Królestwo Aniołów
1.
Nadine ubrała czarne ciężkie buty, a za spódnicę włożyła nóż. Nazywała go scyzorykiem, ale to był duży nóż z ostrym zakończeniem i ciężką, żelazną rączką. Wyszła z domu i udała się w kierunku upraw. Lato było w pełni, choć wyjątkowo chłodne i deszczowe, więc musiała pracować podwójnie ciężko. A po śmierci rodziców to nawet potrójnie. Potrzebowała kogoś, ale była zbyt biedna na pomoc, a nie chciała poświęcać swych uczuć na związek z kimś kogo nie kocha, tylko po to by było jej łatwiej.Z pierwszym lepszym mężczyzną.
Trzeba tu powiedzieć, że już kilku starało się ją zdobyć, a wielu o niej myślało. Była zjawiskowo piękna. Obojętnie czy widziało się ją na co dzień, gdy ubrana była, tak jak dzisiaj, w wieśniacki strój - stare buty, brudną spódnicę i za duża koszulę czy też miała na sobie świąteczne, nowe ubrania. Zawsze wyglądała pięknie. Zawsze ogromne wrażenie robiła jej jasna, delikatna skóra i długie blond włosy. Zawsze dreszcze powodowały dotknięcia jej smukłych dłoni, a jej piękna, kobieca figura, nie jeden raz podnieciła mężczyznę. Jednak ona wciąż szukała szczęścia, uważała że jest młoda, zarówno gdy miała szesnaście lat, jak i teraz, gdy była dojrzałą dwudziestodwuletnią kobietą. Miała czas. Choć czas pokonał rodziców Nadine. Zmarli razem, tydzień po tygodniu. Najpierw ojciec, później matka. Zdarzyło się to miesiąc temu i przez ten miesiąc dziewczyna musiała pracować sama w tym starym domu na odludziu. Kiedy była dobra pogoda wychodziła na pole. I czekała tylko na swojego starszego brata, który obiecał powrócić, gdy tylko załatwi swoje sprawy w mieście tysiące kilometrów stąd. Powinien być na dniach.
2
Kiedy zapędziła się z pracą na koniec ogromnego pola, zza lasu wyłoniły się czarne chmury. W ich kłębach coś się czaiło. Jasne, świecące ślepia, które spoglądały na świat. Z tych oczu zaczęły padać krople deszczu, najpierw powoli i spokojnie, po chwili mocno i gwałtownie. Pojawił się także pierwszy błysk. Ostrzeżenie przed burzą, która zaraz miała nadejść.
Nadine zebrała najcenniejsze narzędzia, w obawie przed leśnymi rozbójnikami, i pognała ścieżką prowadzącą do domu. Padało coraz mocniej, tak że krople deszczu wywoływały ból uderzając o twarz dziewczyny. Pojawił się też drugi i trzeci błysk.
Kiedy Nadine miała wbiegać do lasu (za którym znajdował się jej dom), pomyślała iż szybciej i bezpieczniej, będzie przebiec na skróty przez strumyk. Skręciła ze ścieżki.
Chmury przesłoniły niebo i w środku dnia było okropnie ciemno. Nadine z trudnością dostrzegała kamienie w strumieniu, mimo że były jasno-białe. Na największym z nich stały razem wielki czarny kruk i dumny, szary orzeł. Na jednym kamieniu! I patrzyły się w kierunku Nadine, tak jakby czekając co zrobi.
Zaczęła przeskakiwać po jednym kamieniu. Strumyk, który zawsze był miejscem zabaw małej Nadine i jej brata, teraz stał się, pod naporem padającego deszczu, małą, ale rwącą rzeką. Jednak mimo strachu, Nadine podświadomie wiedziała, że nic jej nie grozi, znała te miejsca doskonale. Przeskoczyła na kolejny kamień i już prawie była po drugiej stronie, bardzo niedaleko domu. Kamień okazał się jednak śliski, tak że Nadine zachwiała się.
- Ufff.. - jęknęła na głos utrzymawszy równowagę.
W tym jednak momencie zamiast wykonać ostatni skok, Nadine zachwiała się po raz drugi. Tym razem jednak, nie potrafiła opanować samej siebie i runęła do wody. Co wydawało się jej nieprawdopodobne, to nie kamień okazał się zbyt śliski. To wielki, biały orzeł szybując uderzył w nią, tak że nie miała szans na utrzymanie się na nogach.
Nurt rzeki gnał z ogromną prędkością, nienormalną nawet w taką pogodę. A grunt, który powinien być pół metra pod taflą wody, zniknął gdzieś na tyle głęboko, że Nadine nie potrafiła go dotknąć. Płynęła z prądem, nie mogąc się zatrzymać.
Niebo wciąż było czarne, co jakiś czas rozjaśniane błyskawicą. I wciąż padało. Nadine wiedziała, że strumień wpływa do większej rzeki, więc może tam jakiś rybak ją zauważy. Choć w tym momencie niczego nie była pewna, a wszystkiego się bała. I tylko po cichu modliła się, żeby dwa psy zostawione przy domu do pilnowania, znalazły sobie coś do jedzenia, dopóki nie przyjedzie jej brat.
Wszystko zamazywało jej się przed oczami. I kiedy ciągnięta przez wodę uderzyła głową w wystający kamień już się nic nie zamazywało. Wszystko zgasło, było tak ciemno jak w czasie burzy, tylko w ogóle nie błyskało.
3.
Stały nad nią dwie postacie. Z ogromną trudnością otwierała oczy, była bardzo zmęczona, ale dobrze pamiętała co się stało.
- Gdzie jestem? - zapytała Nadine.
- Uratowaliśmy cię, porwał cię nurt rzeki. Wyłowiliśmy cię chwilę przed wodospadem. Gdybyś spadła, byłoby po tobie. - powiedział mężczyzna o mocnym, wyraźnym głosie.
Dopiero teraz otworzyła całkowicie oczy. Stało nad nią dwóch mężczyzn. Obydwoje byli olbrzymi - mieli dobrze ponad dwa metry wzrostu, byli postawni, dobrze zbudowani. Ubrani byli podobnie w białe luźne koszule i siwe spodnie, z jakiegoś materiału. Ten który mówił był starszy, miał brązowe włosy i długą brodę. Drugi był blondynem z idealnie gładką skórą. Uśmiechał się tylko swoimi białymi, równymi zębami.
- A jak daleko jest stąd do lasów Sheryana?? Mam tam dom, niedługo przyjedzie do mnie mój brat.
