Przyglądaliśmy się z bezpiecznej odległości.
Pan się przesunie, każdy chciałby mieć te swoje dziesięć centymetrów. Ale pan ma odrobinę za dużo, więc proszę zrobić kompresję.
Dziurka od klucza, przez którą syntetyczny świat wydawał się być nienaturalnie dobry. Płonące znudzeniem popołudniowe słońce i turystyczny korowód zbyt wielu złudzeń. Zmęczony od nadmiaru przekręcania kluczy metal zapachniał polską wsią, nostalgicznym mlekiem prosto od krowy i paczką tanich papierosów. Kolejka się wydłużała. Jej pokaźnych rozmiarów ogonek zakręcał się w skoliozalnych pozach robiących wrażenie postimpresjonistycznej instalacji. Holenderskie poczucie humoru. Przeterminowane poczucie humoru z kraju wiatraków, tulipanów i idyllicznego Amsterdamu. Naprawdę tylko na takie skojarzenie nas stać?
Nas nie stać, to my stać mamy. Pani wróci do kolejeczki, nie wychylamy się. Ale bez zdrobnień proszę państwa. Bez eufemizmików do kurwy nędzy.
Każdy z nas był naznaczony wyszukaną kombinacją słów. Prawie każdy. Ci gorsi, ci najgorsi z gorszych stali całkiem nadzy, bez zbędnych liter, bez znaczeń. Zapominało się o nieistotnych imionach, peselach, numerach nip. Zapominało się o gardłach drących się na strzępy. Nie, nie z pragnienia. Kąsający brak wody pitnej nie dawał się we znaki tak jak brak mokrych słów, których nie wolno nam było użyć. Dziennie dostawało się skromny przydział. Znów cenzus majątkowy, cenzus koloru, religii i upodobań. Maksymalna porcja wynosiła dziesięć słów. Szczęśliwcy dostawali jedno gratis. I to nie byle jakie. Siarczyste, brzęczące w uszach słowiątko. Nowonarodzone, poczęte przez Semiramidy ulic, ale potrafiące zostawić znaczący kleks na nieznaczącej psychice. Leksykalny błąd przydrożnej porodówki. Byliśmy zbyt naiwni. Zbyt naiwni by żyć.
Na dziś to już koniec. Proszę się rozejść. Pojedynczo. Proszę nie robić zamieszania, szanowni państwo.
Zbyt prostaccy by milczeć zasłanialiśmy odgenitalione frazesy w wychudłej pantomimie mózgowego getta. Z milczącym transparentem manifestowaliśmy nicość. Pękały nam tkanki i pięty. Rzęsy rozwarstwiały się w krzywych uśmiechach, traktory stawały w przełyku. Konspiracyjnymi trzustkami zaczęliśmy produkować postpeerelowską somatostatynę. Na insulinę nie starczało czasu. Kieliszek, śrubokręt i chory bieg przez stęchłe cyberprzestrzenie. Nigdy się nie kończyły. Gałki oczne zaczęły spływać z deszczem po całym ciele. Z bliżej nieokreślonej oddali dochodził nieprzyjemny dla uszu dźwięk. A więc prawda. Nie było jednak miejsca na pogłoski. Pozostałymi częściami ciała zdołaliśmy obrócić się w kierunku drzwi z wyblakłym napisem totalitarisme. Ich powolne skrzypienie oznajmiło nam jednak, że za chwilę nasze najśmielsze oczekiwania rozprysną się w szarym pyle...
Konspiracyjnymi trzuskami - Konspiracyjnymi trzustkami
Bardzo treściwy i dobitny tekst. Na pierwszą stronę jak nic, popraw jedynie te literówki :)
Poza tym mieszasz w tekście. Rozpoczynasz jako narrator – stojący obok obserwator, a kończysz jako uczestnik zdarzenia.