WIRUS NOC - PROLOG
Paul stał na skraju stromego urwiska. Wpatrywał się zmęczonym wzrokiem w zgliszcza majaczące w dole. Otulała je delikatna mgła, zwiastująca pogodny dzień, który właśnie się zaczynał. Słońce mozolnie rozpraszało dotychczasowy mrok. Paul miał wrażenie, że promienie się ociągają, jakby miały dość patrzenia na powstałe kilka lat temu zniszczenia i towarzyszące im cierpienie ludzi.
Uraczony groteskowymi krzywiznami świat stał się domem dla przestraszonych i zdziczałych ludzi. Z każdym dniem coraz bardziej przypominali zagubione zwierzęta, które nie potrafiły odnaleźć się na niezbadanym terenie. Trwali w egzystencjalnym letargu, z którego jedynie powrót do normalności mógł ich obudzić.
„Wyjdź zza horyzontu. Szybciej! Zrób tak, żeby dzień zagościł już na zawsze. Nikt nie potrzebuje nocy, nikt jej nie chce. Uwierz mi" - myślał ze smutkiem, który już po paru sekundach przerodził się w znajomą bezsilność.
Przymknął na chwilę powieki, by przywołać obraz swojego domu i rodziny. Wspomnienia powoli ustępowały i przeradzały się w to, co widział przez kilka ostatnich dni. Zauważył, że od pewnego czasu nie mógł skupić swoich myśli na przyjemnych rzeczach. Krążyły nieustannie wokół zła, jakie go otaczało; wokół nieznanego, które stanęło na drodze całej ludzkości. Małymi kroczkami zbliżało się do każdego z osobna, pukało do drzwi, a kiedy nie zostały otwarte, wdzierało się po chamsku, pozostawiając swoje ofiary w szoku i bezradności.
Paul poczuł dreszcz przeszywający jego ciało. Wzdrygnął się, gdy myśli tak uparcie spychane w podświadomość, znowu wróciły i to z podwójną siłą.
Otworzył na nowo oczy, nie zważając na rażące promienie słońca, które coraz śmielej tańczyły w koronach rzadkich drzew i zburzonych murach budynków. Przeganiały otulinę z mgły, wchłaniały ją powoli jako znak głupiej i naiwnej nadziei.
Uśmiechnął się krzywo pod nosem, zdając sobie sprawę, że oto nastał kolejny dzień, który upłynie pod znakiem krótkiego i czujnego snu. Po nim nastąpi poszukiwanie jedzenia, ewentualnie zjedzenie tego, co jeszcze zostało w niewielkim schowku samochodu, sprawdzenie stanu amunicji oraz broni, a potem tylko jazda, ciemność, noc - czyli wszystko, czego tak bardzo chciał uniknąć. Nie musiał ukrywać przed samym sobą, że walczył o przeżycie. Każdej nocy dbał o to, aby jego czujność była na najwyższych obrotach. Nie mógł sobie pozwolić na choćby najmniejsze potknięcie, czy też błąd.
Paul ostatni raz oplótł spojrzeniem widok u stóp urwiska. Pożegnał go obfitym splunięciem, które nie znaczyło nic więcej, jak tylko pogardę dla tego, co było jego twórcą. Widok przedstawiający ramię zwane Ziemią, a na tymże ramieniu wielka, sącząca ropą rana.
Odwrócił się w stronę furgonetki, którą podróżował. Na jego twarzy malował się niesmak. Nie wiedział do końca, czym był spowodowany. Czy wizją długiej i niebezpiecznej jazdy w dół, czy może świadomością nieludzko brudnej tapicerki w aucie? A może i jedno, i drugie?
Nie miał czasu, żeby przejmować się bzdurami typu: brud, nieprzyjemne zapachy, porwane ubranie. Myślał z godziny na godzinę, jak przeżyć i gdzie się zatrzymać, by być bezpiecznym. Jedynie w ekstremalnych sytuacjach decydował się na chwilę refleksji, która przynosiła mu pragnienie ciepłej kąpieli oraz obfitego posiłku, składającego się z ogromnego kotleta i góry ziemniaków.
Zaburczało mu w brzuchu na samą myśl o jedzeniu. Musiał czym prędzej zjechać na dół i wyruszyć w stronę miasta. Tam, miał nadzieję, znajdzie trochę fasolki w puszce albo tego ohydnego gulaszu z wątróbki.
Jedzenie tego typu wychodziło mu uszami. Mimo nawet największego głodu, wstrzymywał oddech przed każdą kolejną łyżką fasolki wkładanej do ust. Zdążył znienawidzić jej kolor, konsystencję i zapach. Smak, z ostrego, przerodził się w monotonne rzygi, które trzeba było przełknąć i strawić.
Wsiadł do samochodu, zatrzasnął drzwi i spojrzał z wyrzutem na strzelbę, leżącą na miejscu pasażera. Miał do niej żal, że musiał jej użyć kilka godzin temu. Strzelił prosto w istotę, która tylko w nocy była czymś, w co godziło się strzelać. Teraz, za dnia, byłaby niewinną ludzką kobietą, być może jeszcze dzieckiem. Obudziłaby się, nie wiedząc gdzie jest i dlaczego jest naga. A dzięki niemu, dzięki Paulowi, kobieta już nigdy nie otworzy oczu.
„Weź się w garść! Tyle dobrego dla innych ludzi. Następnej nocy znowu byłaby krwiożerczym potworem. Dobrze zrobiłeś!" - podnosił się na duchu, jednocześnie przekręcając kluczyk w stacyjce.
Dziwne uczucie chłodu oplatające całe ciało. Mimo tego, po czole spłynęła strużka potu.
Monica z trudem otworzyła oczy. Czuła się poobijana, ale jednocześnie dziwnie rozluźniona. Wszystkie mięśnie trwały w stanie przyjemnego otępienia, jakby przed chwilą wchłonęły sporą dawkę Mydocalmu.
Dziewczyna przekręciła się na bok. Wtedy też zdała sobie sprawę, że leży całkiem naga.
„To dlatego jest mi zimno" - pomyślała.
Powoli, bez pośpiechu, podniosła się z ziemi. Usiadła, opierając ręce o zimną posadzkę, na której przed chwilą leżała. Poszukała wzrokiem czegoś znajomego, ale nic takiego nie znalazła. Pomieszczenie było praktycznie puste, nie licząc przewróconego krzesła i podartej folii, wiszącej przy jedynym oknie w czterech ścianach. Światło z zewnątrz z trudem przedzierało się do pomieszczenia. Efektem był wszechobecny półmrok i atmosfera zduszenia.
Monica wstała z wyciągniętymi wzdłuż ciała rękoma. Czuła, że jej włosy lepią się nieprzyjemnie. Po czole spłynęła kolejna strużka potu. Dziewczyna automatycznie starła kroplę i wtedy zauważyła, że to nie pot tylko krew.
Nie była ranna, więc do kogo należała?
odmiana imienia Paul bez apostrofu
Paul
Paula
Paulowi
Paulem
Paulu
I mam takie skojarzenie z "Jestem legendą" - niedawnym hitem kinowym. :)
Bardzo fajnie się czyta, niech czym prędzej leci na pierwszą stronę. :)
wysyłaj, wysyłaj :))))))