Przyjaciele polscy stali się Niemcami obcymi. Nie odbierają telefonów, gdy na ich nowych aparatach telefonicznych wyświetla się numer z budki. Ja dzwonię, a twoja słuchawka wibruje w rytm sygnału. Nie odbieraj krzyczy żona i mąż, i dziecko, krzyczą. Wołają, by telefon pozostał głuchy. A moje wielkie prośby o pomoc, o spokojny sen w łóżku, czy obiad gorący pozostają w moim umyśle ,jakby, tylko. Polak z galerią na Linden Strasse, prawdziwy Polak ze zdradzieckiej polskiej rodziny, zarabia na sztuce w stolicy Niemiec. Gdy ja błąkam się uliczkami, między bramami Berlina. Knajpy przydworcowe dla podróżników złaknionych wrażeń i alkoholu, mienią się wymyślnymi afiszami, próbując do mnie przemówić anielskim głosem upadłego wysłannika niebios. Popękane, z braku wody i słońca piekącego moją skórę, usta domagają się kropelki płynu, który zwilżyłby, choć odrobinę moją twarz. I gdzieś w willowej dzielnicy. Gdy dopiero dzień wstał, a ja wciąż na rauszu odbijałem się od muru do muru. Gdzieś w tej willowej dzielnicy zachodniego Berlina. Gdzieś tam, gdzie byłem. Nagle. Dostrzegłem nagle zajączka, przemykającego raz po mojej twarzy, raz po murze. Spojrzałem na drugą stronę ulicy, butelka szklana pełna białego płynu zerkała swoim jednym okiem wprost na mnie. Zakończona zieloną nakrętką szklana butelka, skrywała w swoim wnętrzu płyn pełen enigmatycznej prostoty. Jak kot podkradłem się pod mur domu, za którego furtką stała butelka. Jak tajemnica stanąłem pod szarym murem z kamienia polnego. Delikatnie, zwinnie, jak kot wyciągnąłem łapkę i schwyciłem przezroczysto- białą butelkę. Jednym ruchem odkręciłem nakrętkę i wprowadziłem mleko do przełyku. Czułem słodycz i kwasotę, czułem zimno i ciepło matczyne. Matki. I ten obrzydliwy smak butelki szklanej, też czułem. Wypitą butelkę odstawiłem. A kredą, tuż pod furtką, napisałem dużymi literami, ogromnymi. Czcionką, jakiej dawno nie widziałem. Danke fur mal. Po czym z żołnierską gracją słonia w składzie porcelany odmaszerowałem, stawiając kroki delikatne jak baletnica, drobne i słodkie, jak kocie łapki.
Znowu mogłem czuć się jak turysta, a nie jak przeciętny niemiecki pijaczyna, który wypije litr wódki, potem drugi i trzeci, i już nie jest w stanie podziwiać pięknej architektury miasta, w którym właśnie jestem i miasta, z którym i mi w końcu przyjdzie się pożegnać. Lecz to nie czas na sentymenty, nie czas na płacz, czy wspomnienia, których jeszcze nie ma. Czas jedynie jest teraz na przeżywanie całym ciałem, pięknego widoku o poranku. Słońce przeciska się i odbija od śniegu, którego nie ma, bo na całe pół roku obraził się na ludzi i w Europie przez najbliższe pół roku płatków białych nie uraczymy przy wigilijnym stole. Nie pisałem już parę dni, zaniedbałem ten dzienniczek podróży mojej po Berlinie, po wielkiej, ciągłej, stolicy Niemiec. Nie pisałem parę dni, bo, o czym pisać. Gdy już piszę, to muszę mieć, o czym pisać, bo tak to napiszę banialuk jakiś kolejny, banialuk jest zawsze banialukiem, nawet jak zostanie dostojnie napisany na kartce w zeszycie podróży. Tułam się. Tułaczka z fletem w ręku, ale o tym wiecie lepiej niż ja, bo chyba słyszycie, jak czytacie, te dźwięki, które płyną, gdy dmucham w flet. We fleta. Nago bym chciał pobiegać z fletem, ale ustawa 1134 o ochronie penisa przed światłem dnia codziennego zabrania uprawiania