- Daleko. Zbyt daleko na tą chwilę - powiedział brodacz.
- Ale gdzie ja jestem? - zapytała Nadine.
- Proszę cię, nie pytaj teraz tak wiele, jesteś jeszcze zmęczona - wtrącił się młodszy mężczyzna. - Poobijałaś się. Płynąc rzeką uderzyłaś w kamienie. Nasi medycy zaopiekowali się tobą, ale możesz jeszcze odczuwać lekki ból poruszając się. Dlatego proszę, odpocznij i nie zadawaj tylu pytań. Dziś wieczorem, jeżeli będziesz miała ochotę, pójdziesz z nami, razem z naszą rodziną zjesz kolację. Dowiesz się tam wszystkiego, dowiesz o wszystkim i mam nadzieję, będziesz usatysfakcjonowana. A teraz odpocznij w ciszy i spokoju dobrze?
Nadine tylko przytaknęła. Zadziałał na nią jego urok, jego uśmiech, tak że bez większych problemów postanowiła odpocząć i poczekać do wieczora. Nie zastanawiała się co to za rodzina, choć widziała, że to bogata rodzina. Mieli medyków i drogie szaty. Pomieszczenie w którym leżała także było bogato urządzone, a za oknem widziała zadbane drzewa ogrodowe.
Kiedy dwaj mężczyźni wychodzili, w ostatniej chwili zapytała się jeszcze:
- Proszę powiedzcie tylko, jak długo tu już jestem?
Brodacz z lekkim uśmiechem odpowiedział jej. Usłyszała, słowa „pięć lat", ale pomyślała, że się przesłyszała i już nie pytała. Patrzyła tylko jak otwierają drzwi i wychodzą. Teraz dopiero zauważyła, że obydwoje mieli na plecach garby. Delikatne, ale jednak garby skrywane pod białymi koszulami....
4.
Na stołach znajdowały się przede wszystkim owoce we wszelkich, najbardziej egzotycznych odmianach. Różnych kolorach. Oprócz tego naczynia pełne wina. Jego zapach unosił się na całej sali, a zapach ten był bardzo delikatny i przyjemny.
Naczynia były solidne, ale bardzo lekkie. Sztućce świeciły się najprawdziwszym srebrem, choć i tak większość rzeczy kosztowało się rękoma. Nadine siedziała w samym środku wielkiej jadalni, przy najbardziej suto zastawionym ze wszystkich stołów. Co ją najbardziej zdziwiło, to to, że była tu jedyną kobietą. Wokół siedzieli sami mężczyźni. Każdy z nich wyglądał inaczej, lecz każdy był podobny do drugiego. Wszyscy byli ubrani podobnie, w białe koszule i siwe spodnie. Najczęściej mieli bujne blond lub czarne włosy. Mieli gładkie twarze, nawet najstarsi z nich. I wszyscy byli wysocy i dobrze zbudowani. Niczym greccy herosi z mitów.
Najmłodsi z nich krzątali się wokół stołów i usługiwali starszym. Także Nadine, która była rozpieszczana dostawianymi dla niej, coraz to nowszymi potrawami z owoców.
Po jej lewej stronie miejsce było puste. Dwa miejsca na lewo był brunet z brodą, który nawiedził ją nad ranem. Natomiast po jej prawej ręce siedział blondyn, również dziś poznany.
- Jak masz na imię? - zapytała się go Nadine. Było głośno, wszyscy ze sobą rozmawiali, śmiali się i ukradkiem spoglądali na jedyną na sali kobietę.
- Michał.
- Nie zapytasz się jak ja mam na imię?
- Po co, skoro to wiem, droga Nadine.
- Skąd znasz moje imię? - zapytała ze zdziwieniem.
- Każdy tutaj je zna. Jest piękne droga Nadine - odpowiedział Michał.
- A powiedz mi, proszę, kto usiądzie obok mnie? - dziewczyna wskazała na krzesło po jej lewej stronie. Posiadało niezliczoną ilość diamentów wbudowanych w drewnie co dziwiło i intrygowało Nadine.
- Gabriel, poznasz Gabriela już za chwilę.
- To jest wasz król? To krzesło wygląda jak tron i jest ustawione na samym środku i..
- Tak - przerwał jej Michał. - Jesteś mądrą kobietą droga Nadine. Tak, Gabriela można nazwać naszym królem. Tak, tak.
- A gdzie są wszystkie kobiety? Widzę tutaj samych mężczyzn.
Michał uśmiechnął się. Tak jakby chciał powiedzieć żart, ale nie potrafił. Uśmiech był sztuczny i Nadine to zauważyła.
- Cóż - wtrącił się brodaty brunet - Wydaje mi się, że Bóg zapomniał o tym, że razem z nami powinny być też kobiety. Albo...
- Albo po prostu cały ten czas czekaliśmy na Ciebie droga Nadine - rzekł Michał.
Wszyscy uśmiechali się, rozmawiali. Tylko jeden z mężczyzn nie rozkoszował się potrawami, nie uśmiechał się, tylko co jakiś czas spoglądał na Nadine. Jakby z nadzieją, z wiarą. Siedział na samym końcu stołu, sprawiał wrażenie odrzuconego przez pozostałych. Miał też inną od pozostałych koszulę. Ciemniejszą, lekko szarą, a nie białą. „Może to tylko światło inaczej na niego pada" pomyślała Nadine. Było jednak w nim coś ciekawego, co mogło odmienić jej życie. Energia wychodząca z jego oczu i wiara błyskająca w spojrzeniu. Tylko wiara w co?
Nieważne. Ważne było to, że Nadine mu wierzy. Uwierzyła i zaufała od pierwszego wejrzenia i pomyślała, że musi mu zaufać tak naprawdę i do końca.
- Przepraszam - zwróciła się do Michała - kim jest ten człowiek, o ten na samym końcu stołu.
Nadine wskazała ręką, tak że każdy musiał to zauważyć. Zawstydziło to ją, na policzkach pojawił się lekki rumieniec..
- To jest Iblis - odpowiedział Michał. - Mój brat, młodszy brat. Choć każdy tutaj jest bratem z każdym.
- Tylko nie ma sióstr - wtrąciła Nadine.
- Moja droga Nadine, zaraz będzie tu Gabriel, on ci wszystko wytłumaczy. Gdybym ja ci to powiedział nie uwierzyłabyś. Jemu musisz uwierzyć.
- A Iblis, będę mogła go poznać? Wydaje się...
