Narano - Bohemian Rapsody, epizod 05

Valhalla

 

    Stali na środku traktu nie bardzo wiedząc co począć. Zerwany ’japonek’ to prawie jak guma w samochodzie. Daleko się nie zajdzie.
— No to po ptokach. Na Narano bym zwulkanizował, a tu...
— Życie jest złodziejem, zabiera mi wszystko co mam — powiedziało ’madchen’, siadając na trawie i strzelając zerwanym kikutkiem. — Naczeszę się i zajdę w ciążę z przygodnym facetem... Merde.
— Wiesz, nie rozumiem cię, tyle gorącego towaru się szwenda, a ty...
— Neruś, kobiety są gorące jak się je podgrzeje, a po drugie, kiedyś byłem... no wiesz, ale jak mi się puściła z dyrygentem i orkiestrą radiową... Aaa, co tu gadać — unikając spojrzenia towarzysza, rozglądało się po okolicy.
— Mów, mów, lubię takie historyjki — uśmiechnął się i przykucnął obok.
— Załamałem się, coś wtedy we mnie pękło — kontynuowało, spuszczając wzrok na bose stopy. — Pomyślałem, że nie odpuszczę suce...
— No, i...
— Odbiłem go jej. To wtedy wkroczyłem w rejony szaleństwa. ...I wiesz co, spodobało mi się.
— Bo ty, to się źle do tego zabierasz — wstał, i przeciągając rozglądał się po okolicy.
— Trzeba mieć styl. Ja wypracowałem swój, wiesz, taki własny, niepowtarzalny. — To znaczy?...
My style is: digi bong, digi bong, di deng di deng digi digi — powiedział, wprowadzając w ruch przedramię niczym tłok parowozu. — Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
— I to ma być solidny fundament związku? To powiedz mi gdzie jest teraz ten twój Orient Express, bo jedynie imadła, pilniki i brudne od smaru ręce widziałem.
    Strącony z pantałyku i lekko zawstydzony odwrócił się plecami.
— Zobacz, tam jest jakaś inna droga — odezwał się po chwili i wskazał ręką na biegnącą w dół ścieżkę. — Może tędy pójdziemy? Tak sobie myślę, że ścieżki są po to... — odwrócił się do ’madchen’. — Bo wiesz, u mnie na osiedlu nikt nie łazi chodnikiem, wszyscy walą na skróty... Dobra, wskakuj na plecy, poniosę cię. ...I za co ja ciebie tak lubię?
— Bo niezły ’chips’ ze mnie — uśmiechając się, objęło ramionami szyję i oplotło welurem ud przepoconą koszulę przyjaciela.


(w tym samym czasie, wiadomo gdzie)

— Jakom rzekł tako i proszę — powiedział Robak, a uchylając żelazną furtę nisko się kłaniał gości przodem puszczając. — Jejmość Katarzyna, młynarzowa, w Italiji nynie bawi, bo kiegdy młyn po ojcach wzięła, a i wielikom piekarnię w Berounie, tako majętną będąc, co roku w świat umyka. Przybytku wszelakiego Helena pro nią dogląda, a że na Morawach chowana, kędy szlak kupiecki z Polski na południe wiedzie, przeto i mołwe naszą rozumi, Trza wam teże wiedzieć, że Helena, choć to jeno niewiasta, rozgarnięta niewąsko, bo życie ją zmitrężyło wielce i do pokory zmusiło. Przygarnęła oną bidulę młynarzowa, kiegdy mąż jej za młódką poszedł i z pacholętami samotrzeć ostawił. Tele dobrego, że go latawica wartko w gąz (1) smyrgnęła.
— Ja tam mam gdzieś pizdy na żetony, same kłopoty z nimi — skomentował Nieprzyjaciel, rozglądając się po placu i podziwiając uroki wiejskiej posiadłości.
— A cóże to takowe żetony, ...i te primo, bom waszmości dygresyi nie ogarnął? — zaciekawił się klecha.
— Dobra, może starczy tego gadania? — nieskutecznie przerwał Flash.
— Miejsce to jako Arkę znajduję — kontynuował — bo prócz luda ze stron dalekich przygarniętego, tako świerzepy (2) i jazy (3) i psów maści wszelakiej najść tu można.
— Toś ty i Stary Testament liznął?
— A znajduję, żem się nie zmylił, co do hojności i rozumu waszeciów — zrewanżował się klecha wgłębiając w satysfakcję i na haczyk nadziewając, a mocniej jeszcze karku przyginając, ręką do wejścia nagarniał.
— Przyznać muszę, że dobrze się spisałeś, Przynajmniej to miejsce nie wygląda jak slumsy Kalkuty.

