Literatura

jakbym oślepł, a odzyskał wzrok. (opowiadanie)

graf.man

tekst, w przypadku którego zrozumiem brak publikacji, jest tak naprawdę użalaniem się nad sobą.

Wyszedłem z siebie, bo w sobie samym się męczyłem. Moje ciało w środku mojego ciała, prosiło o wyjście, więc wyszedłem z siebie, żeby ze sobą nie przebywać. Kolory uderzyły mnie w twarz szybko, oczy przerażone, przyzwyczajone z natury do mroku i szarości nagle ujrzały kolory. Bilbordy przekonywały do kupienia pasty do zębów, samochodu, nawet OC było gratis. A mózg nie nadążał z przyswajaniem sobie tak zbędnych informacji.

 

Zobaczyłem wreszcie litery i ich kształt, tę literkę b, tak uroczo wybrzuszoną, że wydawała się być w ciąży, to s zaokrąglone i ostre, że przebiłoby najtwardsze ciała. Próbowałem znowu wejść w siebie, ale nie mogłem, już do ciała starego, tego nadciała, nie miałem wstępu. Bramy zamknięte były. Musiałem zmierzyć się z tym, co widzę. Biel i błękit, szukałem pustki, a właściwie na pustkę liczyłem, lecz zewsząd otoczyli mnie pędzący ludzie z ustami wykrzywionymi w grymasie. Pchali, próbowali przejść przeze mnie i natrafiali na blokadę, nie dawałem wstępu już w siebie. Bo się dałbym znowu okłamać, oszukać, zniszczyć i spalić to ciało, które wyszło ze starego ciała, ciała mojego, poprzedniego.

 

Już nie wierzyłem w dobre serce, bo serce, które zachowałem w nowym ciele było zniszczone, stare ciało żyło w amoku możliwości, a nowe, to zniszczone, lecz piękne, to doświadczone poprzednim życiem starego ciała nie potrzebowało już ludzi. Nie wierzyło ludziom. To była jego siła.

 

Labirynt świata pochłonął mnie i przeraził swoją realnością, pochłonął mnie i próbował znowu do siebie przekonać. Nie chciał być przekonany, chciałem oddechu. Równomiernie oddychać, spokojnie, delikatnie, jakby próbując poczuć zboże i całe życie zwykłe. Nie zwykłem w starym ciele nie ufać. Przyjmowałem wszystko jako pewnik, wierzyłem w słowo, lecz widząc litery ostre, litery wybrzuszone, zobaczyłem w nich kłamstwo i prawdę, wiedziałem, kiedy ufać, a kiedy nie, jakbym, zrozumiałem dziwną materię. Materię, która kiedyś wydawała się być nieistniejącą. Chłonąłem świat semantycznie, a nie, jak kiedyś jednostronnie. Doszukiwałem się sensu, chciałem dowiedzieć się, dlaczego wydźwięk jest różny, dlaczego miłością i dobrocią można pokazać jedynie swoją słabość. Nie wiedziałem. I teraz chciałem się dowiedzieć, te lata studiów nad samym sobą i nad światem, nie dały mi dojść do prawdy, do najprawdziwszego świata, nie dały mi wreszcie dojść do światła.

 

Bo poczułem się wreszcie dotknięty i oszukany też się poczułem. A oszukany wychodzi z siebie, żeby zrozumieć, dlaczego go oszukano i zauważa kolory, których nie widział, a chciał zawsze zobaczyć i zauważa szczegóły, delikatnie i spokojnie przyswaja do siebie informacje, nawet te najbardziej bolesne i niezrozumiałe.

 

A świat go próbuje stłamsić.

 

 


wyśmienity– 3 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
.
. 3 lipca 2008, 15:12
repetitio est mater...

druga część zdecydowanie bardziej mi się podoba
ale czy to wystarczy, żeby powędrować na pierwszą stronę? ;)

