Wyspa - spacer

Latte

Idąc przypomniała sobie wiersz, który napisała kilka miesięcy wcześniej:

tamte ulice

 

niskie domy pasowały idealnie

do mrzonek realnych wysokością

bez drapaczy tamten świat

prostotą doznań wyszarpany

oni tam - w tym gdzieś - całkiem naprawdę

jacyś inni z perspektywą bycia kimś

marzeniami wyznaczanymi kuchennym stołem

miejscem wyśmienitym do witania szarawych poranków

przy czerwonym Cabernet Sauvignon

podróżowali  w zależności od kraju pochodzenia z etykiety

głową pełną wyobrażeń o innych lądach

ich wędrówki - cały świat zamknięty wyspą

 

Nie pamiętała, ile to już razy wędrowała ulicami Dublina. Była na tyle obeznana z miastem, że nie potrzebowała mapy, by móc się swobodnie po nim poruszać. Lubiła je. Dobrze czuła się wśród domów sięgających kilku pięter. W zależności od położenia dzielnicy stały gregoriańskie domy, ozdobione kolorowymi drzwiami, do bardziej nowoczesnych, z otynkowanymi fasadami i ogromnymi oknami. Wśród ulic, samochodów i piętrowych żółto-niebieskich autobusów, ludzi różnych ras i wyznań. Była anonimowa i była częścią Dublina. Może tak jak on, podzielona na dwie połowy, z wiarą, że  jeszcze kiedyś znajdzie się kładka, która ją scali z tym tutaj,  i tamtym życiem.

Przez środek miasta przepływa Liffey. Nigdy nie policzyła, ile jest tych mostów łączących dwa brzegi. Na pewno kilkanaście. Najbardziej lubiła Ha’penny  Bridge -  najstarszy. Zawsze miała sentyment do zabytków, do przeszłości. Do staroci wynajdowanych na strychach i pchlich targach. Może dlatego, że zawsze znajdowała tam duszę.

Dublin jak większość miast najpiękniej wyglądał nocą. Nie spał. Miała wrażenie, że to miasto nie zasypia. Może ono też cierpiało na chorobę emigrantów, zwaną przez nich samych irish insomnia. Chyba nie było nikogo, kogo cechowała choćby odrobina wrażliwości, żeby przez to nie przechodził. Przestaje się spać. Nagle, niespodziewanie, i nie czuje się zmęczenia. Człowiek jest jak nakręcony, i tylko czas niemiłosiernie się dłuży. Jakby zastygł w bezruchu.

Lubiła odwiedzać Jamesa Joyce i patrzeć na uroczego starszego  pana, zawsze otoczonego  turystami, chętnymi zrobić sobie z nim zdjęcie.

Czasami zazdrościła mu pomnikowego niewzruszenia, stał i patrzył na wszystkich z pobłażaniem, zza zamglonych okularów.

Może kiedyś jak on opisze przywary Dublińczyków. Może opisze swoje przeżycia.

Wtopiona w tłum wędrowała ku St. Stephen Green Park, gdzie na swojej ulubionej ławce mogła pomyśleć.

Jeszcze tylko minie Uniwersytet zwany Trinity College, Molly Malone - najsłynniejszą Irlandkę -  i znajdzie się na Graffton Street, najpiękniejszej ulicy Dublina. Pełnej kafejek i ekskluzywnych sklepów. Kupi jak zwykle latte z syropem waniliowym i będzie mogła usiąść w najładniejszym (jednym z dwóch) parku.

Lubiła tam odpoczywać, zastanawiać się kim jest i dlaczego tak toczą się jej losy. W wielkomiejskiej ciszy myślała: to moje miasto, to moje życie, moje wybory. Z perspektywy czasu już wie, że emigrantem pozostaje się na całe życie. Wyjazdy pozostawiają  ślad rozerwania, i nieprawdą jest, że wszędzie niebo wygląda tak samo. Jest wiele odcieni błękitu, wiele odcieni emigracji, wiele odcieni nostalgii.

To oderwanie jednego świata od drugiego, sprawia, że zawsze za którymś się tęskni. Nikt tego  nie pojmie, kto tego nie doświadczył. Kiedyś się z tego śmiała. Ona emigrantka dziś.

 

Latte
Latte
Opowiadanie · 28 lipca 2008
anonim
  • Michał Domagalski
    A nie James Joyce? Całość rozmarzona, może nawet trochę słabnie, ale rozumiem, że teraz właśnie miejsce na takie rozleniwienie. Że będzie jeszcze się działo.
    Pozdrawiam!

    · Zgłoś · 16 lat
  • Latte
    Dzięki, miałam jakieś zamroczenie ;)

    Dałam Wam szanse zwiedzić miasto, taki oddech od problemów ;)

    · Zgłoś · 16 lat
  • .
    ja spacerowałem razem z Tobą ;)

    · Zgłoś · 16 lat
  • Latte
    :) i jak Ci się Kropku spacerowało ?:)

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Anna
    przeczytałam wszystkie części i powiem ,że jestem pod wrażeniem. Ten opis przybliżył mi Dublin, pieknie to zrobiłaś.:))

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Mol
    Mam dobre odczucie, bardzo dobre, bowiem dla tego fragmentu
    "W wielkomiejskiej ciszy myślała: to moje miasto, to moje życie, moje wybory. Z perspektywy czasu już wie, że emigrantem pozostaje się na całe życie. Wyjazdy pozostawiają ślad rozerwania, i nieprawdą jest, że wszędzie niebo wygląda tak samo. Jest wiele odcieni błękitu, wiele odcieni emigracji, wiele odcieni nostalgii.
    To oderwanie jednego świata od drugiego, sprawia, że zawsze za którymś się tęskni."
    - warto było wyciszyć opowieść, spowolnić, posadzić bohaterkę przy kawie w parku, by takie słowa padły.
    "..nieprawdą jest, że wszędzie niebo wygląda tak samo."
    - :))

    · Zgłoś · 16 lat
  • Latte
    :))) Dzięki ELM :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • Anna Nawrocka
    a poczytałam sobie (pierwszy od kilku dni) i mam uwagę zwiazaną z powtórzeniem domów po gregorińsich. nie musiałaś. wynikało z kontekstu. przeczytałam z zainteresowaniem. miła przerwa. czepię się tych naj tak skumulowanych w zakończeniu ;)
    pozdrawiam,
    nancy

    · Zgłoś · 16 lat
  • Ona
    jedno co ciśnie mi się na usta - to ogromna delikatnośc i wrażliwość autorki tekstu ... piszesz tak - jakbym słyszała swoją rozmowę samej ze sobą ...
    Ale ja - nie dałabym chyba radę być tam, gdzie Ty jesteś.
    Mocno pozdrawiam.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Latte
    Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że tak to widzisz.

    Również mocno pozdrawiam :)

    · Zgłoś · 16 lat