Dziesięciu przygodnie nie spotkanych mężczyzn powiedziało mi, że na autobusy nie warto czekać w samotności. I szliśmy przeżywać deszcz. Każdorazowo na inny sposób. Pięć przygodnie zasłyszanych matek uśmiechnęło się, że taka spokojna posprząta-porozmawia-pozmywa i nie kradnie. Idealny materiał. Można z niej uszyć garnitur na ślubne kobierce. Nawet nie farbuje, co jest dodatkową zaletą. Dziewięćdziesiąt pięć procent bawełny i pięć procent elastanu. Jedno zbawcze przekleństwo obrzuciło mnie błotem i wyznało, że od wirowania kręcą mu się w głowie tandetne filmy o niespełnionych miłościach z Teksasu. Pralki działają odstresowująco. Wpatruję się obcym spojrzeniem w nieudany taniec piany i wody. I brakuje mi oddechu, by wydusić z siebie, że nie mam ochoty im wszystkim odpowiadać. Indywidualne wizyty pół-miłosiernej samarytanki dobiegły końca.
Na zakurzonym ekranie telewizora irytujący oczy napis miga z coraz większą szybkością. Samsung . Everyone’s invited. Dziś jest zbyt drogo, by oszczędzać energię. Dziś wszyscy żyjemy na poziomie i z klasą. Piąta w nocy albo piąta rano. Sofę zajmują zdezorientowane ciała dwójki nieznajomych. Chłopak już wytrzeźwiał, a dziewczyna nadal jest zakochana. Wschody słońca niepewnie czają się za oknem. Księżyc tak naprawdę nigdy nie jest do końca pełny. Pełnia jest zbyt ryzykowna. Ja tu tylko sprzątam. Proszę mnie nie pytać o miłość i inne bzdury. Proszę państwa uprzejmie o opuszczenie tego lokum. Zabierzcie ze sobą resztki wyrzutów sumienia. Moich, waszych. Wszystko jedno.
Nie powinnam myśleć o nim źle. Bo to mężczyzna-z posadą-przesadą-wykształceniem. I mamy imponujący widok z tarasu. Wyższe sfery nie mają balkonów, to zbyt ordynarne. Więc mamy impresywny widok z impresywnego tarasu, na rozkładające się życia sąsiadów o wystarczająco wysokim statusie społecznym.
Kolejny cudowny dzień. Ósma w nocy albo ósma rano. Wrota normalności otworzyły się z przytłumionym skrzypnięciem. Próbował wejść niezauważalnie. Piłeś. Nie, kochanie, jakbym mógł. Piłeś. Może jedną szklaneczkę.
A jednak pozwalam mu się przytulać, wymagać od siebie śniadań i nie zjedzonych kolacji. Pozwalam mu się nie kochać. Bo przecież zapewnia mi bardzo drogi dach nad głową i anielską cierpliwością. Bo mam torebki od Prady, buty od Jimmy’ego Choo, łatwiejszą przyszłość. I nikt nie może zrozumieć, dlaczego ostatecznie nie potrafię znieść twoich kochanek robiących ci poranną kawę z mlekiem, którego nie lubisz. I dlaczego rezygnuję z tak wielkiego uczucia, wysadzanego drogocennymi kamieniami.
Pozew o rozwód rozkłada się wraz rybkami, nie karmionymi od miesiąca. Czasem nawet do siebie dzwonimy. Ty zmieniasz partnerki, ja lodówki. Oboje jesteśmy szczęśliwi. Statystycznie.
z cyklu o kobiecie 3
szklanka
szklanka
Opowiadanie
·
15 czerwca 2008
Dużo jadu(żalu, sprzeciwu?) czy to mi kwas z akumulatora się wylał na spodnie?
czy ja wiem o co chodzi?....hmm....
Świetny tekst o kobiecie w "wielkim mieście". Literacka ilustracja przysłowia, że pieniądze szczęścia nie dają, ale pozwalają łatwiej żyć? ;)
Jeśli dobrze wyłowiłam błąd składniowy, to popraw i dajemy na pierwszą stronę. Ja nie dotykam tekstu, nie zmieniam czcionki, bo ostatnio nic tu mnie nie słucha...