Nadine zamyśliła się i nie mogła odnaleźć dobrego słowa.
- Ciekawy? - powiedział Michał.
- Też. Ciekawy, intrygujący. Szukam dobrego słowa, choć intrygujący jest mu najbliższe.
- Iblis jest intrygujący, ciekawy, na swój sposób oryginalny. Jednak, choć może tego po nim nie widać, jest najmłodszy z całej tej sali. Uwierzyłabyś? On się wciąż uczy, gdybyś go kiedyś poznała nie wierz w to co mówi, ma wielką wyobraźnię i jeszcze sam wszystkiego nie zrozumiał. Szuka czegoś czego nie ma.
- Czego szuka?
- Cóż, droga Nadine...
- Może tego tylko tutaj nie ma? - wtrąciła. I dodała z nieukrywaną ironią: - Mój drogi Michale.
- Ooo - wykrzyknął, zmieniając temat brodacz. - I nadchodzi Gabriel.
Wtedy wstał, a za nim Michał, pozostali biesiadnicy i na końcu, z wielką ciekawością, wstała Nadine.
Gabriel był także potężnie zbudowany. Jednak był już starcem. Miał siwe włosy i siwą, długą brodę. Błękitne oczy, tak jasne, że prawie białe. I emanował z niego spokój i coś jeszcze, co przyciągało do niego jak do najukochańszego dziadka rozdającego w święta łakocie. Szedł dostojnym krokiem i równie dostojnie pochylał głowę, witając się ze wszystkimi. Stanął za stołem Nadine i spojrzał na nią ostrym spojrzeniem.
- Witaj - powiedział. Miał głos czuły i ciepły.
- Witam - odpowiedziała. Chciała sprawiać wrażenie twardej, ale i tak jej głos się złamał i powiedziała to jak niewolnica do pana. Przeraziło ją, że nie miała na to wpływu. Tak się po prostu stało.
- Cieszę się, że wróciłaś już do zdrowia. Doglądałem cię codziennie. Liczę na ciebie.
„Liczę?" pomyślała Nadine.
- Dziękuję. Dziękuję za opiekę, czuję się już naprawdę dobrze. Pewnie uratowaliście mi życie.
- Tak Nadine - powiedział Gabriel. - Uratowaliśmy ci życie. Ale zabraliśmy czas. Wiesz Nadine jak długo tu byłaś?
- Nie wiem - odpowiedziała.
- Pięć lat. Masz zabrane pięć lat swojego życia. Nie masz już dwudziestu dwóch lat. Masz o pięć lat więcej.
- To niemożliwe, nie mogłam tutaj być tak długo. Okłamujecie mnie, chcę wracać - zaprotestowała Nadine.
- Oczywiście, że możesz wrócić. Ale będziesz pięć lat starsza. Będziesz nadal młoda, piękna, ale będziesz żałować tych pięciu lat. A potem coś jeszcze. Przejdziesz się ze mną?
- Tak - odpowiedziała.
Wyszli z sali i poszli schodami na górę. Weszli na balkon. Pierwszy raz widziała cały krajobraz i był to piękny widok. Mnóstwo zieleni, wysokie drzewa, pagórki, a w oddali góry. I rzeki przecinające lasy, strumienie spływające ze szczytów. Raj.
- Jak udowodni pan, że...
- Mów do mnie po imieniu Nadine.
- Dobrze, więc jak udowodnisz, że byłam tu pięć lat?
- Po co mam coś udowadniać? - zapytał Gabriel. - Ludzie dziś wiele mówią, wiele pytają i wyszukują coraz to nowych odpowiedzi. Po co mam coś udowadniać, skoro dla wszystkich tutaj jest to oczywiste? Po co mam wyszukać dla ciebie odpowiedź, skoro możemy dojść do porozumienia. Do komunikacji, że ja mam rację. Bo mam. I ty się o tym przekonasz, choć nie dzisiaj, bo dziś to złe pytanie, niepotrzebne.
- Czy uważasz, że dobrze jest niewiedzieć?
- Nie, ale lepiej przyjąć coś co jest oczywiste. Gdybym powiedział ci, że mam siedemdziesiąt lat uwierzyłabyś w to?
- Tak.
- Jednak skłamałbym. Mam osiemset czterdzieści pięć lat. Dlaczego teraz nie wierzysz?
- Bo to niemożliwe - odpowiedziała z uśmiechem Nadine.
- Niemożliwe jest to tam skąd pochodzisz. A przeszłaś daleką drogę. Żeby dostać się tutaj i żeby wyjść z tego żywą. Naprawdę tak trudno ci to sobie wyobrazić, że gdzieś może być i lepiej i inaczej? Skoro uratowaliśmy ci życie, to czy tak naprawdę nie możemy dać ci nowej części życia? I to nie nowych dwudziestu lat życia. Możemy dać ci nowe setki lat życia. Tak żebyś nie musiała się już bać śmierci. My się nie boimy, ja się nie boję, bo przeżyłem ponad osiemset lat. A ile przeżyję? Nie zależy to wszystko ode mnie.
- Mówisz bzdury, nie wierzę ci.
- Nie wierzysz w Boga prawda? - zapytał Gabriel.
Nadine zastanowiła się. Nie miała odpowiedzi na to pytanie. Chyba wierzyła, ale czy „chyba" to już wiara?
- Nie odpowiadaj. Nie musisz wierzyć w Boga. Wystarczy, że on wierzy w ciebie. Wystarczy, że on będzie wierzył w ciebie, a ty w siebie. Bo to on ma zadanie dla ciebie, a nie ty dla niego.
- Słucham? - zapytała zdziwiona Nadine.
- Może powiem prościej. - Gabriel lekko dotknął swojej siwej brody. Był skupiony. - Mam prośbę. Prośbę do ciebie Nadine, mamy prośbę wszyscy. Potrzebujemy ciebie.
- Ooo - lekceważąco rzekła. - Inaczej mówisz Gabrielu. Ale nie rozumiem, możecie żyć prawie wiecznie, możecie tak wiele, a potrzebujecie mojej pomocy? Dlaczego mojej?
- Jesteś czystą kobietą. Wiesz to, bo czujesz to w sercu. Dlatego zostałaś wybrana. Nie zaprzeczaj, że masz moc. Ona jest w tobie, a ty jesteś silna. A my potrzebujemy silnej i czystej kobiety, która zostałaby królową.
- Waszą królową?
