Herbata sprawiła, że poczuła ciepło. Dobre i to. Panowała cisza. Bała się, że jak zacznie mówić, to wykrzyczy z siebie wszystko, co gdzieś w niej siedziało. A tam przecież najlepiej żyło się w skorupie - nie słyszeć, nie widzieć. Kochała go, choć czuła, jak się od niego oddala. Nie chciała mu o tym wspominać. Zwyczajnie nie potrafiła. Żyła bardziej obok niego, niż z nim. Czasami zastanawiała się, czy on o tym wiedział. Ale tylko czasami, przecież wszystko było zwyczajnie great.
Emigracyjny marazm trwał nadal. Tęsknota za polskim jedzeniem. Tam było wszystko, ale nie smakowało tak samo. Typowy objaw u emigrantów. Nikt nie wiedział dlaczego, większość reagowała podobnie. Chleb z polskiej piekarni - namiastka smaku i zapachu. Na tyle niedobry, że przestała go kupować. Szukała. I pewnego dnia doznała olśnienia. Przecież hamburgery w Mc Donalds wszędzie smakują jednakowo. Znalazła swój polski smak, choć była to ostania rzecz, którą by w kraju zjadła. Promocja hamburgerów za jedno euro przybliżyła ją do szyldu, z napisem szczęście.
Kolejna nocna zmiana. Wchodzili na halę. Tym razem liniową była rozwścieczona Irolka. Nienawidziła Polaków. Cieszyła się, bo udało im się usiąść obok siebie. Mimo wszystkich wątpliwości, jakie nią targały, był dla niej ważny. Lubiła patrzeć jak pracuje. Ona wkładała płytę do pudełka, on przyklejał naklejki. Mordercze tempo, a to wstrętne babsko darło się tylko szybciej, szybciej. Pierwsza przerwa. Drżały jej ręce, nie była w stanie utrzymać kubka z kawą. Puściły nerwy.
Buntowała się przeciwko takiemu traktowaniu, ale przecież sama się na to zgodziła. Czego oczekiwała? Nagrody? Robiła to dla pieniędzy, jak większość będących tam ludzi: Polaków, Hindusów, Murzynów. Różnica polegała na tym, że Polaków traktowano najgorzej. Przed drugą przerwą zabrakło jej płyty, jemu źle przykleiła się naklejka. Irolka z wrzaskiem powiedziała im, że mają natychmiast opuścić halę. To było jak uderzenie w policzek, pierwszy raz ktoś wyrzucił ją z pracy. Poznała smak wylatywania na bruk. Nieokreślone uczucie bycia śmieciem. Nigdy wcześniej nie była nim dla nikogo. Nie miała porównania. Czuła się okropnie, a w głowie jedna myśl - co zrobią? Przecież trzeba zapłacić za mieszkanie, coś jeść i wysłać pieniądze do Polski. Kiedy zamykali za sobą drzwi fabryki, powiedziała:
To kurwa jebana!
Szła i klęła coraz głośniej, bluzgała jak przysłowiowy szewc. Trwało to kilka minut. W końcu nie wytrzymał.
Odbiło ci? Odbiło!? Zachowujesz się jak oni!
(Oni to oczywiście ci rodacy, którzy zostali za drzwiami znienawidzonej fabryki.)
Pierwszy raz podniósł na nią głos, normalnie zareagowałaby jakoś. Przecież w ogóle nie klęła. Nie wiedziała co jej się stało. Popatrzyła tylko na niego i wybuchnęła śmiechem, a potem zwyczajnie się przytuliła. Jak kobieta do swojego mężczyzny.
Druga w nocy. W centrum Swords na całodobowym postoju taksówek, wysupłali trzydzieści euro. W ciągu czterdziestu minut byli w domu, dojazd autobusem zajmował im stamtąd dwie godziny. Pierwszy odjeżdżał o siódmej. Byłoby szaleństwem czekać pięć godzin na prowizorycznym przystanku w deszcz. Ułudna oszczędność kosztem zdrowia, które było najważniejsze tak jak posiadanie pracy, którą właśnie stracili. Nie mogli sobie pozwolić na więcej. Koszty leczenia byłyby zdecydowanie większe. Poza tym, marzyła, żeby jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
Nie mogła spać. Emocje wzięły górę nad zmęczeniem, ale trzeba było odpocząć. I szukać dalej, bo tam mieli już wilczy bilet.
Rano, starannie ubrana, pojechała z nim do centrum, do kolejnej agencji. Tam poznała Eamonna. Dostojnego Irlandczyka przed sześćdziesiątką. Jej CV i wykształcenie chyba mu zaimponowało. Opowiedziała mu o ciężkiej pracy w poprzedniej fabryce. Powiedziała, że ma dość. Zagrała pokerowo, nie chciała już przeżywać czegoś podobnego. Mógł sobie pomyśleć, że jest leniwą Polką. Jednak nie. Miał dla niej propozycję. Godzinę później podpisała kontrakt. Została Quality Inspector*, w jednej z najbardziej znanych firm na świecie, z oprogramowaniem antywirusowym.
Zaczynała od najbliższego poniedziałku. Miała przed sobą wolny weekend.
Na odchodne powiedziała mu: Dziękuję Eamonn, dziś są moje urodziny.
Pomyślała po tych słowach: Czyżbym urodziła się po raz drugi?
On też dostał pracę w tej samej fabryce, przy składaniu pudełek. Wyszli szczęśliwi. Życie zaczynało się prostować.
Mocno trzymali się za ręce idąc ulicami Dublina. Świeciło słońce...
____________________
*kontroler jakości (w Irlandii być QI to start z wyższej półki. Cudzoziemcom otwiera lepsze perspektywy. Już przestaje być zwykłym pracownikiem fizycznym )
Pnę się po wyższe tytuły.
Dzięki