Szczęk klucza w zamku. Schodzę po schodach. Otwieram ciężkie metalowe drzwi i staję na chodniku.
Stoję.
Ruszam przed siebie idąc przez skąpane w słońcu osiedle. Idę normalnym tempem. Mam wrażenie, że stoję.
I stojąc ruszam przed siebie.
Dochodzę do rogu budynku z którego wyszedłem, skręcam w lewo. Idę przed siebie. Dochodzę do kolejnego budynku.
Witam!
Oglądam się. Patrzę do góry.
Dobry!
Stoję dalej, mijam placyk i zagrafittowany garaż.
Teraz w prawo.
Wąski chodniczek, boski zapach kwiatów.
Wciąż stoję. Tym razem pod blokiem.
Otwarte drewniane drzwi.
Schody.
Dochodzę do białych drzwi. Naciskam przycisk dzwonka.
Cześć, szybko!
Co?
Angielski.
Potem?
Nie.
Cześć.
Nara.
Znów schody, znów drewniane drzwi. Tym razem w innej kolejności.
Stoję. Jasno. Bezchmurnie.
Nareszcie czuję, że idę.
Idę przed siebie, dochodzę do kwiatów. Znów ten zapach.
Ejj!
Znów się oglądam.
O! Cześć!
Idę trawnikiem.
Siema!
Dzień dobry pani!
Nie wyszedł?
Angielski.
Aha.
Jak?
Lepiej, leki. Potem.
Fajnie.
Tak, basen.
Nie, dzięki. Nie lubię.
Cześć i dowidzenia.
Znów chodnik, idę powoli. Jakbym pełzł. Dopełzłem.
Siadam za żółtym metalu. Patrzę w bok.
Czarny prześladowca. Siedzi na trawie i piachu. Poprawia płaskie włosy. Wyjmuje telefon. Gdzie dzwoni?
Pierwszy sygnał.
Czego?
Co?
Nic.
Czyli co?
Komputer.
Rzeczywiście nic. Sarkazm w myślach...
Nie? Oczywiście, że nie w myślach...
Nie.
Potwierdzenie myśli.
Cześć.
Taa...
Wstaję, odchodzę.
Idzie za mną. Zawsze idzie za mną. Czarny prześladowca.
Dochodzę do ławki.
Siadam.
Słońce świeci.
Zawsze w ten dzień w roku świeci.
Wstaję.
Dochodzę do drzwi. Znowu te drzwi.
Otwieram.
Patrzę na schody. Patrzę na prześladowcę.
Pociesza mnie.
Dobry przyjaciel.
To już koniec.
Ponownie szczęk klucza.
W przeciwną stronę.
Naprawdę koniec.
zapiski sklerotyka, który boi się, że zapomni co robił po kolei
nic więcej
sorki, nie tym razem ;)