- Tak. Przecież od samego początku zauważyłaś, że jesteś jedyną kobietą wśród nas. Zbliża się do nas armia ciemności, a ty jesteś kobietą. Mężczyźni mogą być silni, mądrzy, nawet piękni. Jednak nigdy nie będą tak piękni jak kobiety. A tylko pięknem, które nosisz w sobie i które emanuje we wszystko dookoła możemy pokonać nadciągające zło.
Nadine spojrzała na Gabriela z niedowierzaniem. Mówił przekonująco, mówił tak, że jej serce chciało w to uwierzyć. Jednak nie wierzyła, nie mogła uwierzyć w takie niedorzeczności, wzięte niczym z bajek.
- Nadine czy zostaniesz wśród nas i wybierzesz sobie męża, aby zostać królową i pokonać armię ciemności? - zapytał Gabriel.
- Nie mogę ci odpowiedzieć. Na pewno nie teraz. Proszę, ty odpowiedz co się stanie jeżeli się nie zgodzę.
- Wtedy ty będziesz mogła odejść. Pokażemy ci drogę do twojego domu.
- A ile kobiet już stąd odeszło?
- Żadna. Żadna nie przyszła, więc żadna nie odeszła. Jesteś pierwszą, pierwszą i ostatnią, która może zadecydować o sobie, o nas i o świecie.
- Czyli mam rozumieć, że w końcu przyszła TA osoba, a wy tak po prostu mnie puścicie? - zapytała. - Nie wierzę ci.
- Uwierz Nadine. Uwierz w to, że ja nie mam władzy zatrzymać cię. Jest ktoś nade mną, ktoś silniejszy. Bóg. Bóg który każdemu człowiekowi w dniu narodzin daje wolność. Możesz wybrać swoje życie, wybrać drogę. Swojego męża, żonę. Możesz wykonywać pracę jaką chcesz, możesz kierować się wartościami jakimi zechcesz. Wiesz to dobrze Nadine, nie raz dokonywałaś wyboru. Dlaczego więc, tak trudno ci uwierzyć w to, że Bóg daje ci dziś wybór? Zostać lub odejść.
Powietrze było ciepłe. Na balkonie w ogóle nie czuło się wiatru. Spokój i cisza. Nadine wciąż spoglądała w jakiś odległy punkt, tylko po to, aby nie spojrzeć Gabrielowi w oczy. Wiedziała, że gdy spojrzy, uwierzy.
- Nadine - kontynuował - Niedaleko stąd są wielkie szklane drzwi. Od zawsze są zamknięte. Bóg stworzył je na początku świata, aby oddzielały dobro od zła. Żeby chroniły światłość od ciemności. Każdy zły postępek ludzi powoduje jedną rysą na szkle. Wciąż ktoś z nas, teraz także, stoi tam i naprawie te drzwi. Nigdy nie było z tym problemu. Jednak coraz częściej nie nadążamy, rysy pojawiają się zbyt szybko. Wciąż nowe i nowe. Drzwi pękną od naporu zła. I tylko z tobą uda nam się powstrzymać ciemność.
- A co się stanie, jeżeli z wami nie zostanę?
- Wtedy ciemność okryje nasze małe królestwo. A potem cały świat. I nic już nie będzie.
- Wciąż ci nie wierzę.
- Więc chociaż zgódź się Nadine - Gabriel dotknął jej pleców i odszedł.
Nadine siedziała na balkonie i cały czas myślała o słowach Gabriela. Na pewno kłamał, ale dlaczego po co? I dlaczego nie było tu żadnych kobiet? Bała się. Spojrzała do tyłu, a tam stał ten, którego Michał nazwał Iblisem. Stał tu już jakiś czas, musial bezszelestnie wejść.
- Witaj! - powiedział.
Nadine nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła się w jego oczy. Była trochę zmieszana i trochę przestraszona. Jego oczy były straszne, choć napełnione dziką miłością. Nadine nie mogła się im oprzeć i wciąż w nie spoglądała, nie mogąc wydusić ani słowa. Zahipnotyzowana, wprowadzona w stan uniesienia. Nirwana.
- Wierzysz im? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała niepewnie Nadine. - Chyba nie, nie wiem.
- Mają już dla ciebie suknie ślubną. Jeżeli dziś się nie zgodzisz to za dwa albo trzy dni wezmą cię siłą. I nie będziesz już miała wyjścia. To co oni mówią o armii ciemności to wszystko kłamstwo, mające przekonać cię po dobroci do zostania z nami. Mówią o innych światach, a tak naprawdę tutaj jest nasz jeden świat, ten sam jest świat twój i ten sam świat jest mój.
- A dlaczego mi to wszystko mówisz?
Nadine widziała w jego oczach płomienie, żarzące się w nienawiści. Zawzięte oczy, bez strachu, zdeterminowane.
- Bo musisz mi pomóc. Dlatego ja pomagam tobie. Jesteśmy skazani na siebie. Sama stąd nie uciekniesz, nie dasz rady.
- Ale ty? - powiedziała. - Ty jesteś silnym mężczyzną, dlaczego sam nigdy nie uciekłeś.
- Bo to jest więzienie, a z więzienia trudno uciec. Nie mam dużo czasu. Właściwie my nie mamy dużo czasu, nie mogę ci wszystkiego wytłumaczyć. Ale tylko ty możesz zagwarantować wyjście. Z tego więzienia. Bo tutaj nic nie jest prawdziwe, wszystko tutaj jest fałszywe, jest ułudą.
- A dlaczego tu nie ma kobiet?
- Gabriel tworzy tutaj armię, mało liczny, ale świetnie wyszkolony oddział. Do tego nie potrzeba kobiet. Bandyci, którzy napadają w górach, co jakiś czas przyprowadzają tutaj dzieci, najlepsze, najsilniejsze dzieci, które tutaj są wychowywane.
- Więc po co im ja?
- Nadine, to nieważne, wiedz tylko...
- Nie - krzyknęła Nadine. - Dla mnie to ważne. Dlaczego ja?
- Król potrzebuje królowej, by poddani w niego wierzyli. I potrzebuje dziwki. Nadine...
Jednak Nadine przestała słuchać dalszego wywodu. Słowo „dziwka" wbiło się tak mocno w jej głowę. I teraz wszystko stawało się jaśniejsze. Nie była osobą ponadprzeciętną by zostać z dnia na dzień królową i by sprostać armii ciemności. A gdyby została dziwką? Nie miałaby gdzie uciec, nikogo tutaj nie znała.
