I znowu w szale przeszłości z kobietą, tak, bo wtedy była dziewczynką, a ja chłopcem, zwiedzamy miejsca naszego wspólnego dzieciństwa. Kamienica, w której ona mieszkała w czasach, gdy dawałem koleżankom plastikowe pierścionki, a moja romantyczna osobowość powoli dawała się we znaki kobietom ówczesnego, dziecięcego towarzystwa, jest dziś zniszczona, mury są obdrapane i poszarzałe.
Usiedliśmy na schodach, a nad nami rozpościerały się gałęzie zakończone liśćmi i owocami wiśni.
Oparła swoją głowę na moim ramieniu. Jak zwykle, gdy doznaję takiej czułości i zaufania od kobiet, szczególnie, tu rzucę banałem, tak pięknych i mądrych, jak ta, która siedziała obok mnie, dostaję umysłowych drgawek, a mój wyróżnik męskości zaczyna przebijać się przez bieliznę i próbując wyjść spod rozporka. Kończy się to, z reguły, emocjonalną i umysłową impotencją, a język zaczyna się plątać, nie wiedząc, co powiedzieć. I nigdy, cholera, nie wiem, czy to relacja kobieta- mężczyzna, czy dziewczyna- Michał. Weszliśmy do środka tej kamienicy. Pęknięcia w ścianach, jak u Hrabala tworzyły ciekawe wzory. Przed moimi oczami jawiły się promienie gorącego, południowego słońca, słonie, małpki, kopulujące psy i pieprzący się homo sapiens sapiens. Znaczy się, my.
-Ciekawe, czy ta pani jeszcze żyje- usłyszałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Oo!! A tam jest strych, gdzie moja mama rozwieszała pranie.
Mieszkanie numer 18.
Drzwi zwyczajne, blokowe. W kamienicy cisza, godzina bardzo wieczorna.
-Jak zapukamy to mnie wpuszczą? Powiem, że tu kiedyś mieszkałam- usłyszałem, tym razem wiedząc, co powiedzieć.
-Tak. Jasne, że tak. O godzinie późnej wieczornej, wręcz nocnej, z wielką przyjemnością ktoś wpuści dwójkę obcych ludzi do mieszkania. Gdyby do mnie zapukano, to od razu bym zaprosił, a nia pożegnanie oddałbym wszystkie kosztowności.
Spojrzała z grymasem, tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczami, a grymas jej, czy wyrzut w moją stronę ranił, jak sępy wygryzające wątrobę Prometeuszowi.
Usiedliśmy na klatce, w ciszy. Na pustej puszce po coli grała na fortepianie tłumacząc mi do czego służą te pedały. Po czym wytłumaczyła, dlaczego Hendrix nie jest takim wielkim geniuszem, skoro nie potrafił nastroić gitary, znaczy, że nie był absolutem muzycznym.
-Bo to trzeba słyszeć Panie Michale- pomyślałem.
I znowu nie znoszę pożegnań. Nie wiem, jak się zachować, pomimo że przez całe spotkanie potrafię. Ale pożegnania są straszne, krępujące, krzywe i dziwne. Najchętniej bym się z nikim nie żegnał, a najmniej lubię rozstania z kobietami, szczególnie z takimi, jak ona i to pod domem tych dziewcząt.
Te wszystkie pożegnania są takie, najgorsze. Brzydkie. I nieudane.
"Oparła swoją głowę na moim ramieniu." - obejdzie się bez swoją, w takiej sielskiej oprawie nie widzę kobietki, która łamałaby kark facetowi, by położyć jego głowę na jego ramieniu ;)
"i próbuje wyjść spod rozporka." - a próbując nie brzmiałoby lepiej?
"Spojrzała się z grymasem," - a "się" jest konieczne?
"w ciszy, na pustej puszce po coli grała na fortepianie tłumacząc mi do czego służą te pedały" - nie do końca rozumiem ten fragment. siedziała na pustej puszce czy grała na niej udając, że to fortepian?
tekst ciekawy, kolejny wycinek z czyjegoś życia, a jakże bliski. każdy z nas ma miejsce/przedmiot, do którego powraca po latach. na twoim miejscu pomyślałabym coś jeszcze z zakończeniem, bo wydaje mi sie bardziej urwane od pożegnania.
ahh..kropka po "ciszy" rozwiązuje Twój dylemat:P