PROZA
My! - wspólnota, zbiorowa tożsamość, świadomość i nieświadomość,
w kontraście do indywidualności, pojedynczości, samotności.
Na tajwańskim dywanie z Pekinu koreański ścieg do wyrzygania. Na podłodze. Na kolanach. I noga więcej nie powstanie. Ale postała zatrzymała zjechały majtki w dół to winda. I znosi tę twarz pojebana na czole zmarszczka i wyprysk wytrysk na czole nie chciała ale dostała za swoje jak prosiła świnia stała w kącie. I teraz na dworze ciepły promyk wypierdala w kosmos. Stracone. Miasto skleiło kartki dwie strony. Ptak ptaszek rozporek zamknął to winda. Otwiera się do środka. Więc ona z sercem i spódniczką w groszki czerwony język to kot drapie. Pazury pazury łebki w górę kto lubi erotyk. I ciągnie noga jedna druga toczy to ciało jak wstanie kołdra biała w kwadrat się złoży się wstawi do grobu pod łóżkiem. Kręci drugi kręci jakby chciała to by ciała gwałciła na siłę. Ale nie ma. Nie uda się. Pasta i szklanka dzwonią już obiad. Południe. Słodki śpiew telefon. Mama gruba wskoczyła. Skakała jak cycki jak brzuch i skakała bo głupia zwariowała na ten temat. W tym brzuchu ruszało się kiedyś to ciało co chciało się ruszać póki nie odpłynęło. A nogi i kostki jak miednica biała szklanka i śliskie mydło bęc do wody. Gotuję gotuję moja droga. Ciepła woda skraniona zmarnowana pitna do kwiatków. I czarna noc wreszcie południe samo zostało schowało się siedzi w skarpecie. Zmiana czarniejszej czarnej mocnej nocnej zmiany czuwania. Tajemnica do wyjebania. Siedzi na krześle martwa jej faluje pacha. Nie wątpię że tydzień ma się zakończyć tragicznie. Kończy się kończy na końcu się urwie. Czarną dziurą w pochwie. Z pudełka niespodzianki wyskoczyła słonica. Szczęściem wrzuciłem ją z powrotem. I gdyby nie to ciało. Gdyby nie ta ściana. Zamknęła w czworobok białe ma rogi. Białe diabły. I ściska pokurcz udo ściska. Całe mokre kolano. Kość trzasnęła to deski. Psy zbiegły z podwórka ze schodów już korytarz na ścianie te rogi mokre sarnie oczy nadziane na tapetę twarze płaskorzeźby. Wyją. Łapa i siad prosi się wokół ust zostawia sierść. Włosy trupki. Do kości przybiegły. Do gości. I wiatr sobie leci. I słonko. I wiatr i słonko. Moje ciało by chciało.