To nieważne co mówił Iblis, choć było w nim coś pięknego. Ważne było to, że stąd nie miałaby wyjścia. I nawet gdyby było tu pięknie, to byłoby to najwyżej najpiękniejsze więzienie. A co z bratem? Co z jej psami i domem? I polem?
- Więc Nadine? - zapytał Iblis.
- Słucham?
- Pytałem czy uciekniesz ze mną tej nocy.
Nie miała możliwości wszystkiego sprawdzić, przemyśleć. Musiała albo odejść albo zostać. Gdyby jednak nie było tak jak mówi Gabriel i nie mogłaby odejść?
- Tak. Ucieknę.
- Dobrze Nadine. Dziękuję - powiedział Iblis i uśmiechnął się szczerym, wielkim uśmiechem. Był przejęty, ale radosny.
- Powiedz mi Ibisie, bo chyba tak masz na imię, czy to prawda, że tutaj czas płynie inaczej? Że byłam tu już kilka lat?
- Oczywiście, że nie. Mam tyle lat na ile wyglądam. Czasu nie oszukasz.
„Czasu nie oszukasz". Te słowa Nadine zapamiętała i potem jeszcze nie raz wspominała. Po chwili Michał wszedł na balkon i poprosił Nadine czy zechce z nim zatańczyć. Nadine się zgodziła, tak jak zgodziła się na to by uciec dziś w nocy z Iblisem.
Po kilku tańcach poprosiła o odprowadzenie do swojego pokoju. Uczynił to Michał, wyraźnie ją adorując. Nadine weszła do pokoju i czekała, bo wiedziała, że zaraz przybędzie Iblis. „Czasu nie oszukasz" pomyślała.
5.
Wiedziała, że jeżeli zaśnie, Iblis może jej nie obudzić. Jednak zasnęła. Spała mocnym snem, ale tylko godzinę, może dwie. Zbudziła się, usiadła na łóżku jakby przeczuwała przyjście gościa. Za pięć minut ktoś zapukał.
- Słucham? - zapytała po cichu.
Głos zza drzwi powiedział tylko jedno słowo - „Iblis".
Wpuściła go do siebie. Miał na sobie czarny płaszcz. W ręku trzymał dla niej drugi, podobny, ale w dużo mniejszym rozmiarze.
- Załóż to na siebie - rzekł.
Nadine założyła płaszcz i nakryła na głowę kaptur.
Iblis wskazał ręką aby szła za nim. Gdy przeszedł przez drzwi, Nadine gwałtownie go zatrzymała, tak że prawie stracił równowagę.
- Powiedz, a jeżeli oni mają rację?
- Nie mają racji kochana - odpowiedział.
- Ale jak mają?
Iblis spojrzał w jej stronę, spiorunował ją spojrzeniem. Cały czas był jednak delikatny i czuły. Oczy wciąż miały w sobie ciepło. Zamyślił się.
- Oni w to wierzą - mówił nie odrywając wzroku od Nadine. - Ja jednak nie chcę wierzyć, ja chcę z każdym dniem doświadczać miłości i coś czuć. Nie chcę wierzyć...nie chcę wierzyć, ale jednak wierzę, nie im, nie sobie, ale tobie. Tylko ciebie kocham i tylko tobie zaufam, tylko ty możesz nas stąd wyprowadzić. A potem będziemy razem i już nikomu innemu nie będziemy musieli wierzyć, ani ufać. Chcę tego, zawsze tego chciałem, a kiedy ciebie zobaczyłem pierwszy raz, chciałem tego nad życie, tak mocno jak nigdy dotąd.
Było to piękne wyznanie, którego Nadine się nie spodziewała. Nie wiedziała czy ją oszukuje, wykorzystuje tylko do ucieczki. To było nieważne. Ona w przeciwieństwie do niego, wierzyła mocno. Nie wiedziała jeszcze w co, ale wiedziała, że musi wierzyć. I chyba w tym momencie najbardziej wierzyła jemu. Nie im. Jemu...
Z pałacu wyszli bez problemu, tak jak bez problemu przechodzili przez ogród. I dopiero teraz Nadine uświadomiła sobie z jak pomysłowo skonstruowanym więzieniem miała do czynienia. Kwiaty. To kwiaty były murami nie do przejścia. Przechodząc przez ogród widziała ich tysiące barw i miliony zapachów. Każdy zapach był inny i każdy zatrzymywał, by choćby chwilę spędzić na jego powąchaniu. Każda chwila trwała może pół minuty. A kwiatów były tysiące, więc gdyby nie Iblis Nadine spędziłaby tu długie godziny. Jednak to Iblis silnym uściskiem ciągnął ją za sobą. Płynęli po morzu kwiatów. Nie było już odwrotu. Bała się.
Mimo, że był środek nocy było jasno jak za dnia. Jednak nikt im nie zagrodził drogi, nikt ich nie spotkał. Iblis był zdenerwowany, ale szedł pewnie, jakby dawno obraną ścieżką. Wiedział dobrze, gdzie, jak i dlaczego idą. Znał cel. Nadine znała tylko początek drogi.
Z powodu strachu i zmęczenia nic nie mówiła. Pięć godzin marszu w ciszy. Pośród pięknych kwiatów i drzew. Wszystko wokoło było takie piękne, dlatego Nadine specjalnie odwracała wzrok, aby nie być kuszoną. Nie wiedziała czemu Iblis tak bardzo boi się zatrzymać. Nie wiedziała gdzie idą. Po pięciu godzinach już dłużej nie mogła.
- Ustańmy na chwilę, proszę. - powiedziała.
- Nie. Nie możemy. - powiedział nieczule Iblis.
Po kilku krokach, lecz tym razem z przekonującym i pewnie szczerym żalem, dodał: „Przepraszam". Nie odważyła się już więcej spytać. Wielkie, pozytywne uczucie, bliskie miłości mieszało się ze strachem. Było w tym coś przerażającego, co najwidoczniej raniło tylko ją. On po prostu szedł.
- Nadine - powiedział - Wiem, że oni już wiedzą, że uciekliśmy. Wiedzą to, musimy się pośpieszyć.
Chwycił mocno rękę Nadine i zaczął biec. Tutaj ogrody nie były już tak zadbane jak wokół pałacu, biegło się trudniej wśród zarośniętych ścieżek i pól.
- Gdzie? Gdzie musimy biec? Gdzie jest wyjście? - zapytała.
