziu obiecał sobie, że mu w mordę da jeszcze w tym sezonie. Grecja mogłaby pokrzyżować plany Edzia, więc dał.
Kiedy miał już pieniądze, zaczął od Galerii. Kiedyś robił tam jako ochroniarz - teraz szedł rozdziewiczać sklepy. Rozdziewiczać właśnie, bo to dopiero on miał tym wszystkim pudrowanym ryjom pokazać jak się wydaje pieniądze.
Zanim jednak przekroczył próg, a raczej bramkę tego sklepu ze sprzętem, co ponoć nie jest dla idiotów, uświadomił sobie, że nie ma ze sobą bardzo ważnego atrybutu. Nie ma laski. To znaczy, swoją osobistą, zmęczoną wieloletnim, własnoręcznym miętoszeniem, miał na miejscu - spoczywała smętnie w slipach. Ale dziewuchy nie miał!
Nie chciał kupować szmatławca, w którym ogłaszają się kurwy. Kiedyś taką gazetę przeglądał u Edzia i potem przez tydzień nie mógł patrzeć na żadną kobitę. O tym, że baby to chuje wiedział dużo wcześniej niż oznajmiły to media. Ale bez laski na zakupy iść nie mógł i w ogóle... chciał mieć też taką jedną w nowym domu. Sam z tą kupą forsy by nie wytrzymał.
Wtedy, gdy tak tkwił na Dominikańskim, przypomniała mu się mała Magda z parteru. W styczniu gdy stał w bramie i palił, złapała go za jajka i zamruczała, że je za stówkę popieści. Uśmiała się potem do łez. Tylko żartowała. Jednak jajka już się nastawiły i do dziś miały nadzieję.
Mała Magda była dziś bardzo nie w sosie. Początkowo sądziła, że Kaszana jest podpity albo, że przyćpał z młodszymi chłopakami. Nie wiedziała, że Kaszana prochów nie tyka. Dopiero kiedy pokazał jej nieprzyzwoicie nabity portfel zmieniła gadkę.
Magda była naprawdę mała, ale najważniejsze części Magdy małe już nie były i to mu właśnie bardzo odpowiadało, ba, to było jak kolejny milion. Teraz, kiedy szedł z nią na postój taksówek ten falujący, jęczący prawie w swych posadach milion, zaćmił mu na jakiś czas świadomość posiadania tamtych milionów. Widywali się dotąd niemal codziennie, ale nigdy nie dłużej niż kilkanaście sekund. A teraz jechał z nią na zakupy i miał ją potem mieć... Szedł więc nieco pochylony do przodu, bo wzwód nie pozwalał mu się w pełni wyprostować. Skronie mu pulsowały i coś jakby na sraczkę się zbierało. Wyluzował się dopiero gdy przypomniał mu się Don Johnson w „Policjantach z Miami". Magda tymczasem urabiała matkę przez komórę.
Wreszcie wkroczyli. Dziewczyna szybko odnalazła się w nowej roli. Grywała już w podobnych przedstawieniach, jednak nie z palantami, którym przyfarciło w totka. Ten teatrzyk miał wyjątkowo duży budżet, to też i Magda starała się nie zawieść nowego partnera i mimowolnych widzów ich parady.
Początkowo sprawiało jej to niemałą frajdę, zwłaszcza gdy wypindrzyła na twarzy dobrze wytrenowaną „manuelę" - czyli minę wytrawnego lachociąga. Przyciśnięta do jego boku, śmiała się w duchu do rozpuku. Tym śmiechem usiłowała zdławić sygnały ostrzegawcze, które wysyłała jej kobieca intuicja...
... a Don Johnson był niezawodny. Kaszana odprężył się już na tyle, że w końcu zaczął odczuwać przyjemność: w brzuchu, tyłku i członku, a także w głowie, choć tam pojawiała się czasem drażniąca niepewność co do wieku Magdy, młodo cholera wyglądała... Brzuch, tyłek i członek były wolne od tego dylematu. Byleby do wieczora.
Tej nocy, gdy patrzył na nią przez uchylone drzwi łazienki, poczuł się kimś innym. Stare przeminęło. Stał się szczeniakiem. Zdobywcą. Samcem... i tchórzem. Cieszył się, że szum jacuzzi zagłusza jego nerwowe dyszenie. Magda klęczała w wannie i wyglądała jak dziecko w piaskownicy. A on tam miał wejść z tą swoją maczugą! Zgroza. Nagle dziecko wyszeptało:
- Wchodzisz, kurwa, czy się patrzysz?