    Niczym japońska wycieczka na żydowskim cmentarzu, karnie i w milczeniu, weszli na dziedziniec. Teren cały w prostokącie zawarty przypominał raczej starą winnicę. Kamienne mury odświeżone wapnem, po których wiła się gęsto upleciona winorośl, zachęcały do poszukiwania aksamitnego cienia. Dachy kryte poczerniałym ze starości gontem, kłaniały się niczym gospodarz witający gości stających w ramionach finezyjnie kutej furty. Nie była to gospoda, nie był to też zajazd, bardziej mała enklawa w niewielkiej wiosce, potrafiąca zaspokoić nawet najbardziej wybredne architektoniczne gusta.
    Północna strona podwórca wabiła wzrok wędrowców tajemniczymi podcieniami. Stały tam piękne kocze i bryczki, czekające na dzień, w którym parskające z ukontentowania dwa kasztany powiozą ludzi w drogę. Tam też swoje miejsce znalazł grill ogromnych rozmiarów, wzniesiony z łupanego kamienia i obłożony szczapami wiśniowego drewna. Nieco dalej stajnie, psiarnia, zagroda dla kóz.
    Ściana zachodnia i południowa to część mieszkalna. Nad głównym wejściem prowadzącym na pokoje pysznił się zegar słoneczny, którego tarczy niczym szlacheckiego herbu strzegły wizerunki psów św. Huberta (4). W okapie dachu i wykuszach okien jaskółki uwiły gliniane konchy gniazd. Wyfruwały z nich co chwila w niebo nasycając majowe południe donośnymi gwizdami szczęścia.
    Front zacnego domostwa teraz w lekkim cieniu skryty z przeznaczeniem na handel wzniesiony został, by okoliczni wieśniacy w pieczywo i napitek zaopatrywać się mogli.
    A miejsce to całe, tak urokliwe i gościnne, przez bliskość kół młyńskich przed wiekiem na Berounce postawionych, 'U Mlyna' nazywano.

 

 

***

 

— Jak od samego rana można pić takiego mózgotrzepa? — z niesmakiem w ustach po wczorajszych fajkach odezwała się Pies wąchając zawartość glinianego dzbana.
    Siedzieli wokół dębowej ławy, zastawionej winem, chlebem, wędzonymi serami, boczkiem i miodem.
Dobré ráno... — z porannym uśmiechem na twarzy przywitała wszystkich Helena, wchodząc do izby i niosąc gościom gorące mleko. Podchodziła do każdego po kolei zalewając misy z nasypanym wcześniej przez bułgarską pomocnicę owsem.
— Te, wyjmij łapy spod stołu, bo pomyślę, że się brzydko bawisz — powiedziała ’wiśnia’ do siedzącego naprzeciwko, milczącego i speszonego Honzy. — Od wczoraj nic się nie odzywasz.
— Nie imaj się go waćpanna, bo pierzwy raz przy pańskim stole gości, a to i nie wie jako się zachować przystoi. Jeno ’łojej’ w odpowiednich miejscach kazać umi.
— Nie mam dobrej nowiny, to przynoszę gratis śmietankę — powiedział Nieprzyjaciel, stawiając gliniany dzbanuszek. — Właśnie minąłem na dziedzińcu kilku 'cześków' w hełmach. Coś mi się wydaje, że to po nas, bo dopytywali się o gości z Budy.
— No to nie mamy zbyt wiele czasu — odezwał się Flash. — Hmy, a na marginesie, to szybko się uwinęłi... Myślę, że wszyscy się zgadzają, że musimy poczekać na resztę.
— Jakieś patrole trzeba zorganizować — zasugerował Puszi. — Szybciej ich znajdziemy.
— Dokładnie. ’Wiśnia’, weźmiesz do pomocy Nieprzyjaciela i ’3.14’, pójdziecie z powrotem na pole Honzy i trochę sprzętu z ’glisty’ ściągniecie, tego co go przygotowaliśmy przed wylotem.
— Tylko o mojej skrzyni nie zapomnijcie — dopominała się Pies. — Trampki muszę zmienić, bo te błotem uwaliłam i na Zamku się tak nie pokażę.
— A teraz wyjaśnimy sobie drugą sprawę — zwrócił się do ’brykieta’.
— Ty mówić po polskiemu?
— Mówić...
— Gadaj więc jak było, tylko prawdę. Kim jesteś i co tu robisz?
— Sirocco mi jest... a syn Jana Volka — jak na przypieczonego odpowiedział wyjątkowo hardo.
— O panie na niebiesiech — wymamrotał cicho Robak, próbując czmychnąć z jadalni.
— A dokąd to się wybierasz? — powstrzymał go Vadim dotykając znacząco katany.
— Długo żem na wyspie, u Celtów w Baile Átha Cliath (5) starczeł (6), tako i tęskno mi się zrobiło na duszy, bo tamo jeno równiny, klify i bagnięcia (7) obaczyć mogłem. W karczmie odsapnąć i posilić żem się zamierzał przed dalszej drogi trudami, a tu jako na mnie zgraja jakowa nie hulnie, a kijami obkładać nie pocznie. Tako mnie wartko spętali, a na stos wieść poczęli.
— A z księgą..., to jak było? — kontynuował przesłuchanie Flash.
— Ano tu się klecha nie zmylił, bo po prawdzie to oną od zadka studiowałem.
— Jak to?
— Jeno pośledni akapit na tele mnie ożywił, żem ochoty nabrał by bolej (8) posmakować. A nie był to ów rzeczon apokryf, a wielmi smutna historyja o tragicznie szpetnej dziewicy oszalałej w skutek bliskości namiętnych kochanków, pro to tegdy skrywać żem ją musiał. Teże wiedzieć wam trza, że kombinacyja fabulum to jeno powłoka onej 'chansons de geste' (9), mnie za się wielce zatracenie autora w poszanowanie języka urzekło, bom miłośnik wieliki słów dziwacznych i konstrukcyi karołomnych, za których poznanie szkodą na zdrowiu trza żleść (10), a imieć przeto pokój święty a sumienie czyste tako i poczucie estetyki przeprowadzonej transakcyi.
— Toś miał misiu pecha — ze współczuciem w głosie skomentowała ’wiśnia’. — Ki diabeł kazał ci się rodzić w parszywej piwnicy, gdzie byle szczur urastał do rangi mordercy?
— W Křivoklácie(11)... — szepnął do sandała Robak.
— Co tam znowu szeleścisz?
— On nie po piwnicach chowan, jeno na zamku, w Křivoklácie — wyjaśniał drżącym głosem.
Fuck your many, fuck your obsession... — rozpoczęła komentarz Pies, kładąc nogi na ławie i nucąc ulubiony kawałek o pieprzeniu.
    Wszyscy zwrócili twarze w stronę klechy.
— To Sirocco, synowiec Jana Volka, któren pak sam nieumyślnie był zrobion trzez Wacława II, pośledniego króla czeskiego z Przemyślidów się wywodzącego.
— No to Volkswagen (12), mamy przejebane — dokończyła komentarz Pies.