- Kochanie - zatrzymał się i spojrzał jej prosto w oczy. Przeszedł ją dreszcz. - Oni nas gonią, są blisko, ale my uciekniemy. Jesteśmy już bardzo blisko. Kawałek dalej jest święta rzeka. Prowadzi ona do twojego kontynentu. Do twojego świata jak to tutaj się mówi. Prąd tej rzeki jest niewyobrażalnie silny, nie żyją w niej żadne ryby, a każdy człowiek zginąłby roztrzaskany o kamienie, kierowany siłą wody. Tylko ty dotarłaś tutaj z lekkimi ranami. I wtedy prąd, wbrew naturze, wbrew logice płynął w drugą stronę. Jak dostaniemy się do rzeki wygramy, będziemy żyć. Na brzegu jest tratwa, która zabierze nas stąd.
- Dobrze - odpowiedziała i uśmiechnęła się.
Zaczęli dalej biec.
Już czuła się bezpiecznie. Bała się wciąż, ale tylko trochę. Zaufała Ibisowi. I była mu wdzięczna. Już wiedziała, że wszystko co mówił Gabriel było kłamstwem i gdyby nie Iblis, nie zdołałaby wydostać się z tego piekła. Czuła się bezpiecznie i nie chciała o nic więcej pytać. Biegła tam, gdzie on chciał.
Zobaczyła rzekę. Kawałek od nich, niedaleko. I gdyby nie to, że usłyszała krzyki za swoimi plecami, byłaby szczęśliwa.
- Co to?! - krzyknęła.
- Nie patrz do tyłu, biegnij - powiedział nerwowo Iblis.
Jednak ona, nie przestając biec, spojrzała za siebie. Sama nie wiedziała czy ze zmęczenia miała zwidy, lecz wydawało się, że za nimi lecą Gabriel, Michał i jeszcze trzech mężczyzn. Wszyscy mieli idealnie białe, rozłożyste skrzydła, które wychodziły z pleców.
Nadine traciła przytomność i jej pytanie było ciche, bardzo ciche, ale Iblis je usłyszał. Zapytała „co się dzieje".
- Malutka, spójrz, nasza łódka - odpowiedział.
I faktycznie kilka kroków przed nimi stała nie łódź, ale bardziej tratwa. Złączona z kilkunastu belek. Wbiegli na nią, mocno zakołysało, Nadine upadła na brzuch. Spojrzała na wodę, która płynęła niewyobrażalnie szybko. Słyszała krzyki „Królowa aniołów!". Rozumiała coraz mniej, dlatego po prostu zamknęła oczy, niewiedziąc czy jeszcze kiedykolwiek je otworzy.
Raz...
Dwa...
Trzy...
Raz...
- Mamo...
- Odmów modlitwę Nadine! Potem dopiero...
- Wierzę w Boga i największe jego królestwo na ziemi. Wierzę w Jego królestwo w niebie, które chronią aniołowie, jego najwięksi słudzy....byśmy razem z nimi mogli...
Trzy...
Tratwa powoli płynęła w nieznanym kierunku. Przynajmniej tak sądziła Nadine, gdyż Iblis doskonale znał cel i drogę. Byli na niej już trzy godziny, choć dla Nadine było to jakieś piętnaście minut. Czas szybko zleciał. Kochali się. Iblis podszedł do niej, dotknął lekko jej twarz. Po chwili była naga, potem on był w niej. Rozpędzoną tratwą rzucało, krajobraz niewyobrażalnie szybko przesuwał się, lecz im to nie przeszkadzało, robili to wciąż i wciąż.
I nie było żadnej krwi, choć to był jej pierwszy raz. A Nadine choć krzyczała i jęczała, to po wszystkim, nic nie czuła. I co najgorsze nie pamiętała co czuła wcześniej. Tak jakby była kimś innym, tak jakby przez krótką chwilę Iblis nią zawładnął, była w jego mocy. I koniec. Nurt rzeki stał się łagodny i spokojny. Znów mogli spoglądać na krajobraz. I Nadine tak robiła, bo w pewien sposób bała się Iblisa. To wszystko nie wydawało jej się normalne Spoglądała na mijane drzewa. Las. Drzewa. Las. Drzewa. Las...
- Iblis - Nadine w końcu przerwała ciszę. - Powiedz proszę czy oni, tam, mieli...
Nie wiedziała jak dokończyć, tyle rzeczy się działo, że nie wiedziała czy bredzi, a może to jej organizm tak dziwnie zareagował po tym, po takim podnieceniu.
- Skrzydła? - zapytał Iblis.
- Tak - odpowiedziała.
Iblis wstał i zrzucił z siebie koszulę, był całkiem nagi. Odwrócił się do Nadine tyłem. Jego plecy były poparzone, wręcz spalone. W dwóch miejscach, na obydwu łopatkach, były blizny. Jakby ktoś idealnie i dokładnie wyciął nożem. Wyciął „coś".
- Spójrz kochanie, co mi zrobili. To na mnie próbowali stworzyć idealnego człowieka. Dlatego ciesze się, że ciebie już nie skrzywdzą.
Uśmiechnął się swoim rozbrajającym uśmiechem i dotknął delikatnie jej twarzy. I znów go kochała. Przytuliła się do niego, jego ciało było gorące, wręcz buchało od niego ciepłem.
I znów była szczęśliwa, choć nie wiedziała, gdzie płyną. Powiedział jej tylko „to już zaraz, tutaj ty musisz coś zrobić". Mogła zrobić dla niego wszystko.
Miała tylko dziwne uczucie, które zwalała na kark swojego podniecenia, po tym co się stało. Poczuła coś w środku, tak jakby on był wciąż w niej. A przecież w ogóle tego wcześniej nie czuła. Pojawiło się to tak nagle. To uczucie, ta dziwna emocja. Jednak to nie on był w niej. To ich dziecko rozpoczynało swój bieg do życia. Nadine czuła w środku siebie dziecko, ich dziecko, które miało narodzić się za dziewięć miesięcy.
Czym dłużej płynęli tym rzeka była łagodniejsza. Na końcu wpadała do jeziora, wokół którego były wielkie zbocza górskie. Ostre jak brzytwa skały, odbijały promienie słońca. Nie było żadnej plaży, nie było gdzie zacumować tratwy.
- Dobrze dopłynęliśmy? - zapytała Nadine.
- Tak - odpowiedział Iblis i wskazał ręką na bardzo wąski tunel. Po chwili już tam byli i nareszcie postawili nogi na twardym gruncie. Nadine usiadła na kamieniu i spoglądała na taflę wody. Dotknęła ją ręką i poczuła, że woda jest lodowata. Zdziwiła się wręcz, że nie pojawił się tutaj lód. Choć może było to kwestią czasu.