ekshibicjonizmu. Najważniejsze jest, żeby tego penisa trzymać w ręku, jak śpiewam. Penis potencjał, penis to dusza, bo na duszę męską wpływa, penis to życie, bo póki w nim krew płynie, póty żyjesz, bo życie czujesz i życie może z niego wypłynąć. Nie podziwiam już Berlina, przejadło mi się patrzenie na kamienice piękne, na domy zniszczone, na blokowiska zapuszczone, na niemiecki naród zakolczykowany i na róż kobiet modnie ubranych we wschodnim Berlinie. Nie mam siły, by biegać z pieśnią radości, gdy wokół mnie spojrzenia pełne nienawiści czuję, a śmierć, od której ucieknę choćby na koniec świata, co rusz puka, żebym się obudził i wstał i poszedł za nią, za rączkę mnie weźmie. Doprowadzi na skraj, gdzie ziemia z niebem się styka i wyląduję na wielkiej skorupie żółwia, ale to jeszcze wciąż nie teraz. Nie dziś, bo czas jest teraz ważniejszy i póki żyję, póty las chcę obejrzeć i w tym lesie pełnym drzew niezdecydowanych chodzić, machać im, przytulać i tak czuć symbiozę z drzewem jednym, albo drzewami wieloma. Z lipami, kasztanami, akacjami, zresztą już wam pisałem, z którymi, bo wiecie, że drzewa lubię, a szczególnie na Linden Strasse, na którą nie wrócę, bo dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, chyba, że nie ma innej w okolicy, a tu drzew i alej setki, więc tam nie będę wchodzić.
`błąkam się uliczkami i bramami Berlina` - zgoda na błąkanie się uliczkami, ale bramami już nie; może być "między bramami, pod bramami" - nie stosuj na siłę skrótów tam, gdzie one kaleczą poprawość językową;
`Dostrzegłem nagle zajączka, który to zajączek przemykał raz po mojej twarzy, raz po murze` - zajączek typu "dwa w jednym" ma świadczyć o sile owego pragnienia? czemu służy to powtórzenie? - zdanie traci siłę wyrazu, podobnie zresztą, jak w drugim przypadku, gdy stosujesz ten sam zabieg `(...) jak kot wyciągnąłem łapkę, którą to łapą schwyciłem przezroczysto- białą butelkę."
`dźwięki, które płynął` (płyną) - jeśli już ma być po polsku;
`wokół mnie wzroki pełne nienawiści czuję` - nie lepiej "spojrzenia" (?), bo nie ma liczby mnogiej tego rzeczownika (zajrzyj do Słownika Poprawnej Polszczyzny).
Poza tym czuję lekkie znużenie i wcale nie upałem, o którym wspominasz, ale przestawnym szykiem zdań. Stosujesz ten zabieg namiętnie, jakby miał pokazać, że znasz się na ekwilibrystyce słowem, ale przy tej długości opowiadania nie sprzyja to płynności czytania.
co do "wzroków" to miały tu one oznaczać nie tyle spojrzenia, co nienawistne oczy, ale niechaj będzie spojrzenia, bo myślę, że one bardziej męczą bohatera niż "oczy".
Dosyć ostro skrytykowałaś, choć czułem, że tekst nie jest dopracowany. W tym co napisałaś wyczuwam gniew, a może rzeczywiście znużenie.
Myślę, że niektóre, "inwersyjki" były niepotrzebne. Więc te "niektóre" usunąłem.
Ja się nie gniewam - bo na cóż? Tekst czasem wyzwala w czytelniku burzę uczuć, ale tylko tekst. Na autora nie mam za co się gniewać, bo jak widać - pomyślał a argumentacja trafiła mu do przekonania ;)
a to co ma być: ",jakby, tylko"? nie potrafię się do tego fragmentu ustosunkować.
zajączek kursywą albo w cudzysłowie
fur czy für?
Jak zwykle jestem czepialska, ale co tam. Przeczytałam ten pierwszy fragment i niestety bardziej skupiam się na błędach (no, przynajmniej moim zdaniem są błędami) niż na treści. Może dlatego, że w 1 części nic specjalnego się nie dzieje.