Oh, jak był jej za to wdzięczny. Wszedł. Nic nie mówili przez dwie godziny. Zasnęli przed świtem obróceni do siebie plecami.
Rano Magda oznajmiła, że idzie do kościoła, i że jak on chce, to też może iść - pójdą jak para, ale ona musi iść, żeby nie wiadomo co, bo zawsze na drugi dzień się spowiada. Kaszana krążył myślami wokół śniadania i ani w głowie mu było wbijać się teraz w garnitur i stać przez godzinę pośród zawodzących mumii. Tylko słowo spowiedź wybrzmiało w nim mocniej i nawet przez chwilę próbował sobie przypomnieć kiedy był po raz ostatni. Dawno był.
Poza tym mdliło go. Od paru dni, kilka razy w ciągu doby zbierało mu się na pawia. Czuł, że to od pieniędzy. Kiedy rozmyślał o tym, że to ledwie początek, że dopiero zaczyna wydawać, że mu starczy do końca życia, zaczynało mu się kręcić w głowie. Wczoraj, gdy siedział na zydlu w sklepie obuwniczym, obskakiwany przez dwie hiper uprzejme panie, żałował, że w ogóle zagrał. Skutecznie wcisnęły mu pieruńsko drogie buty, które wcale mu się nie podobały. Kiedy się utwierdził w tym przekonaniu był już na zewnątrz. Wstydził się wrócić i oddać. Popsioczył trochę pod nosem na podstępne baby, ale zupełnie nie wiedział jak zmierzyć się z tą refleksją, że totalnie nie kontroluje swoich potrzeb i kupuje to, co chcą inni, a nie to, co on - Kaszana - by pragnął. No, ale miał tę forsę i nie mógł jej przecież oddać...
Gdy wepchnął do ust siódmą już grzankę z kawiorem paw prześladowca wezbrał w nim na dobre. Ktoś zapukał do drzwi. Kaszana, wysmarkując rzyga, który podszedł mu aż do nosa, popędził otworzyć. W drzwiach stał młody portier.
- Ta lala, co tu z panem była, wpadła pod tramwaj.
- Pod siedemnastkę? - zapytał Kaszana, dziwiąc się niezmiernie własnym słowom. Dopiero po chwili dodał - Jest policja? Zaraz zejdę. Dzięki.
Cztery dni później leżał, przyciskając policzek do zimnej szyny, w miejscu, gdzie odeszła wolna od grzechów Magda. Było po drugiej w nocy. Najbliższy tramwaj miał nadjechać dopiero za trzy godziny. Ale on już broczył. Podciął sobie szyję i ułożył się na plecach tam, gdzie zginęła jego córka. Gwiazdy z wolna zaczynały wirować. Pośród tego chłodu, tylko łzy ściekające do uszu były gorące. Żałował, że się narodził.
Tamarka nie mówiła mu przez te wszystkie lata o Magdzie, bo miała do niego żal, że w dzień był inny niż w nocy. To było jeszcze zanim się ożenił z tamtą. Prawie każdego wieczora przychodził do Tamarki z dobrym żarciem z baru albo z delikatesów, jedli, a potem wchodzili do łóżka. Jednak w bramie przy kolesiach, zachowywał się jakby jej nie poznawał, lub - co ją najbardziej upokarzało - podśmiewał się z niej, bo chodziła nieco koślawo. Kiedy zaszła w ciążę przestała go zapraszać. Pragnęła go, ale była mądra i wiedziała, że na ojca to on się nie nadaje. Źle ją traktował i chciała go ukarać. Magda urodziła się za wcześnie, choć Tamarce to pasowało, bo dość już miała brzucha, o którym myślała: „jego brzuch, on powinien nosić". Nie powiedziała mu, że to jego córka. Wiedziała doskonale, że dwóch rzeczy w życiu pragnął: wielkich pieniędzy i córki. Milionów to on się nie dorobi i córki mieć nie będzie!
Na stypie, gdy już była po paru głębszych, oznajmiła mu, żeby się dłużej nie łudził, że dziecko zrobił jej Kwachu.
- Ja z takimi ćwokami nie sypiam. Madziunia była twoja. Była - o! - cmoknęła się w pięść.
Nie wiedziała co zaszło między nim a Magdą. I dobrze.
Niech przeczyta "tłum" na pierwszej stronie ;)
A tekst moim zdaniem na gwiazdkę, ale poczekam aż któryś z opiekunów się wypowie :)
Piekło jest czarne, bolesne i tragiczne, a przez to prawdziwe.