- Nadine - powiedział Iblis - Chodź. Musimy iść, odpoczniemy później. Teraz twoje zadanie. Za chwilę znajdziemy się przy jedynym wyjściu z naszej krainy...
- Krainy aniołów? - zapytała się z uśmiechem Nadine. Choć za chwilę na jej twarzy pojawił się grymas, nie wiedziała właściwie czy to co powiedziała to był żart czy prawda.
Iblis nic nie odpowiedział, tylko kontynuował:
- Przejścia pilnuje olbrzym Karava. Największy i najsilniejszy człowiek świata. Monstrum. Wielu wojowników z nim walczyło, ale nikt, go nie zwyciężył. Żaden z mężczyzn, wojowniczych mężczyzn go nie zniszczył. Bo nie ma drugiego takiego. Ale wiem co zrobić...
Karava wyglądał strasznie. Miał prawie trzy metry wzrostu i metrową brodę. Opierał się o swój miecz - zardzewiały, dwuręczny miecz. Był znużony posterunkiem. Kiedy podeszła do niego wyglądał na zaskoczonego. Zdumiony spojrzał dociekliwie, szeroko otwierając oczy.
- Witaj - powiedziała Nadine. Jej głos trząsł się razem z nią.
- Yyy. Wita! - odpowiedział olbrzym.
Podeszła do niego bliżej i z wielką odrazą na twarzy, której jednak Karava nie dostrzegł, dotknęła jego dłoni. Jego skóra była szorstka i bardzo gruba. Poruszył się gwałtownie wywołując małe wstrząsy.
Podniósł do góry rękę. Zamachnął się i miała to być ostatnia chwila życia Nadine. Jednak on tylko delikatnie dotknął jej twarz. Nadine odsapnęła z wielką ulgą. Wciąż żyła.
Olbrzym pochylił się będąc kilka centymetrów od jej głowy. „Jeden ruch i nie będę żyła" pomyślała. Dlatego się nie ruszała i po prostu zastygła w bezruchu. Karava tylko długimi pociągnięciami nosa wąchał Nadine. Sam przy tym śmierdząc niemiłosiernie przez co dziewczyna była bliska wymiotów. Jednak wciąż to wytrzymywała, twardo, nie dając po sobie nic poznać. Dla siebie, dla Iblisa, dla nich.
Wiedziała, że prędzej czy później musi spróbować. Iblis powiedział jej, że nic jej nie grozi, a ona mu uwierzyła. Napełniona desperacką odwagą, powoli cofnęła się i zaczęła iść w kierunku z którego przyszła. Jednak zamiast schidzić w dół, odbiła lekko w lewą stronę. Przed nią były tylko kamienie i ostre zbocze.
Karava wciąż pochylony, wąchający, szedł za nią. Tak doszli do klifu. Na dole była kamienna plaża, pełna ostrych, twardych kamieni. Dobre dziesięć metrów w dół. Nadine spojrzała tam z przerażeniem. I pomyślała czy nie skoczyć i zakończyć tego wszystkiego. Męczyła ją niepewność i trzymetrowy, cuchnący olbrzym stojący nad nią. Jednak przy nadziei trzymał ją Iblis, który kawałek dalej, niezauważony przez Karavę, siedział obserwując wszystko.
Dlatego mimo oporów Nadine zdjęła suknię. Tak jak prosił Iblis. Jej jasno-białe, nagie ciało wyglądało pięknie, kiedy tak stała na krawędzi. Tak niebezpiecznie, tak niewinnie. Piękne piersi i delikatny brzuch, które mogły swoim wdziękiem zabić każdego. Widok ten nie był przeznaczony wcześniej żadnemu mężczyźnie. Tym razem jednak cała Nadine była dla olbrzyma. Jednym ruchem mógł ją złapać i zrobić cokolwiek. Wszystko co chciał. Jednak on cały czas trzymał swoją twarz blisko jej sukni, którą trzymała w rękach. Podniosła ją do góry. Trzymała przez chwilę nad przepaścią. Nie bała się śmierci, ani Karavy. Bała się nagości. Przejmował ją wstyd. Otworzyła dłoń i suknia delikatnie i powoli poszybowała w dół.
Karava pod wpływem impulsu rzucił się za nią. Nie leciał jednak powoli i delikatnie, lecz runął ze swoim ciężarem. Jeszcze w powietrzu złapał suknię Nadine. Po chwili rozbił się na kamieniach.
Na dole było dużo krwi.
Nadine poczuła coś na swoim ramieniu. Odwróciła się, stał tam Iblis. Uśmiechał się i patrzył czule swoimi przenikliwymi oczami. „Po to więc musiałam być ja" pomyślała. Dał jej swój płaszcz, okryła się nim.
Przez kilka chwil nic nie mówili tylko szli. Obydwoje słyszeli głosy innych, przywołujące ich z powrotem. Jednak wiedzieli, że są zbyt daleko by ich złapano, są zbyt daleko by odwrócić się i wrócić.
- Widzisz - przerwał ciszę Iblis - Mówiłem ci, że to wszystko jest fikcją. Mogliśmy stąd wyjść, uciec od nich, a nie ma żadnej wojny, końca świata, ani nie czujesz się starsza.
- Tak - odpowiedziałą Nadine - Nie wiedziałam co o tym myśleć. Teraz jednak na pewno ci wierzę i ufam ci.
- Zostaniesz ze mną? Zamieszkamy razem? Pokażesz mi swój dom i swoje miejsca?
- Tak mój drogi.
- Ja nigdy nie miałem swoich miejsc - rzekł ze smutkiem.
- Teraz ja też ich nie mam. Mamy już tylko nasze miejsca. Wspólne, razem.
- Dziękuję - powiedział Iblis.
Nadine chwyciła go jeszcze mocniej za dłoń. Idąc wolnym krokiem wpatrywała się w ziemię. Suchą ziemię, na którą padały promienie słońca. Nikłe, bo schowane za chmurami.
- To ja dziękuję - odpowiedziała po chwili Nadine.
Szli tak jeszcze około godziny. Niewiele rozmawiali, byli na to zbyt zmęczeni. Nadine chciała prosić o postój, o choćby najkrótszy odpoczynek. Wiedziała jednak, że Iblis wie co robi. To on ich tu wyprowadził, pomógł oszukać strażnika.
Ostrym pociągnięciem ręki Iblis zatrzymał dziewczynę. Podniosła swoją głowę i spojrzała najpierw przed siebie, a potem ze zdumieniem w kierunku Iblisa.