____________________________________________________________________________________________
(1) - Tyłek. Znane w językach płd.słow.
(2) - Świerzep - koń, stadnik, ogier.
(3) - Jaza - koza.
(4) - Bloodhound.
(5) - Dublin po irlandzku.
(6) - Starczeć - sterczeć, stać na sztorc, stać długo i bezczynnie.
(7) - Jagnię, owieczka. Znane w dial., być może z kontaminacji baran i jagnię.
(8) - Więcej.
(9) - Zapłacić. Zapożyczenie germańskie.
(10) - Ze starofrancuskiego - 'pieśni o czynie’. To poezja epicka, która pojawiła się u początków literatury francuskiej - np. ’Pieśń o Rolandzie’.
(11) - Křivoklát - duży gotycki zamek królewski z XIII w., pierwotnie zamek myśliwski Przemyślidów. Wzniesiony przez Przemysła II Ottokara, a rozbudowany przez Wacława II. Przebudowany pod koniec XV w dla Władysława Jagiellończyka. W wieku XVI więzienie.
(12) - Volkswagen znalazł się tu z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że Sirocco to jeden z jego modeli, drugi, ciekawszy, to taki, że na bramie wjazdowej na dziedziniec zamku Křivoklát widnieje herb Wacława II - wypisz wymaluj - logo Volkswagena.

Valhalla
Valhalla
Opowiadanie · 10 czerwca 2008
anonim
  • Marek Dunat
    ,, niczym japońska wycieczka na żydowskim cmentarzu,,- se chyba w kajeciku mądrości zapiszę :D . ,,pierzwy,, sobie popraw (to w miejscu gdzie Honza sie rączkami pod stołem bawi:) końcówka - kosmos !! jou !

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Urughai
    ........................Byłem !

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    ten Volkswagen na końcu kładzie mnie na prawą burtę, jak przy wyjściu na Mamry :D
    jest smakowicie, delektuję się mieszanką wedlowską pełną rozmaitości stylów :))

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    Dziś to jedyny tekst na pierwszą stronę, gorący jak ten piękny dzień, więc nie ma co czekać, by wystygł ;)

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    tajemna
    "niezły chips ze mnie"... hehehe :))
    — Mów, mów, lubię takie historyjki — uśmiechnął się i przykucną obok. - przykucnął

    Tekst błyskotliwy, zabawny i napisany mistrzowsko :) Jak ja lubię czytać takie kąski... :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    tajemna
    ups... autor poprawić już nie może... w takim razie ja poprawię...

    · Zgłoś · 16 lat
  • Valhalla
    dziękuję :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    pomidorowa
    no dobra, to kiedy następny? ;p

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Sirocco
    Pomorzany od Niebuszewa dzieli Śródmieście.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Valhalla
    ...ziomal, czy co?
    U mnie Pogodno i Niebuszewo...

    · Zgłoś · 16 lat
Wszystkie komentarze