Czas
otwarcia powieki i zamknięcia łóżka.
Epizody mają znaczenie tylko wtedy, gdy istota rzeczy egzystuje fragmentarycznie. Więc podzieliłabym to głębokie ucieleśnienie.
Z ciałem wiązały się sprawy. Od spraw najważniejszych Mężczyzna przechodził do lekko istotnych. Meritum mniejszości. Postępujący impas. Dzień ostateczny zaczyna się z każdą minutą zamknięcia powieki. Ze wschodem słońca spadały rzęsy. Jak deszcz ściekały po parapetach. Zamknięte łóżko chroniło przed wszystkim, co mogło być zbyt transcendentne. Zamknięte łóżko było machinalnie bezpieczne. Za późno już na zadawanie pytań. Czy jesteś szczęśliwa?
Czas
szesnastu par pończoch i pijanych słów.
Gdybym zaczęła płakać Mężczyzna związałby moje łzy w staranny supeł. Staramy się, gdy nasze starania wymykają nam się z rąk. A ty i ona przyglądałybyście się z uśmiechem. Niedowierzania? Satysfakcji? Satysfakcja jest wtedy, gdy ludzkość góruje nad ludźmi. Odeszlibyście razem, trzymając się za przeciwległe kończyny. Tacy na wpół wyimaginowani. Uczę się.
Cały czas uczę się posługiwać cierpieniem w miarę łagodnie. Jak protezą. Bez fałszywego wstydu, ale także niepotrzebnej pychy. Nie cierpię, gdy odchodzicie.
Czas
niedokończonych zdań i niedoścignionych przeciągów.
Mężczyzna wstydziłby się umrzeć ostatni, z wiedzą, że umrzemy wszyscy. Tymczasowo rozstrzelani w jednym szeregu bez pytań. O miłości potrafią mówić jedynie poeci. My o niej nie mówimy. Za każdym razem kiedy wypowiadał słowo kocham, odpowiadałaś dziękuję. Zgodnym echem odpowiadała za tobą ona. Cicho szeptałam ja. Nie słyszał. Uprzejmie usuwałam się w wietrzne chwile, ulatywałam starymi ranami, zamykałam szczelnie niewyrządzone krzywdy i bezszelestne zabójstwa. Bo przecież pora pomyśleć o praniu, wizycie u stomatologa i źle zasłoniętych zasłonach.
Czas
przebarwionego zaufania i rozprasowanych złudzeń.
Jeżeli palec wskazuje niebo, tylko głupiec patrzy na palec. Mężczyzna zawsze mówił, że podobają mu się moje palce. Twoje. Jej. Palce pianistki. Połamałam je wszystkie z szerokim uśmiechem. Z pustymi oczami. Bez spojrzenia.
Kiedy powietrze pachniało rozczarowaniem przestawałam oddychać. Zaczęły się kończyć kalendarzowe dni tygodnia, skreślane z każdym niespełnieniem. Miały smak chorej mięty. Z reguły nie sypiam bezsennie. Z reguły Mężczyzna nigdy nie istniał po to, żeby odkurzać okna z poświątecznych dekoracji i osobowych wyrzeczeń. Spłonęłyście w rytm cynicznej melodii wesołych świąt. Ty. Ona. Wszystkie moje maski.
Czasem czas istniał tylko w celu przykrycia wystygłego człowieczeństwa. Z czasem popsuliśmy wszystkie zegarki...
Nawet nie potrafię powiedzieć, który fragment zrobił na mnie największe wrażenie, ponieważ cały ten tekst wchłonęłam i nadal nim oddycham. Cudne.