- Co to? - zapytała. Przed nimi stała skalna ściana. Kamienie postawione jeden na drugim. Bez wyjścia.
Nadine drżała i już prawie miała łzy w oczach. „Ślepy zaułek bez wyjścia" pomyślała. Iblis był jednak spokojny, tylko się uśmiechnął.
- Jest tak jak być powinno - powiedział.
Podszedł do jednego z kamieni, trochę jaśniejszego od innych. Podniósł go, był on lekki. Nie był zwykłym, naturalnym kamieniem. Kiedy go trzymał w rękach Nadine dostrzegła, że za nim jest wąski tunel. W środku było ciemno.
- Wyjście?
- Tak.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała.
- Wiedziałem - rzekł. - Naturalna ucieczka do wolności kochanie.
Jakieś dwie godziny spędzili w tunelu, powoli przesuwając się do przodu. Byli poobijani i pokaleczeni ostrymi kamieniami. Spragnieni i zmęczeni. Nie widzieli siebie nawzajem, ani tego co przed nimi. Iblis czołgał się przodem, Nadine za nim. Po chwili dostrzegła światło. „Ucieczka do wolności" pomyślała. Nie wiedziała czy to co tam widzi to prawda.
To była prawda. Światło dochodziło ze zwykłego, normalnego świata, pełnego drzew, rzek i trawy. Przede wszystkim jednak słońca, które rozjaśniało wszystko dookoła.
Kiedy wyszli z tunelu i poczuli jakieś inne, lepsze, prawdziwsze powietrze, Nadine nie musiała namawiać Ibisa na postój. Obydwoje rzucili się na trawę. Pod drzewo. Przykryli się płaszczami, gdyż noc była chłodna. Nie powiedzieli sobie nawet „dobranoc". „Będziemy mieć całą wieczność do rozmów" powiedziała szeptem Nadine. Wtulili się w siebie. Nie zabrało im nawet minuty by zasnąć. Przespali całe popołudnie, wieczór i noc.
We śnie Nadine długo stała w oknie. Patrzyła na Iblisa, który robił coś w ogrodzie. Zajmował się warzywami, owocami, wszystko to lądowało potem na ich stole. Potem Nadine poszła do swojego pokoju, położyła się na łóżko, w którym leżał już Iblis. Razem przytulili się do siebie i Iblis mówił jakieś słowa, których we śnie nie słyszała, ale były to piękne słowa. Ciepłe i miłe, pełne miłości i oddania.
Po chwili zaczęli się kochać. Kiedy skończyli mogli wyjśc do kuchni, gdzie siedział ich syn. Blondyn o cudnych, niebieskich oczach. Miał jakieś cztery lata, może więcej, może mniej. Miał dziwny uśmiech, po ojcu. Zaczynał się śmiać, wpadając w stan euforii. Po chwili już się nie śmiał tylko krzykliwie wydobywał jakieś jęknięcia i chrypnięcia. Śmiech nie należał do niego, był przerażający i groźny. Jego włosy stawały się czarne, tak jak i oczy. Umierał na jej oczach, a kawałek obok niej Iblis spoglądał na to wszystko i tylko uśmiechał się. Nadine coś krzyczała, aby zapanować nad sytuacją, ale nie mogła.
Nadine zbudziła się o poranku.
Obok leżał Iblis. Był szczelnie okryty płaszczami, dlatego Nadine było zimno. Przypadkiem, w nocy, zabrał jej okrycie. Poczuła coś w brzuchu. Nie wiedziała, że to ich syn, który miał urodzić się za dziewięć miesięcy. Nie mogła wiedzieć i nie mogła się tego domyślić, gdyż żadne dziecko tak szybko nie dawało o sobie znać.
Nadine instynktownie pociągnęła za płaszcz, zabierając sporą jego część sobie. "Oddaj mi trochę kochany" pomyślała. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Spali już długo, więc pomyślała, że trzeba wstać. Mimo, że było jej już ciepło, gdy była tak okryta, ubrana. Podrapała się po twarzy. Jej twarz była jednak szorstka, nie tak jak zawsze. Spojrzała na swoje dłonie. Były suchsze i pomarszczone. Stare. A paznokcie były okropnie długie na pięć centymetrów. Grzywka, która opadała jej na oczy, wyglądała jakby była lekko siwa. Przeraziło ją to, chciała obudzić Iblisa.
Potrząsnęła nim, wciąż miał na sobie płaszcz, był odwrócony do niej tyłem. Chwyciła go za ramię i obróciła w jej kierunku.
Jednak nie zobaczyła jego pięknej twarzy. Zerwała się na nogi i zaczęła wrzeszczeć. Krzyczała i biegała w kółko, wciąż patrząc w stronę miejsca, gdzie przed chwilą spali. „O boże, o boże, co teraz...".
Zaczęła wierzyć we wszystko co mówił Gabriel i Michał. W to, że niedługo będzie koniec świata, po wielkiej wojnie zła z dobrem. Zaczęła wierzyć, że jej świat zalewa zło. Jednak nie myślała o tym, że wszystko wokół niej się kończy. Nie myślała, bo też nie mogła, myśleć o swoim synu, który nigdy nie ujrzy słońca. Nie myślała, że postarzała się o kilka lat.
Myślała tylko o Ibisie. Patrzyła w jego kierunku i myślała o nim. O tym czym się stał.
Tam gdzie wraz ze swoją kochanką leżał piękny młodzieniec, teraz leżał starzec. Martwy starzec, okryty starym płaszczem. Starzec chudy jak szkielet, z kośćmi wychodzącymi przez skórę. W pierwszej fazie rozkładu, z tysiącem zmarszczek na twarzy, gotowy kilka miesięcy temu do złożenia w grobie.
Leżał tam Iblis starszy o kilkadziesiąt lat. Martwy.
„Czasu nie oszukasz". Te słowa Nadine zapamiętała. Powtarzała je jeszcze nie raz.
zacząłem robić korektę, ale za dużo tutaj błędów wszelkiego rodzaju: powtórzeń, logicznych, interpunkcyjnych, by tak na szybko Autor mógł to poprawić
braki warsztatowe powodują, że jest to rozlazłe i mało interesujące
dialogi drewniane jak w najgorszej telenoweli
porób skróty /albo nasi prozatorzy Ci w tym pomogą - są naprawdę dobrzy ;) /- będą bez szkody dla treści, a tekst zyska dynamikę, której teraz brakuje :)