remake

szklanka

Zatrzymuje się jak zwykle w tym samym miejscu.

Parkowe ławki pozwalają myślom przybierać opływowe kształty, swobodnie rozbijać się na zdania. Parkowe powietrze sylabicznie ukierunkowuje tok interpretacji.

Lecz nawet będąc sama, nie potrafi wytrwać w obojętnej pozycji godnej jednostki. Przyciąga do siebie dźwięki rozmów, postrzępione przez dni skrawki życia obcych ludzi, jego ułamki osadzone w atmosferze popołudniowej zieloności. Ludzie przestają być anonimowi pod jej spojrzeniem. Zachmurzony minioną chwilą nastrój przechodzi w promienne skupienie.

Raz schwycone słowa, owinięte słońcem, fontanną pełną miedzianej nadziei na szczęście, dziecięcą wyobraźnią i wariacjami na temat tajemnic pomiędzy ścieżkami, stawały się powoli częścią jej własnych przeżyć.

Na tych ścieżkach nagminnie spotykała osoby, które pozwalały jej śnić w odstępach między jawą doskonałą a onirycznym rozmarzeniem.

-Nawet najszczerszymi chęciami nie uczyni pani świata doskonałym- mówi z uśmiechem, zupełnie bez uzasadnienia pojawiający się mężczyzna.

-Wierzy pan, że są najszczersze?

-Bardziej wierzę, że znienawidziłaby pani świat doskonały.

 

I wymienia z nim z pozoru nieistotne zdania, mając w pamięci obraz przenikliwych oczu o nieokreślonej barwie. Dopiero później przypomina sobie, że gdzieś już je wcześniej widziała. Po groteskowym pożegnaniu dwójki nieznajomych, którym wydawało się, że znają się od lat, wraca na ziemię, cynicznie rozpamiętując poranek, przedstawiający ją w pozycji naiwnie siedzącej, z pomarszczonym policzkiem na nadgarstku...

 

Tak. Poranek.

Ziemia w doniczkach, wysychająca z tęsknoty za odrobiną życia. Zwinięty w rogu pokoju dywan, który od świąt czeka na zajęcie stosownego miejsca. Bałagan bywa złudzeniem artysty, utrzymującym go w przekonaniu, że porządek spowodowałby jeszcze większy chaos.

Mogła wyjść, zamiast od serca napisanej kartki zostawiając jedynie zapach perfum w przedpokoju. Ulotne przypomnienie o wątpliwej obecności. Tymczasem próbuje zmierzyć wzrokiem warstwy kurzu piętrzące się na półkach, stosach nigdy nie czytanych książek, nagich plecach mężczyzny. Próbuje nie zwracać uwagi na stertę brudnych skarpet i brudnej bielizny, najwyraźniej dotrzymującej mu towarzystwa.

Niewolniczo tkwiące na biurku kubki piją sok, zostawiając ślady w kształcie okręgu idealnego. Gdyby miała czas mogłaby wpisać w nie trójkąty.

Setny raz czyta jego wiadomości w skrzynce mailowej, krzywiąc się z niesmakiem. Taki sam niesmak wywoływała krzycząca pustkami lodówka, w której honorowe miejsce zajmowały dwie butelki wódki polskiej, polędwica sopocka i trzy nadgniłe pomidory. Patriotyzm o lekko chłodnej temperaturze. Skondensowana mieszanka kulinarnej i mniej kulinarnej trzeźwości umysłu.

-Kochanie, wsadzasz mi w głowę zbyt dużo chemii organicznej.

 

Koniec poranków. Koniec kolejnych dni.

Zatłoczony autobus. Udając wzór do naśladowania ustępuje miejsca starszemu, wyglądającemu na zmęczonego istnieniem mężczyźnie. Wyciąga z uszu słuchawki, widząc jego poruszające się usta. Głos. Z pewnością zna ten głos.

-Przyzwyczajam się do rozmów z nieznajomymi. Pani też powinna. Gdybym chciał być kokieteryjny, nazwałbym panią miłą osóbką. Co więcej, konwenanse nie mają większego znaczenia, czyż nie? Nocą...tak, nocą rozmowy najbardziej świdrują mi w uszach, myślach. Odwracam je do góry dnem i przegryzam kawałek po kawałku. Delektuję się każdym słowem z osobna.

-Ja nie potrafię się przyzwyczaić-odpowiada kobieta.

A może tylko wydaje jej się, że wypowiada te słowa głośno i zaczyna uśmiechać się z pół-zrozumieniem. Oczy. Z pewnością gdzieś już je widziała.

-Nie powinna pani obawiać się marnowania drugich szans. Nasze własne decyzje nie pozwolą zmarnować się temu, co jest naprawdę istotne. Jestem pewien. Tak jak tego, że jeszcze nie raz się spotkamy.

 

Staruszek pozwala jej przytaknąć z zadziwieniem głową i wysiada na następnym przystanku, aby zginąć pod kołami lekko pędzącego szybowca do nieba. Jak te czasy się zmieniają, powiedziałby zapewne, kiwając głową.

I zmieniały, mieniąc się kolorami w wyciętym z kolorowego czasopisma słońcu...

 

szklanka
szklanka
Opowiadanie · 24 czerwca 2008
anonim
  • anonim
    hayde
    "Parkowe ławki pozwalają myślom przybierać opływowe kształty" - znam, znam! :)

    "Bałagan bywa złudzeniem artysty, utrzymującym go w przekonaniu, że porządek spowodowałby jeszcze większy chaos." no dobra, przy tym też jestem zmuszona się uśmiechnąć.

    "Koniec poranków. Koniec kolejnych dni.
    Zatłoczony, poranny autobus." - poranek i poranny zbyt blisko w moim odczuciu

    Tekst lekki, słoneczny jak na obecną pogodę przystało. Dwuznaczności i poczucie humoru widzę, że stają się twoją domeną szklanko :) Porannie na bardzo dobry akurat :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • szklanka
    wywalam epitet poranny. to i ja się usmiechnęłam,czytając Twoj komentarz :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    hayde
    no to się pouśmiechajmy razem :D ocena wystawiona, więc co by tu jeszcze rzec? ;)

    · Zgłoś · 16 lat
  • .
    u mnie taka afrykańszczyzna jest:

    -Bardziej wierzę, że znienawidziłaby pani świat doskonały.

    I wymienia z nim z pozoru nieistotne zdania, mając w pamięci obraz przenikliwych oczu o nieokreślonej



    · Zgłoś · 16 lat
  • szklanka
    bo to chyba zależy od przeglądarki,jak włączam przez mozillę to nic nie widać, natomiast np. przez myie robi się właśnie tak. nie wiem co z tym zrobić .

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    tajemna
    Ja nie mam żadnych krzaków. Jak ktoś widzi to może usunie, co? Usunęłabym ale nie mam czego :D Tak jak Hayde wspomniała, lekko, melancholijnie trochę i z poczuciem humoru. Bardzo podobają mi się opisy parku, przyrody i ten klimat letni - ładnie nadają charakter tekstowi.

    · Zgłoś · 16 lat