poczekamy na innych o!boskich :)
szklanka
szklanka 3 lipca 2008, 21:36
mnie też podoba się więsza częśc,ale do całości czegoś brakuje. najpewniej podsumowania. w pewnych momentach kojarzy mi się z 'fabula rasa' stachury. takie powolne dochodzenie do prawdy, poprzez rozbiór na czynniki pierwsze. egistycznie zagmatwane. . jak prawie wyśmienite ciastko. brakuje tylko kremu.:)
Aldona Widłak
Aldona Widłak 4 lipca 2008, 07:22
Hmm... I co ja mam z Tobą zrobić? Moje subiektywne zdanie, że pisanie prozy, która nie dzieje się nigdzie i nie mówi o niczym jest średnio sensowne, zapewne się tu nie liczy. Do tekstu, jako takiego, przyczepić się nie można o ile pewne efekty są zamierzone a posądzam, że są. Nawiązania biblijne widzę tutaj, od języka po symbolikę. Już w tytule pojawia się motyw ślepnięcia i odzyskiwania wzroku, motyw w Biblii częsty i niosący wiele symboli. Podobnie język, z jego charakterystyczną rytmiką opartą na powtórzeniach i czasownikach na końcu. "Bo się dałbym znowu okłamać, oszukać, zniszczyć i spalić to ciało, które wyszło ze starego ciała, ciała mojego, poprzedniego." "Chleba naszego powszedniego" mi się nasuwa nawet przy ostatnich trzech słowach Twojego zdania. Czy dobrze? Rytmika w każdym razie ta sama. To, że tekst opiera się na powtórzeniach, widzę i doceniam. "Równomiernie oddychać, spokojnie, delikatnie, jakby próbując poczuć zboże i całe życie zwykłe. Nie zwykłem w starym ciele nie ufać." Za to użycie słów "zwykłe-zwykłem" wielki plus ode mnie. Za "łacińską" składnię nieco mniej entuzjazmu. Mam na myśli wkładanie czasownika na koniec zdania. Np. "Bramy zamknięte były." Wiem po co, dla rytmiki zapewne. Ale trochę mi to już Pilchem pachnie, a może mi tylko coś w głowie dźwięczy skojarzeniem. Nic mi do Pilcha, ale można coś nowego wymyślić, bo już chyba wszyscy to robią, aż nudno. Za użycie słów-kluczy chylę czoła, o ile było to zamierzone. Tekst rozbija się dzięki temu na część dotyczącą ciała - dwanaście razy pada to słowo, jeśli dobrze policzyłam, i świata, tu już tylko cztery razy, ale z mocnym akcentem na końcu, to się "liczy podwójnie" W jednym akapicie występują razem, jedno ciało na trzy światy, ładne przejście, ten wspólny akapit jakkolwiek w następnym nie ma świata żadnego i tu jest niekonsekwencja, bo się ten akapit ani z ciałem, ani ze światem nie łączy. Wisi tylko na cieniutkiej niteczce jednego zwrotu o przyswajaniu informacji w czym nawiązuje do akapitu pierwszego. To go tylko ratuje, że zamyka tekst klamrą. Podobnie jak trzy liniowy zapis (połączenie z akapitem trzecim). Długość akapitów jest podobna, więc teoretycznie bez względu na zapis i czcionkę zajmą podobną ilość miejsca. Z ważnych słów zauważyłam jeszcze "litery" i "kolory". Tekst, który tworzy sam dla siebie symbolikę, jak najbardziej jestem na tak. Szkoda mi tylko, że tyle dobrych chwytów zmarnowano, żeby sobie pojęczeć nad tym, że dziwnie na świecie i że nic z tego nie wynikło poza tym. To trochę tak, jak strzelanie do muchy z kałasznikowa, dużo huku lub jak to określiła Szklanka "ciastko bez kremu", ale tu już wchodzimy w indywidualną wrażliwość autora i odbiorcy więc milknę. Ktoś może właśnie takiego tekstu potrzebuje. Puszczam, bo technicznie przyczepić się nie mogę i jakkolwiek nie przepadam za pisaniem z perspektywy nienamacalnego ja zanurzonego w galarecie bliżej nieokreślonego świata (domyślić się można tylko, że miasto, bo bilbordy, choć i to czytam tu raczej jako symbol), to widzę, że tak właśnie z nieznanej mi przyczyny ludzie zaczynają pisać. Czas pokaże, czy to dobrze, czy źle. Pozdrawiam serdecznie i czekam, co będzie dalej.
graf.man 4 lipca 2008, 13:11
dziękuję więc za autoryzację. tekst jest rzeczywiście natury symbolicznej i do Biblii też starałem się nawiązać. Miasto jest symbolem. Też mam wrażenie, że "nie ma tego kremu", jakiejś pointy mocnej, ale z drugiej strony utwór jest ciastkiem z kremem w środku:) przynajmniej jako autor tak go określę.
hayde
hayde 7 lipca 2008, 22:36
pierwszy akapit - Platon i jego jaskinia? więc bohaterem jest filozof, któremu oczy otwierają się na świat idei. tylko problem w tym, że świat idei nie jest taki piękny w tej wersji. dlatego podrzuca pomysł z narodzinami - w końcu wychodzimy z ciała i nie możemy do niego już powrócić. później znów powracam do Platona.

tekst bogaty w treści, chociaż tej Biblii się nie dopatrzyłam ;) lubię takie, które mogę po swojemu zrozumieć :)
przysłano: 3 lipca 2008 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca